Między Wiarą a Rozpaczą: Historia Marty z Krakowa
— Marta, nie możesz tego zrobić! — głos mojej matki drżał z gniewu i rozpaczy. Stałam w kuchni naszego mieszkania na osiedlu w Nowej Hucie, ściskając w dłoni list, który zmienił wszystko. Ojciec siedział przy stole, zgarbiony, jakby nagle postarzał się o dziesięć lat.
Wszystko zaczęło się pewnego listopadowego wieczoru, kiedy wróciłam z pracy w szpitalu. Byłam pielęgniarką na oddziale onkologicznym — widziałam cierpienie codziennie, ale nigdy nie sądziłam, że prawdziwy ból dopadnie mnie w domu. Tego dnia znalazłam w skrzynce list adresowany do mojego brata, Pawła. Otworzyłam go bez zastanowienia — nie powinnam, wiem, ale coś mnie tknęło. To był nakaz zapłaty za długi hazardowe. Suma była ogromna. Paweł od miesięcy znikał wieczorami, tłumacząc się pracą. Teraz wszystko stało się jasne.
— Musimy mu pomóc — powiedziałam cicho, patrząc na rodziców. — Jeśli nie spłacimy tego długu, mogą mu zrobić krzywdę.
— A co z tobą? — Matka spojrzała na mnie z wyrzutem. — Pracujesz po nocach, ledwo wiążesz koniec z końcem. Mamy jeszcze twoją młodszą siostrę, Zosię. Nie możemy wszystkiego poświęcić dla Pawła!
Ojciec milczał. Wiedziałam, że czuje się winny — zawsze był surowy wobec Pawła, oczekiwał od niego więcej niż od nas wszystkich razem wziętych. Może dlatego brat szukał ucieczki w hazardzie?
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Paweł unikał rozmów, zamykał się w swoim pokoju. Matka płakała po nocach, ojciec coraz częściej wychodził na długie spacery. Ja modliłam się — pierwszy raz od lat naprawdę szczerze. W kościele na Dąbiu klękałam przed ołtarzem i szeptałam: „Boże, daj mi siłę i mądrość. Pokaż mi drogę.”
Pewnego wieczoru Paweł wrócił do domu pobity. Miał rozciętą wargę i podbite oko.
— To ostrzeżenie — powiedział cicho, patrząc na mnie z rozpaczą. — Jeśli nie oddam pieniędzy do końca miesiąca, nie wiem, co się stanie.
Wtedy podjęłam decyzję. Poszłam do przełożonej i poprosiłam o dodatkowe dyżury. Wiedziałam, że to oznacza jeszcze mniej snu i jeszcze więcej zmęczenia, ale nie widziałam innego wyjścia. Rodzice byli przeciwni — bali się o moje zdrowie.
— Marta, nie możesz poświęcić całego życia dla brata! — krzyczała matka.
— A jeśli go zabiją? — odpowiedziałam szeptem.
W pracy zaczęłam się sypać. Popełniałam drobne błędy, byłam rozkojarzona. Jedna z pacjentek, pani Helena, starsza kobieta z rakiem płuc, zauważyła mój stan.
— Dziecko, co cię gryzie? — zapytała pewnego ranka.
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem uśmiechnęła się smutno.
— Wiesz, ja też kiedyś miałam syna uzależnionego od hazardu. Modliłam się za niego codziennie. Czasem trzeba pozwolić komuś upaść, żeby mógł się podnieść sam.
Te słowa nie dawały mi spokoju. Czy naprawdę powinnam pozwolić Pawłowi ponieść konsekwencje? Czy moja pomoc nie jest tylko przedłużaniem jego upadku?
Wróciłam do domu i zobaczyłam Pawła siedzącego przy stole z butelką wódki.
— Nie chcę już żyć — powiedział nagle. — Wszystko zepsułem.
Usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem.
— Paweł, jesteś moim bratem. Kocham cię. Ale musisz chcieć sobie pomóc.
Tamtej nocy modliłam się jeszcze mocniej niż zwykle. Prosiłam Boga o znak, o siłę do podjęcia właściwej decyzji.
Następnego dnia Paweł sam poprosił o pomoc. Zgodził się pójść na terapię uzależnień. Rodzice byli w szoku, ale poczuli ulgę. Ja poczułam coś jeszcze — spokój.
Nie było łatwo. Spłacaliśmy dług przez wiele miesięcy, a Paweł walczył ze swoimi demonami każdego dnia. Były chwile zwątpienia i gniewu, ale też przebaczenia i nadziei.
Dziś Paweł jest innym człowiekiem. Pracuje jako wolontariusz w ośrodku dla osób uzależnionych. Nasza rodzina przeszła przez piekło, ale wyszliśmy z niego silniejsi.
Czasem zastanawiam się: czy gdyby nie wiara i modlitwa, miałabym tyle siły? Czy można naprawdę przebaczyć komuś wszystko? Może każdy z nas musi przejść przez własną ciemność, żeby odnaleźć światło?