Moja córka myślała, że po emeryturze będę pełnoetatową babcią. Ale ja chcę żyć dla siebie.

– Mamo, przecież mówiłaś, że na emeryturze będziesz miała więcej czasu – głos Magdy drżał, choć starała się brzmieć rzeczowo. Stałyśmy w mojej kuchni, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. Z okna widziałam plac zabaw, na którym bawiły się dzieci sąsiadów. Moja wnuczka, Zosia, miała tam być codziennie – według planu Magdy.

– Magdo, ale ja też mam swoje plany – odpowiedziałam cicho, próbując nie patrzeć jej w oczy. Wiedziałam, że ją rozczarowuję. Przez całe życie starałam się być dobrą matką, a teraz… teraz chciałam być po prostu sobą.

Nie jestem wyczerpana. Nie jestem nawet zmęczona. Po prostu pierwszy raz od czterdziestu lat mam czas dla siebie. Przez dekady pracowałam jako pielęgniarka w szpitalu na Woli – zmiany nocne, święta, dyżury. Potem dom, Magda, jej lekcje, obiady, pranie. Mąż zmarł wcześnie, więc wszystko było na mojej głowie. Teraz, gdy przeszłam na emeryturę, poczułam ulgę i… ekscytację. Wreszcie mogę robić to, na co mam ochotę. Zapisałam się na kurs ceramiki w domu kultury, zaczęłam chodzić na nordic walking z sąsiadkami. Nawet planowałam wyjazd do Zakopanego z przyjaciółką z młodości.

Ale Magda miała inne plany.

– Mamo, przecież Zosia cię uwielbia! – usłyszałam wyrzut w jej głosie. – Ja muszę wrócić do pracy na pełen etat. Michał też nie może brać wolnego. Przecież to tylko kilka godzin dziennie…

Kilka godzin dziennie. Kilka godzin dziennie przez pięć dni w tygodniu. Wiedziałam, jak to się skończy – najpierw kilka godzin, potem cały dzień, potem może nocowanie. A ja znowu będę żyła pod czyjeś dyktando.

– Magdo… – zaczęłam ostrożnie – ja naprawdę kocham Zosię. Ale nie mogę być jej nianią na pełen etat. Chcę mieć czas dla siebie.

Magda spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła mnie pierwszy raz w życiu. W jej oczach pojawiło się coś pomiędzy złością a rozczarowaniem.

– Myślałam, że rodzina jest dla ciebie najważniejsza – powiedziała cicho.

Zabolało mnie to bardziej niż chciałabym przyznać.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym, jak bardzo moje życie zawsze było podporządkowane innym. Najpierw rodzicom – bo byłam najstarsza z rodzeństwa i musiałam pomagać w domu. Potem mężowi – bo jego praca była ważniejsza niż moje marzenia o studiach plastycznych. Potem Magdzie – bo była moim oczkiem w głowie i chciałam jej dać wszystko to, czego sama nie miałam.

A teraz? Teraz miałam być babcią na pełen etat.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie Ela – sąsiadka z piętra wyżej.

– Idziemy dziś na kijki? – zapytała radośnie.

– Chyba tak… – zawahałam się.

– Coś się stało?

Opowiedziałam jej o rozmowie z Magdą. Ela westchnęła.

– U mnie było podobnie. Synowa myślała, że będę siedzieć z małym codziennie. Odmówiłam i przez miesiąc się do mnie nie odzywali… Ale potem jakoś się ułożyło.

Poczułam ulgę – nie tylko ja miałam taki problem.

Wieczorem Magda przyszła po Zosię. Mała biegała po mieszkaniu i śmiała się w głos. Magda była spięta.

– Mamo… przepraszam za wczoraj – powiedziała nagle. – Po prostu… boję się tego wszystkiego. Praca, dom, dziecko…

Przytuliłam ją mocno.

– Rozumiem cię, kochanie. Ale ja też chcę mieć coś od życia.

Usiadłyśmy razem przy stole i zaczęłyśmy rozmawiać o tym, jak możemy to wszystko pogodzić. Zaproponowałam, że mogę odbierać Zosię dwa razy w tygodniu z przedszkola i spędzać z nią popołudnia. Magda była trochę zawiedziona, ale widziałam w jej oczach ulgę – może pierwszy raz od dawna ktoś pomyślał też o niej.

Minęło kilka tygodni. Magda przyzwyczaiła się do nowego układu. Ja chodzę na ceramikę i kijki, a dwa razy w tygodniu piekę z Zosią ciasteczka albo chodzimy do parku. Czasem mam wyrzuty sumienia – czy jestem egoistką? Czy powinnam poświęcić się rodzinie bardziej?

Ale potem patrzę na swoje ręce umazane gliną albo czuję wiatr we włosach podczas spaceru i wiem: pierwszy raz w życiu jestem naprawdę wolna.

Czy to źle chcieć czegoś dla siebie? Czy kobieta po sześćdziesiątce ma jeszcze prawo do własnych marzeń? Może właśnie teraz nadszedł mój czas.