Dzieci to nie rośliny; nie rosną same: Historia rodzinna
„Nie mogę uwierzyć, że znowu to zrobiłaś!” – krzyknęłam, patrząc na moją siostrę Martę, która siedziała na kanapie z telefonem w ręku, całkowicie obojętna na to, co się dzieje wokół niej. Jej dzieci, Antek i Zosia, biegały po mieszkaniu, krzycząc i rozrzucając zabawki. Marta nawet nie podniosła wzroku.
„Co znowu?” – odpowiedziała z irytacją, przewracając oczami. „Przecież nic się nie stało. Dzieci są dziećmi, niech się bawią.”
„To nie jest zabawa! One potrzebują uwagi, potrzebują ciebie!” – próbowałam przemówić jej do rozsądku, ale wiedziałam, że to jak grochem o ścianę.
Marta zawsze była beztroska. Od kiedy pamiętam, żyła w swoim świecie, gdzie wszystko było proste i bezproblemowe. Kiedy zaszła w ciążę z Antkiem, wszyscy myśleliśmy, że to ją zmieni. Że stanie się bardziej odpowiedzialna. Ale nic takiego się nie stało.
Zamiast tego, Marta traktowała swoje dzieci jak rośliny. Jakby wystarczyło je posadzić w ziemi i podlewać od czasu do czasu, a same wyrosną na zdrowych dorosłych. Ale dzieci to nie rośliny. Potrzebują miłości, uwagi i troski każdego dnia.
Próbowałam jej pomóc na różne sposoby. Oferowałam się do opieki nad dziećmi, proponowałam wspólne wyjścia do parku czy na plac zabaw. Ale Marta zawsze miała wymówki. „Nie mam czasu”, „Jestem zmęczona”, „Może jutro” – to były jej standardowe odpowiedzi.
Pewnego dnia, kiedy przyszłam do niej z wizytą, zobaczyłam coś, co mnie przeraziło. Antek siedział na podłodze w kuchni, płacząc. Zosia próbowała go pocieszyć, ale sama wyglądała na zagubioną. Marta była w sypialni, drzemiąc po nocnej imprezie.
„Marta!” – krzyknęłam, wchodząc do pokoju. „Co się tutaj dzieje? Dlaczego Antek płacze?”
Marta otworzyła oczy i spojrzała na mnie z irytacją. „Przestań dramatyzować. To tylko dzieciaki. Zawsze płaczą o byle co.”
„To nie jest byle co!” – odpowiedziałam z determinacją. „On potrzebuje ciebie! Potrzebuje matki!”
Marta wzruszyła ramionami i odwróciła się na drugi bok. Wtedy zrozumiałam, że muszę coś zrobić. Nie mogłam dłużej patrzeć na to, jak moje siostrzeńce cierpią przez obojętność własnej matki.
Zaczęłam szukać pomocy u innych członków rodziny. Rozmawiałam z naszymi rodzicami, ale oni również byli bezradni. „Marta zawsze była taka,” powiedziała mama ze smutkiem w głosie. „Nie możemy jej zmusić do zmiany.”
Ale ja nie chciałam się poddać. Wiedziałam, że muszę działać dla dobra Antka i Zosi. Zaczęłam rozważać różne opcje, aż w końcu zdecydowałam się na najbardziej drastyczne rozwiązanie.
Pewnego dnia zaprosiłam Martę na kawę do mojej ulubionej kawiarni. Chciałam z nią porozmawiać spokojnie i bez emocji.
„Marto,” zaczęłam ostrożnie, „musimy porozmawiać o dzieciach.”
Spojrzała na mnie podejrzliwie. „Co znowu? Przecież wszystko jest w porządku.”
„Nie jest w porządku,” odpowiedziałam stanowczo. „One potrzebują więcej uwagi i troski niż im dajesz. Jeśli nie możesz się nimi zajmować, może powinnaś rozważyć inne rozwiązania…”
Marta wybuchła śmiechem. „Chcesz mi powiedzieć, że powinnam oddać własne dzieci? To absurdalne!”
„Nie mówię o oddawaniu,” próbowałam ją uspokoić. „Ale może mogłabym im pomóc bardziej regularnie? Może mogłyby spędzać więcej czasu u mnie?”
Marta milczała przez chwilę, a potem wzruszyła ramionami. „Rób co chcesz,” powiedziała obojętnie.
I tak zaczęło się nowe życie dla Antka i Zosi. Spędzali u mnie coraz więcej czasu, a ja starałam się dawać im to, czego brakowało im w domu – miłość i uwagę.
Ale mimo wszystko czułam ciężar tej sytuacji. Wiedziałam, że nie mogę zastąpić im matki. Każdego wieczoru zastanawiałam się, czy robię dobrze. Czy naprawdę mogę im pomóc? Czy to wystarczy?
Czasami zastanawiam się, jak to możliwe, że ktoś może być tak obojętny wobec własnych dzieci. Czy Marta kiedykolwiek zrozumie swoje błędy? Czy kiedyś będzie żałować swojego postępowania?
Te pytania pozostają bez odpowiedzi, ale jedno wiem na pewno – dzieci to nie rośliny; nie rosną same.