Więcej dostał zięć niż syn – Rozpad polskiej rodziny na sprawie spadkowej

– To niemożliwe! – krzyknąłem, czując jak krew uderza mi do głowy. Siedziałem w dusznej sali sądu rejonowego w Radomiu, a przed nami leżały papiery, które miały rozstrzygnąć wszystko. Mama patrzyła na mnie z przerażeniem, a Gaba – moja siostra – wbijała wzrok w podłogę. Obok niej siedział jej mąż, Artur, z tym swoim wiecznym spokojem na twarzy.

– Panie Tomaszu, proszę się uspokoić – powiedziała sędzia, ale jej głos brzmiał jak zza szyby.

Nie mogłem uwierzyć. Ojciec nie żył od dwóch miesięcy. Przez cały ten czas żyłem w przekonaniu, że choć nie byliśmy sobie bliscy, to jednak jestem jego synem. Że cokolwiek by się nie działo, rodzina to rodzina. A teraz dowiedziałem się, że dom, ziemia i oszczędności – wszystko to ojciec przepisał na Artura. Na zięcia!

Wyszedłem z sali sądowej jak we śnie. Mama próbowała mnie dogonić:

– Tomek! Poczekaj! Proszę cię…

Ale nie mogłem. Musiałem być sam. Przeszedłem przez parking, nie czując nawet zimna listopadowego powietrza. W głowie miałem tylko jedno pytanie: dlaczego?

Od dziecka czułem się gorszy od Gaby. Była oczkiem w głowie ojca – zawsze grzeczna, zawsze z piątkami na świadectwie. Ja… no cóż, byłem tym trudniejszym dzieckiem. Zamiast siedzieć nad książkami, wolałem grać w piłkę na podwórku albo włóczyć się z kolegami po okolicy. Ojciec często powtarzał: „Z ciebie nic nie będzie, Tomek”. Bolało mnie to wtedy i boli do dziś.

Ale przecież próbowałem się zmienić. Skończyłem technikum, znalazłem pracę w warsztacie samochodowym. Nie zostałem lekarzem jak Gaba, ale przynajmniej nie siedziałem bezczynnie. Kiedy ojciec zachorował na raka, odwiedzałem go w szpitalu tak często, jak mogłem. Ale zawsze wtedy był już tam Artur – przynosił mu gazety, rozmawiał o polityce, pomagał przy jedzeniu.

Pamiętam jedną z tych wizyt:

– Synu, Artur to porządny chłop – powiedział ojciec cicho, kiedy zostaliśmy sami. – Możesz się od niego uczyć.

Zacisnąłem wtedy pięści pod stołem.

– A ja? Ja też tu jestem.

Ojciec spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Ty zawsze byłeś gdzieś indziej, Tomek.

Te słowa wracały do mnie teraz jak echo.

Wieczorem zadzwoniła Gaba.

– Tomek… możemy porozmawiać?

Nie chciałem odbierać, ale coś mnie tknęło.

– Czego chcesz?

– Wiem, że jesteś zły… Ale tata naprawdę chciał dobrze. Artur mu pomagał przez ostatnie lata. Ty… byłeś zajęty swoim życiem.

– Zajęty? Pracowałem! Nie każdy może być lekarzem i mieć wolne popołudnia!

– To nie o to chodzi… Tata czuł się przy Arturze bezpiecznie. Miał do niego zaufanie.

– A ja? Ja byłem dla niego nikim?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Tomek… ja też nie wiedziałam o testamencie. Dowiedziałam się tydzień temu i… nie wiem co powiedzieć.

Rozłączyłem się bez słowa.

Przez kolejne dni chodziłem jak struty. W pracy koledzy pytali:

– Coś taki przygaszony?

Nie chciałem mówić prawdy. Wstydziłem się. Wstydziłem się tego, że własny ojciec wybrał kogoś obcego zamiast mnie. Że nawet po śmierci potrafił mnie zranić bardziej niż przez całe życie.

Mama próbowała łagodzić sytuację:

– Tomek… może tata miał swoje powody? Może chciał, żeby dom został w rodzinie?

– W rodzinie? Artur to nie rodzina! – wybuchłem.

Mama rozpłakała się i wybiegła z kuchni.

Wtedy po raz pierwszy poczułem się naprawdę samotny.

Kilka dni później spotkałem Artura na ulicy. Szliśmy naprzeciwko siebie i przez chwilę myślałem, że mnie minie bez słowa. Ale zatrzymał się.

– Tomek… wiem, że jesteś na mnie zły. Ale uwierz mi, nie chciałem tego wszystkiego.

Patrzyłem na niego z nienawiścią.

– Łatwo ci mówić. Dostałeś wszystko.

Artur spuścił wzrok.

– Twój ojciec… prosił mnie o jedno: żebym zadbał o twoją mamę i Gabę. I o ciebie też.

Prychnąłem.

– Nie potrzebuję twojej opieki.

Artur westchnął ciężko.

– Może kiedyś to zrozumiesz.

Odwróciłem się i odszedłem bez słowa.

Święta były koszmarem. Siedzieliśmy przy stole jak obcy ludzie. Mama próbowała rozmawiać o dawnych czasach, ale nikt nie miał ochoty wspominać. Gaba płakała ukradkiem do serwetki, a Artur udawał, że wszystko jest w porządku.

Po kolacji wyszedłem na balkon i zapaliłem papierosa. Patrzyłem na ciemne okna sąsiadów i zastanawiałem się: gdzie popełniłem błąd? Czy naprawdę byłem tak złym synem? Czy można naprawić coś, co pękło tak głęboko?

Minęły miesiące. Dom został przepisany na Artura oficjalnie. Mama została u siebie, ale atmosfera była ciężka jak nigdy wcześniej. Próbowałem rozmawiać z Gabą, ale każda rozmowa kończyła się kłótnią lub łzami.

Pewnego dnia dostałem list od notariusza – zaproszenie na kolejne spotkanie dotyczące podziału drobnych rzeczy po ojcu: zegarka po dziadku, starego roweru, kilku książek z dedykacją. Poszedłem tam bez przekonania.

W gabinecie siedzieli już Gaba i Artur. Notariusz podał mi pudełko z rzeczami ojca.

– Twój tata zostawił dla ciebie list – powiedziała cicho Gaba.

Drżącymi rękami otworzyłem kopertę:
„Tomek,
Wiem, że nigdy nie byłem dla ciebie łatwym ojcem. Może za dużo wymagałem i za mało dawałem wsparcia. Chciałem cię nauczyć samodzielności – może za ostro, może źle… Ale zawsze byłem z ciebie dumny, choć rzadko to mówiłem. Dom zostawiłem Arturowi, bo wiem, że on was wszystkich utrzyma razem – a ty dasz sobie radę wszędzie. Wiem to.”

Łzy popłynęły mi po policzkach pierwszy raz od lat dzieciństwa.

Wyszedłem na ulicę i długo stałem w deszczu bez parasola.

Dziś minął rok od tamtej sprawy spadkowej. Relacje z Gabą powoli się odbudowują; z Arturem rozmawiam już bez gniewu, choć rana jeszcze się nie zabliźniła. Mama częściej się uśmiecha – chyba pogodziła się z decyzją ojca szybciej niż ja.

Czasem myślę: czy naprawdę pieniądze i dom są ważniejsze niż więzi rodzinne? Czy można wybaczyć komuś taką zdradę? A może to ja powinienem wybaczyć sobie?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?