Kasza na kolację i cisza za drzwiami: Opowieść o rodzinie z warszawskiego blokowiska

— Dlaczego znowu tylko kasza? — zapytała mama, patrząc na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina, że w portfelu zostało ledwie kilka złotych.

Wzruszyłam ramionami, mieszając kaszę w garnku. W powietrzu unosił się zapach smażonej cebuli, który miał przykryć pustkę na talerzach. Za ścianą słychać było śmiech Pawła i jego żony Magdy. Ich mieszkanie, choć tylko dwa piętra wyżej, wydawało się być innym światem. Tam zawsze pachniało czymś egzotycznym — raz sushi, raz curry, czasem nawet pizzą z prawdziwą mozzarellą. U nas — zawsze kasza.

— Może byś poszła do brata i poprosiła o trochę mięsa? — rzuciła mama cicho, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy.

— Nie będę żebrać — odpowiedziałam ostro, czując jak w gardle rośnie mi gula. — Oni nawet nie zapraszają nas na kawę.

Mama westchnęła i usiadła przy stole. Jej dłonie były szorstkie od pracy w sklepie spożywczym. Odkąd tata odszedł do innej kobiety, wszystko spadło na mnie i na nią. Paweł? On zawsze był oczkiem w głowie ojca. To jemu pomógł kupić mieszkanie, to jemu załatwił pierwszą pracę w banku. Ja miałam być tą „zaradną”, która sobie poradzi.

— Jowita, nie możesz tak wiecznie żyć żalem — powiedziała mama cicho.

Ale jak mam nie żyć żalem, kiedy codziennie słyszę przez ścianę ich śmiech? Kiedy Magda wraca z zakupów z torbami pełnymi delikatesów, a ja liczę grosze na najtańszą kaszę? Kiedy Paweł przechodzi obok mnie na klatce schodowej i nawet nie pyta, jak się czuję?

Tego wieczoru postanowiłam zrobić coś innego. Zamiast zamknąć się w swoim pokoju po kolacji, wyszłam na klatkę schodową. Stałam pod drzwiami Pawła i Magdy, słysząc przez cienką ścianę ich rozmowy.

— Paweł, może byśmy zaprosili mamę i Jowitę na kolację? — usłyszałam głos Magdy.

— Po co? — odpowiedział mój brat chłodno. — Znowu będą narzekać. Poza tym… nie chcę rozmawiać o pieniądzach.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wróciłam do mieszkania i zamknęłam się w łazience. Patrzyłam w lustro na swoje zmęczone oczy i pytałam siebie: dlaczego on mnie tak nienawidzi? Przecież byliśmy kiedyś nierozłączni. Gdy byliśmy dziećmi, dzieliliśmy się wszystkim — nawet ostatnim kawałkiem chleba.

Następnego dnia rano mama poprosiła mnie, żebym poszła do apteki po leki na serce. Wychodząc z bloku, spotkałam Magdę.

— Cześć Jowita! — powiedziała z uśmiechem, ale jej oczy były chłodne.

— Cześć — odpowiedziałam sztywno.

— Wszystko w porządku?

Chciałam odpowiedzieć „tak”, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

— Mama źle się czuje — powiedziałam tylko.

Magda skinęła głową i ruszyła dalej. Nawet nie zapytała, czy może pomóc.

W aptece musiałam wybrać tańszy lek, bo zabrakło mi pieniędzy. Wracając do domu, zobaczyłam Pawła wychodzącego z samochodu. Nowy model, błyszczący lakier. Pomyślałam o naszym starym czajniku, który przeciekał od tygodni.

— Paweł! — zawołałam.

Odwrócił się niechętnie.

— Czego chcesz?

— Mama jest chora. Może byś ją odwiedził?

Wzruszył ramionami.

— Mam dużo pracy.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

— Praca jest ważniejsza niż rodzina?

Spojrzał na mnie chłodno.

— Każdy ma swoje życie, Jowita. Ty wybrałaś swoje, ja swoje.

Chciałam mu powiedzieć o wszystkich nocach spędzonych przy mamie, o strachu przed kolejnym rachunkiem za prąd, o tym, jak bardzo brakuje mi taty… Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

Wieczorem mama znów zapytała:

— Myślisz, że Paweł kiedyś do nas wróci?

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego wyszłam na balkon i patrzyłam na światła miasta. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: wspólne święta, śmiech przy stole, tata opowiadający dowcipy… Wszystko to wydawało się teraz tak odległe.

Kilka dni później mama trafiła do szpitala. Zadzwoniłam do Pawła.

— Mama jest w szpitalu. Może byś przyszedł?

— Nie mogę teraz — odpowiedział sucho. — Mam ważne spotkanie.

Zacisnęłam pięści ze złości. Pojechałam sama do szpitala. Mama leżała blada na łóżku, jej dłonie drżały.

— Jowita… nie kłóć się z bratem — wyszeptała słabo.

Pocałowałam ją w czoło i obiecałam sobie, że już nigdy nie poproszę Pawła o pomoc.

Po powrocie do domu usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam pisać list do taty. Pisałam o wszystkim: o kaszy na kolację, o ciszy za drzwiami Pawła, o mamie w szpitalu… Wiedziałam jednak, że nigdy tego listu nie wyślę.

Kilka tygodni później mama wróciła do domu. Była słaba, ale uśmiechała się do mnie ciepło.

— Dziękuję ci, Jowita — powiedziała pewnego wieczoru. — Bez ciebie nie dałabym rady.

Poczułam wtedy coś dziwnego: dumę i smutek jednocześnie. Wiedziałam już, że rodzina to nie tylko wspólna krew czy nazwisko. To wybór — codzienny wybór troski o drugiego człowieka.

Czasem zastanawiam się: czy można przebaczyć komuś taką obojętność? Czy rodzina to naprawdę coś więcej niż tylko wspólne geny? Co wy byście zrobili na moim miejscu?