„Jak możesz mieć taką rodzinę?” – Niedzielny obiad, który rozdarł moje małżeństwo i serce

– Naprawdę nie rozumiem, jak możesz mieć taką rodzinę, Marto – powiedziała teściowa, zerkając na mnie znad talerza z rosołem. Jej głos był cichy, ale w słowach czułam lodowaty chłód. Wszyscy przy stole zamarli. Nawet dzieci przestały się wiercić.

Siedziałam na końcu stołu, obok mojego męża, Pawła. Jego twarz była napięta, spojrzenie wbite w blat. Moja córka, Zosia, ścisnęła moją dłoń pod stołem. Syn, Kuba, spuścił głowę. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywało tylko ciche stukanie sztućców.

– Mamo… – zaczął Paweł, ale jego matka podniosła rękę.

– Nie, Paweł. Ja muszę to powiedzieć. Marta, twoja matka znowu zadzwoniła do nas wczoraj wieczorem. Znowu była pijana. I znowu wyzywała mnie od najgorszych. Ile można to znosić? – Jej głos drżał od emocji.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Moja matka… Tak, miała problem z alkoholem. Tak, bywała nieprzyjemna. Ale to była moja matka. I choć czasem miałam ochotę zerwać z nią kontakt, nie potrafiłam jej zostawić samej.

– Przepraszam – wyszeptałam. – Naprawdę przepraszam…

– Przepraszasz? – Teściowa parsknęła śmiechem. – To już nie wystarcza! Twoja rodzina ciągle robi nam wstyd! Najpierw twoja siostra z tym swoim wiecznym bezrobociem i długami, teraz matka… A co będzie dalej? Może twój brat znów trafi do więzienia?

Zrobiło mi się słabo. Czułam na sobie wzrok wszystkich obecnych. Paweł milczał. Nie stanął w mojej obronie.

– Mamo, to nie jest miejsce na takie rozmowy – odezwał się w końcu cicho.

– A gdzie mam o tym mówić? – syknęła teściowa. – Przecież to dotyczy nas wszystkich! Naszej rodziny! Naszych wnuków!

Zosia zaczęła płakać. Kuba zacisnął pięści.

– Mamo, proszę… – szepnęłam do córki i przytuliłam ją mocno.

Teść siedział sztywno i patrzył w okno. Wujek Marek chrząknął nerwowo i próbował zmienić temat:

– Może ktoś jeszcze ziemniaków?

Nikt nie odpowiedział.

Wróciły do mnie wszystkie wspomnienia z dzieciństwa: krzyki matki po pijaku, awantury o pieniądze, policja pod domem. Przysięgłam sobie wtedy, że moje dzieci nigdy nie będą musiały przez to przechodzić. A jednak…

Po obiedzie Paweł odprowadził mnie do samochodu.

– Przepraszam za mamę – powiedział cicho. – Ale ona też ma swoje racje.

Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.

– A ty? Czyje racje ty bierzesz pod uwagę? Moje? Naszych dzieci?

Nie odpowiedział. Wsiadł za kierownicę i ruszył bez słowa.

W domu dzieci zamknęły się w swoich pokojach. Ja usiadłam w kuchni i patrzyłam na zdjęcie ślubne stojące na lodówce. Byliśmy tacy szczęśliwi… Wtedy wydawało mi się, że razem pokonamy wszystko.

Telefon zadzwonił późnym wieczorem. To była moja siostra, Anka.

– Znowu ci dokuczali? – zapytała bez ogródek.

– Tak… Tym razem przy dzieciach.

– Może powinnaś postawić sprawę jasno? Albo oni cię szanują, albo nie przychodzisz więcej na te ich obiady.

Westchnęłam ciężko.

– To nie takie proste… Paweł nigdy nie stanie po mojej stronie otwarcie. Zawsze będzie się bał swojej matki.

– Ale dzieci widzą wszystko – powiedziała Anka twardo. – I zapamiętają to na zawsze.

Po rozmowie długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy powinnam zerwać kontakt z teściami? Czy powinnam walczyć o szacunek dla siebie i swoich dzieci? A co z Pawłem?

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z mężem.

– Paweł, musimy coś ustalić – zaczęłam stanowczo. – Nie chcę więcej takich sytuacji przy dzieciach. Albo twoja matka zacznie mnie szanować, albo przestaniemy tam jeździć.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– Przesadzasz…

– Nie przesadzam! Zosia płakała całą noc! Kuba powiedział mi rano, że nienawidzi babci! Chcesz tego?

Paweł spuścił głowę.

– To moja matka…

– A ja jestem twoją żoną! I matką twoich dzieci! – krzyknęłam przez łzy.

Przez chwilę milczał.

– Dobrze… Porozmawiam z nią – powiedział w końcu niechętnie.

Ale rozmowa nic nie zmieniła. Teściowa zadzwoniła do mnie kilka dni później:

– Myślisz, że możesz stawiać warunki w moim domu? To ja tu decyduję! Jeśli ci się nie podoba, droga wolna!

Rozłączyłam się bez słowa. Serce waliło mi jak młotem.

Od tamtej pory nasze relacje były coraz gorsze. Paweł coraz częściej nocował u rodziców „żeby im pomóc”. Dzieci zamknęły się w sobie. Ja czułam się coraz bardziej samotna i bezradna.

Któregoś dnia Zosia przyszła do mnie wieczorem:

– Mamo… Czy my jesteśmy gorsi od innych?

Przytuliłam ją mocno i rozpłakałam się razem z nią.

Minęły miesiące pełne napięcia i cichych dni. Paweł coraz bardziej oddalał się ode mnie i od dzieci. W końcu pewnego wieczoru powiedział:

– Nie wiem, czy to ma jeszcze sens…

Patrzyłam na niego długo w milczeniu. Wiedziałam już wtedy, że straciłam nie tylko męża, ale też poczucie bezpieczeństwa dla siebie i dzieci.

Dziś mieszkamy sami w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Dzieci powoli odzyskują spokój, choć blizny zostały na zawsze. Czasem spotykam Pawła na ulicy – mijamy się bez słowa.

Często wracam myślami do tamtego obiadu i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy lojalność wobec rodziny zawsze musi oznaczać wybór między bliskimi a samą sobą?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?