Między matką a żoną: Pół roku samotności i żalu
— Znowu nie wróciłeś na noc? — zapytałam przez telefon, próbując ukryć drżenie głosu. W słuchawce przez chwilę panowała cisza, potem usłyszałam ciężkie westchnienie mojego męża.
— Wiesz, że mama źle się czuje. Nie mogę jej zostawić samej — odpowiedział Michał, jakby to wszystko było oczywiste, jakby nie widział, że od pół roku jestem sama w naszym mieszkaniu na Pradze.
Pół roku. Sześć miesięcy samotnych wieczorów, pustych talerzy po kolacji i łóżka, w którym coraz trudniej mi zasnąć. Kiedyś Michał zostawał u swojej matki na kilka dni, czasem tydzień, kiedy miała gorszy okres. Rozumiałam to — pani Halina była po udarze, potrzebowała pomocy. Ale teraz? Teraz to już nie była pomoc. To była ucieczka.
Pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy wszystko się zmieniło. Była sobota, padał deszcz, a ja szykowałam obiad. Michał odebrał telefon od matki i bez słowa wyszedł z domu. Wrócił po trzech tygodniach, tylko po ubrania i dokumenty. Powiedział wtedy: „Mama mnie potrzebuje bardziej niż ty”.
Od tamtej pory widuję go tylko w pracy albo kiedy przyjeżdża po pocztę. Rozmawiamy przez telefon — jeśli w ogóle odbierze. Zawsze ten sam ton: zmęczony, rozdrażniony, jakby to ja byłam winna temu, że jego matka jest chora.
— A co ze mną? — zapytałam ostatnio. — Czy ja się nie liczę?
— Ty nigdy mnie nie rozumiałaś — odpowiedział. — Nigdy nie chciałaś pomóc mojej matce.
Zatkało mnie. Przecież przez lata jeździłam z nim do pani Haliny, robiłam zakupy, gotowałam obiady na zapas, sprzątałam jej mieszkanie. Ale ona zawsze patrzyła na mnie z chłodnym dystansem, jakby czekała, aż popełnię błąd. Kiedyś usłyszałam przez przypadek rozmowę: „Ona cię nie kocha tak jak ja. Zostawi cię, zobaczysz”.
Może właśnie wtedy zaczęła się ta wojna o Michała. Wojna cicha, podskórna, pełna niedopowiedzeń i drobnych złośliwości. Pani Halina dzwoniła do niego codziennie, opowiadała o swoich bólach i lękach, a on coraz częściej znikał z domu. Ja próbowałam być wyrozumiała, ale ile można?
Ostatnio nawet moja przyjaciółka Anka powiedziała: — Daj spokój, on już wybrał. Albo pogodzisz się z tym, albo odejdź.
Ale jak odejść po piętnastu latach wspólnego życia? Jak zostawić wszystko — mieszkanie, wspomnienia, plany na przyszłość? Przecież jeszcze rok temu planowaliśmy wakacje w Tatrach i remont kuchni.
Czasem myślę, że może to ja jestem egoistką. Może powinnam była bardziej zaangażować się w opiekę nad teściową? Może powinnam była częściej dzwonić, pytać o jej zdrowie? Ale ile można żyć w cieniu innej kobiety — nawet jeśli to matka mojego męża?
Wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie szwagier, Tomek.
— Słuchaj, musisz coś zrobić — powiedział bez ogródek. — Michał jest wrakiem człowieka. Mama go wykańcza psychicznie. On nie śpi po nocach, bo boi się zostawić ją samą nawet na chwilę.
— A ja? — zapytałam cicho. — O mnie nikt nie myśli?
Tomek milczał przez chwilę.
— Wiem, że ci ciężko. Ale jeśli nic nie zrobisz, stracisz go na zawsze.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając tykania zegara i szumu samochodów za oknem. W końcu wstałam i zaczęłam pisać list do Michała. Pisałam o wszystkim: o samotności, o tęsknocie, o tym, że czuję się zdradzona i opuszczona. O tym, że rozumiem jego obowiązek wobec matki, ale nie rozumiem dlaczego musiał wybrać tylko jedną z nas.
Nie wiem czy przeczyta ten list. Nie wiem czy wróci do domu. Ale wiem jedno: nie chcę już dłużej żyć w zawieszeniu między jego lojalnością a moją godnością.
Dziś rano zadzwoniła pani Halina.
— Chciałam ci podziękować za wszystko co zrobiłaś dla Michała — powiedziała niespodziewanie miękkim głosem. — On jest dobrym synem… ale czasem zapomina, że ma też żonę.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Po raz pierwszy poczułam w jej głosie coś na kształt żalu albo… strachu?
Może ona też boi się zostać sama? Może ta cała choroba to tylko pretekst do zatrzymania syna przy sobie?
Wieczorem zadzwoniłam do Michała jeszcze raz.
— Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo. — Albo wracasz do domu i razem szukamy rozwiązania… albo każdy idzie swoją drogą.
Nie odpowiedział od razu. Usłyszałam tylko jego oddech i cichy szloch w tle — może to była pani Halina?
Czekam teraz na jego decyzję. Nie wiem co będzie dalej. Czy można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie czuć do niego żal? Czy rodzina zawsze musi oznaczać wybór między miłością a obowiązkiem?
Może ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Jak sobie poradziliście? Czy da się jeszcze uratować coś, co pękło na pół?