Kiedy odwaga mojego syna przewróciła moje życie do góry nogami – historia o stracie, lęku i odnalezieniu siebie

– Bartek, czy ty oszalałeś?! – krzyknęłam, czując jak serce wali mi jak młotem. Stał przede mną, mój dorosły syn, z tym swoim upartym błyskiem w oczach, który znałam od dziecka. – Mama, ja nie mogę już tak żyć. Każdego dnia czuję się, jakbym umierał po kawałku – odpowiedział spokojnie, choć widziałam, że drżą mu ręce.

To był piątkowy wieczór, kiedy Bartek oznajmił mi i mężowi, że rzuca pracę w urzędzie miasta. Pracował tam od pięciu lat, miał umowę na czas nieokreślony, własne biurko i regularną pensję. W naszym świecie – świecie ludzi z małego miasta pod Poznaniem – to była gwarancja bezpieczeństwa. A on chciał to wszystko rzucić dla… muzyki? Dla grania na gitarze w jakimś zespole rockowym?

– Przecież ty nawet nie masz stałych koncertów! – wykrzyknęłam. – Jak zamierzasz się utrzymać? Co powiesz babci? Co ludzie powiedzą?

Bartek tylko spuścił głowę. Mąż milczał, patrzył w okno, jakby szukał tam odpowiedzi. W domu zawisła cisza, gęsta i ciężka jak mgła nad Wartą.

Przez kolejne dni unikałam syna. W pracy nie mogłam się skupić – jestem nauczycielką polskiego w miejscowym liceum i zawsze powtarzałam uczniom, że trzeba być odpowiedzialnym. Jak miałam teraz spojrzeć im w oczy? Jak miałam spojrzeć sobie w oczy?

Bartek wyprowadził się do Poznania. Przez kilka tygodni nie dzwonił. Wieści o nim docierały do mnie przez znajomych: że gra po klubach, że czasem śpi u kolegów, że nie zawsze ma co jeść. Każda taka informacja wbijała mi szpilę w serce. Mąż próbował mnie pocieszać:

– Daj mu czas. Musi się sparzyć.

Ale ja nie mogłam spać po nocach. W głowie miałam obrazy: Bartek śpiący na dworcu, Bartek głodny, Bartek żałujący swojej decyzji.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie koleżanka z pracy:

– Słuchaj, słyszałam twojego Bartka w radiu! Grali jego piosenkę! – powiedziała podekscytowana.

Nie wierzyłam. Włączyłam internet i rzeczywiście – na stronie lokalnego radia była wzmianka o młodym zespole z Poznania, którego liderem jest Bartek Nowak. Mój syn.

Zadzwoniłam do niego tego samego wieczoru. Odebrał po kilku sygnałach.

– Cześć, mamo.
– Cześć… Słyszałam cię w radiu.
– Naprawdę? – jego głos zadrżał.
– Tak. Jestem… dumna.

Po tej rozmowie długo płakałam. Zrozumiałam wtedy, że Bartek nie jest już dzieckiem. Że ma prawo do własnych błędów i własnych marzeń.

Kilka miesięcy później sama stanęłam przed wyborem. Dyrektorka szkoły zaproponowała mi awans na wicedyrektorkę. To oznaczało więcej pieniędzy, ale też więcej papierkowej roboty i mniej kontaktu z uczniami. Zawsze kochałam uczyć – to był mój świat. Ale presja była ogromna: mąż mówił, że powinnam przyjąć propozycję, rodzina gratulowała jeszcze zanim podjęłam decyzję.

Przez kilka nocy nie spałam. Przypominałam sobie rozmowę z Bartkiem i jego słowa: „Nie mogę już tak żyć”. Czy ja też nie żyłam trochę na pół gwizdka? Czy nie bałam się zmian tylko dlatego, że tak było bezpieczniej?

W końcu poszłam do dyrektorki i powiedziałam:

– Dziękuję za propozycję, ale wolę zostać nauczycielką.

Patrzyła na mnie zdziwiona:

– Jesteś pewna? To duża szansa.
– Tak, jestem pewna.

Wróciłam do domu lekka jak piórko. Po raz pierwszy od lat poczułam się sobą.

Bartek przyjechał na święta. Przy stole zapadła cisza – babcia zaczęła wypytywać o jego zarobki, ciotka o plany na przyszłość. Bartek uśmiechnął się tylko:

– Robię to, co kocham. I to jest najważniejsze.

Spojrzałam na niego z dumą i wdzięcznością. Dzięki niemu odważyłam się zawalczyć o siebie.

Czasem myślę: ile jeszcze rzeczy przegapiamy przez strach? Ile razy rezygnujemy z siebie dla świętego spokoju? Może warto czasem zaryzykować – nawet jeśli wszyscy wokół mówią nam, że to szaleństwo?