Chciałam córkę, a Bóg dał mi syna. I na jego ślubie płakałam…

– Bogumiła, dlaczego siedzisz sama? – usłyszałam głos siostry, ale nie miałam siły odpowiedzieć. Wpatrywałam się w tańczących Krzysztofa i Kingę, a łzy same spływały mi po policzkach. Wszyscy wokół śmiali się, śpiewali, wznosili toasty za młodych, a ja czułam się jak cień na własnym weselu syna. Nikt nie zauważył kobiety w kącie sali, która ukradkiem ocierała łzy. To byłam ja – matka pana młodego.

Nie tak wyobrażałam sobie ten dzień. Przez całe życie marzyłam o córce. O kimś, z kim mogłabym dzielić sekrety, chodzić na zakupy, rozmawiać o wszystkim bez skrępowania. Kiedy byłam w ciąży, już miałam wybrane imię – Zuzanna. Wyobrażałam sobie, jak zaplatam jej warkocze, jak uczę ją piec szarlotkę według przepisu mojej mamy. Ale Bóg miał inne plany. Urodził się Krzysztof – zdrowy, silny chłopiec. Mąż był dumny, rodzina gratulowała, a ja… ja czułam dziwną pustkę.

Oczywiście pokochałam Krzysia całym sercem. Był moim oczkiem w głowie. Ale z każdym rokiem coraz bardziej widziałam, że nie potrafię być dla niego taką matką, jaką chciałam być dla córki. On nie potrzebował moich rad o uczuciach, nie chciał rozmawiać o swoich problemach. Zamykał się w sobie, a ja coraz częściej czułam się niepotrzebna.

Kiedy dorastał, próbowałam zbliżyć się do niego na różne sposoby. Zapraszałam go do kuchni, proponowałam wspólne wyjścia do kina czy na spacer. Zawsze miał wymówkę: nauka, koledzy, komputer. Mąż powtarzał: „Daj mu spokój, chłopak musi mieć swoje życie”. Ale ja nie potrafiłam odpuścić.

Najtrudniej było, gdy Krzysztof poznał Kingę. Piękna dziewczyna z sąsiedztwa, zawsze uśmiechnięta, pewna siebie. Szybko stała się najważniejszą osobą w jego życiu. Zaczęli spędzać ze sobą każdą wolną chwilę. Czułam się odsunięta na boczny tor. Próbowałam zaprzyjaźnić się z Kingą, zapraszałam ją na kawę, proponowałam pomoc przy organizacji ślubu. Ale ona zawsze była uprzejma, lecz chłodna. Nigdy nie pozwoliła mi się do siebie zbliżyć.

Pamiętam jedną rozmowę z Krzysztofem sprzed roku:
– Synku, może chcesz żebym pomogła wam przy wyborze sali weselnej?
– Mamo, Kinga już wszystko załatwiła z mamą. Ale dziękuję.
– Może chociaż suknię ślubną pomożemy wybrać?
– Mamo… Kinga chce iść tylko ze swoją mamą i przyjaciółkami.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Czułam się zbędna nawet w najważniejszych momentach życia mojego dziecka.

W domu coraz częściej dochodziło do kłótni z mężem. On nie rozumiał moich uczuć.
– Bogumiła, przestań się mazać! Masz zdrowego syna, dobrą synową… Czego ci jeszcze trzeba?
– Chciałabym być potrzebna…
– Przestań żyć marzeniami! – rzucił i wyszedł trzaskając drzwiami.

Zostałam sama ze swoimi myślami i żalem. Czułam się jak intruz we własnej rodzinie.

Dzień ślubu nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Wszyscy byli podekscytowani – rodzina Kingi krzątała się po sali, jej matka doglądała każdego szczegółu. Ja siedziałam w kącie i patrzyłam na mojego syna – tak dorosłego, tak szczęśliwego… i tak dalekiego ode mnie.

Podczas pierwszego tańca młodych łzy napłynęły mi do oczu. Próbowałam je ukryć, ale siostra zauważyła.
– Bogusia, co się dzieje?
– Nic… Po prostu jestem wzruszona.
Ale to nie było wzruszenie – to była samotność i żal za tym wszystkim, czego nie przeżyłam jako matka córki.

W pewnym momencie podszedł do mnie Krzysztof.
– Mamo… wszystko w porządku?
– Tak, synku… Jestem szczęśliwa – skłamałam.
Uśmiechnął się i wrócił do gości.

Zostałam sama ze swoimi myślami. Przypomniały mi się wszystkie chwile z dzieciństwa Krzysia – jego pierwszy krok, pierwszy dzień w szkole… I nagle dotarło do mnie coś bolesnego: przez całe życie próbowałam ułożyć swoje marzenia na nim zamiast zaakceptować go takim, jaki jest.

Po weselu wróciłam do pustego domu. Mąż został jeszcze na poprawinach. Usiadłam przy stole i długo patrzyłam w okno. Czy naprawdę byłam tak złą matką? Czy moje pragnienia były egoistyczne? Czy mogę jeszcze naprawić relację z synem i zaakceptować Kingę?

Może powinnam nauczyć się być szczęśliwa z tym, co mam? Może czas pogodzić się z losem i przestać walczyć z własnymi oczekiwaniami? Czy tylko ja czuję się tak samotna wśród bliskich? A może jest nas więcej…