Przerwałam mężowi kontakt z rodziną: Czy miałam do tego prawo? Moja walka o zdrowie naszej rodziny
– Iwona, nie możesz tego ode mnie wymagać! – głos Marka drżał, a jego oczy były pełne bólu i niedowierzania. Stał w kuchni, oparty o blat, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Ja stałam naprzeciwko niego, czując jak serce wali mi w piersi. Wiedziałam, że to, co mówię, może wszystko zmienić.
– Marek, ja już nie mogę… – wyszeptałam. – Twoja mama dzwoniła dziś trzeci raz. Pytała, czy na pewno dobrze gotuję ci obiad i czy nie powinnam wrócić do pracy w szkole, bo „w domu to tylko się człowiek rozleniwia”.
Marek spuścił wzrok. Wiedziałam, że kocha swoją rodzinę. Ale wiedziałam też, że od miesięcy żyjemy pod ich dyktando. Każda niedziela u nich kończyła się kłótnią. Jego ojciec narzekał na politykę i na to, że „młodzi nic nie rozumieją”, a siostra wytykała mi, że nie mamy jeszcze dzieci.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy poczułam się naprawdę obco w ich domu. To była Wielkanoc dwa lata temu. Siedzieliśmy przy stole, a teściowa nagle powiedziała: – Iwona, ty chyba nie wiesz, jak się robi prawdziwy żurek. U nas w rodzinie to tradycja.
Wszyscy się zaśmiali, ale ja poczułam się upokorzona. Marek wtedy tylko uśmiechnął się nerwowo i zmienił temat. Po powrocie do domu płakałam całą noc.
Z czasem było coraz gorzej. Każda nasza decyzja była komentowana przez jego rodzinę. Kiedy kupiliśmy mieszkanie na kredyt, usłyszałam: – Po co wam taki duży dług? Lepiej było zostać u nas na piętrze.
Kiedy zaczęłam mieć problemy ze zdrowiem i musiałam zrezygnować z pracy nauczycielki, teściowa powiedziała Markowi: – Widzisz? Mówiłam ci, że ona jest słaba.
Zaczęłam unikać spotkań. Marek próbował mnie przekonywać: – Oni tacy są, nie przejmuj się. Ale jak miałam się nie przejmować, skoro każda rozmowa kończyła się łzami?
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem na kanapie. Marek był zmęczony po pracy, ja czułam się wyczerpana psychicznie.
– Marek… – zaczęłam cicho. – Ja już nie daję rady. Twoja rodzina mnie niszczy. Nas niszczy.
Spojrzał na mnie z bólem.
– To moja rodzina…
– A ja? – zapytałam drżącym głosem. – Czy ja nie jestem twoją rodziną?
Milczał długo. Widziałam walkę w jego oczach.
W kolejnych tygodniach próbowałam rozmawiać z teściową. Prosiłam o szacunek, o trochę zrozumienia. Odpowiedziała mi tylko: – My tu zawsze mówimy prawdę prosto w oczy. Jak ci się nie podoba, to trudno.
Wtedy podjęłam decyzję. Musiałam chronić siebie i nasze małżeństwo.
– Marek, proszę cię… Przestańmy tam jeździć. Przestańmy odbierać telefony. Dajmy sobie czas.
Widziałam, jak bardzo go to boli. Ale widziałam też ulgę w jego oczach – może pierwszy raz od lat ktoś pozwolił mu postawić granicę.
Pierwsze tygodnie były trudne. Teściowa dzwoniła codziennie, pisała SMS-y pełne wyrzutów: „Jak możesz tak traktować matkę?”, „To przez nią cię straciliśmy”.
Marek był rozdarty. Czasem widziałam go płaczącego w łazience. Ale zaczęliśmy żyć spokojniej. Zaczęliśmy rozmawiać o nas, o naszych planach. Po raz pierwszy od dawna czułam się bezpieczna we własnym domu.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja mama.
– Iwona, czy dobrze robisz? Przecież rodzina to rodzina…
Zawahałam się. Czy naprawdę miałam prawo odciąć Marka od jego bliskich? Czy jestem egoistką?
Ale potem przypomniałam sobie wszystkie te lata upokorzeń i łez.
Minęły miesiące. Teściowa przestała dzwonić. Siostra Marka napisała mu tylko krótkiego maila: „Wybrałeś ją zamiast nas”.
Czasem widzę smutek w oczach Marka. Ale widzę też spokój.
Ostatnio usiedliśmy razem przy stole i Marek powiedział:
– Wiesz… Może kiedyś spróbujemy jeszcze raz. Ale teraz chcę być tylko z tobą.
Przytuliłam go mocno.
Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy można kochać kogoś tak bardzo, by odciąć go od własnej rodziny? Czy szczęście naszej rodziny jest ważniejsze niż lojalność wobec tych, którzy nas ranili?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy postawilibyście granicę nawet najbliższym?