Chcę wrócić do domu: Jak straciłem własne mieszkanie dla pokoju
Drzwi trzasnęły z hukiem, a echo tego dźwięku rozniosło się po całym mieszkaniu. Stałem w przedpokoju, ściskając w dłoni kubek zimnej już herbaty, kiedy usłyszałem głos mojej córki – zimny, stanowczy, obcy.
– Tato, musimy porozmawiać. – W progu stanęła Marta, moja jedyna córka. Miała na sobie elegancki płaszcz i ten wyraz twarzy, który zawsze zwiastował kłopoty.
– O czym? – zapytałem, choć przeczuwałem, że to nie będzie rozmowa o pogodzie.
– Michał i dzieci nie mają gdzie spać. Wiesz, jak ciasno jest w naszym mieszkaniu. Ty masz tu dwa pokoje…
– Chcesz powiedzieć, że mam się wyprowadzić? – przerwałem jej, czując jak serce zaczyna walić mi w piersi.
– To nie tak… Po prostu… Potrzebujemy przestrzeni. Ty przecież możesz zamieszkać u cioci Haliny albo… – zawahała się – w domu seniora. Tam będziesz miał opiekę.
Przez chwilę nie mogłem wydusić słowa. Przed oczami stanęły mi wszystkie lata harówki na budowie tego mieszkania, noce spędzone na dorabianiu, żeby Marta miała wszystko, co najlepsze. A teraz? Byłem dla niej tylko przeszkodą.
– Marta, ja tu żyję od czterdziestu lat! To mój dom! – głos mi się załamał.
– Tato, proszę… Nie rób sceny. Dzieci muszą mieć własny pokój. Ty sobie poradzisz. – Jej słowa były jak zimny prysznic.
Nie spałem tej nocy. Siedziałem przy kuchennym stole i patrzyłem na zdjęcie mojej zmarłej żony, Anny. „Co byś zrobiła na moim miejscu?” – pytałem ją w myślach. Ale odpowiedź nie przyszła.
Następnego dnia Marta przyszła z mężem i dwójką dzieci. Michał nawet nie spojrzał mi w oczy. Siedział na kanapie i przeglądał coś w telefonie. Dzieci biegały po mieszkaniu, krzycząc: „To będzie mój pokój!”
– Tato, już rozmawiałam z dyrektorką domu seniora na Wólczańskiej. Mają wolne miejsce. Tam jest ciepło, są lekarze…
– A co z moimi rzeczami? Z książkami? Z pianinem? – zapytałem cicho.
– Spakujemy najważniejsze rzeczy. Resztę oddamy albo wyrzucimy. – Marta wzruszyła ramionami.
Czułem się jak zbędny mebel. Jak stary fotel, który tylko zawadza.
Dwa tygodnie później siedziałem już w pokoju domu opieki. Zapach gotowanej kapusty i środków czystości drażnił mnie od rana do wieczora. Mój współlokator, pan Zbyszek, przez większość czasu spał lub narzekał na ból nóg.
– Też cię dzieci tu wsadziły? – zapytał pierwszego dnia.
– Córka – odpowiedziałem krótko.
– U mnie syn. Sprzedał mieszkanie po matce i kupił sobie auto. A ja tu…
Wieczorami patrzyłem przez okno na szare blokowisko i czułem się coraz bardziej przezroczysty. Marta dzwoniła raz w tygodniu, zawsze w pośpiechu.
– Tato, wszystko dobrze? Dzieci pytają o dziadka! – mówiła mechanicznie.
– Kiedy mnie odwiedzicie?
– Teraz mamy dużo pracy… Może za miesiąc?
Miesiąc minął, potem drugi. Nikt nie przyszedł.
Pewnego dnia do naszego pokoju przywieziono nową pensjonariuszkę – panią Krystynę. Miała pogodną twarz i śmiała się z byle czego.
– Panie Stefanie, niech pan nie siedzi tak smutny! – zagadywała mnie już pierwszego dnia.
– A co mam robić? Córka mnie tu zostawiła jak psa.
– Mnie synowa wyrzuciła z domu po śmierci syna. Ale wie pan co? Życie jest za krótkie na rozpamiętywanie krzywd!
Zaczęliśmy razem wychodzić na spacery po ogrodzie domu opieki. Krystyna opowiadała mi o swoim życiu na wsi, o tym jak piekła chleb i jak tęskni za zapachem siana.
– Może jeszcze kiedyś wrócimy do swoich domów? – powiedziała pewnego dnia z uśmiechem.
Wkrótce okazało się, że Marta wynajęła moje mieszkanie obcym ludziom. Dowiedziałem się o tym przypadkiem od starego sąsiada, pana Romana, który przyszedł odwiedzić swoją żonę do domu opieki.
– Stefan! Twoja córka wynajmuje mieszkanie studentom! Widziałem ogłoszenie na OLX!
Zadzwoniłem do Marty z pretensją w głosie:
– Jak mogłaś?! To mój dom!
– Tato, przecież tam nie mieszkasz! Potrzebujemy pieniędzy na kredyt…
Nie spałem całą noc. Czułem się zdradzony przez własną krew.
Pewnego dnia Krystyna znalazła mnie płaczącego w ogrodzie.
– Stefanie, nie możesz się poddać! Masz prawo do swojego domu!
Zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem do mojego dawnego kolegi ze szkoły podstawowej – Andrzeja, który był prawnikiem.
– Stefan, to twoje mieszkanie! Masz akt własności? Nie podpisywałeś żadnych pełnomocnictw?
– Nic nie podpisywałem…
– To walcz! Pomogę ci!
Rozpoczęliśmy batalię sądową. Marta była wściekła:
– Tato, jak możesz?! Przecież to dla rodziny!
– A ja nie jestem rodziną?!
W sądzie zobaczyłem ją pierwszy raz od miesięcy. Była blada i spięta.
Sędzia spojrzał na nią surowo:
– Pani Marto, ojciec jest właścicielem mieszkania. Nie miała pani prawa go wyrzucać ani wynajmować lokalu bez jego zgody.
Wyrok był jednoznaczny: powrót do własnego mieszkania.
Wróciłem do pustego mieszkania z walizką i pianinem pod pachą. Było cicho i zimno. Ale to była moja cisza i mój chłód.
Krystyna odwiedza mnie czasem na herbatę. Razem słuchamy radia i wspominamy dawne czasy.
Marta przestała się odzywać. Michał napisał mi SMS-a: „Nie rozumiemy twojej decyzji”.
Ale ja wiem jedno: dom to nie tylko ściany i meble. To godność człowieka.
Czy naprawdę rodzina zawsze znaczy to samo dla każdego? Czy można wybaczyć taką zdradę? Czekam na wasze historie.