Co mój mąż robi w czwartkowe wieczory?
– Znowu wychodzisz? – zapytałam, starając się, by mój głos nie zadrżał. Stałam w kuchni, opierając się o blat, a w dłoniach ściskałam kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce.
Marek spojrzał na mnie z lekkim zniecierpliwieniem. – Przecież mówiłem, że mam spotkanie z chłopakami. Czwartki to nasza tradycja.
Czwartki. Od kilku miesięcy czwartki były dla mnie jak drzazga pod paznokciem. Odkąd dostałam ten przeklęty, anonimowy list, nie potrafiłam już spać spokojnie. „Twój mąż nie jest tym, za kogo go uważasz. Sprawdź, co robi w czwartkowe wieczory” – tyle wystarczyło, by moje życie zamieniło się w koszmar.
Zawsze ufałam Markowi. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie, zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Był moim przyjacielem, powiernikiem, ojcem naszych dzieci. Ale teraz… teraz każda jego nieobecność bolała jak zdrada.
– Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko? – zapytałam cicho, patrząc mu prosto w oczy.
Westchnął ciężko i odwrócił wzrok. – Znowu zaczynasz? Naprawdę musimy o tym rozmawiać?
Chciałam krzyczeć, płakać, rzucić czymś o ścianę. Ale zamiast tego tylko skinęłam głową i pozwoliłam mu wyjść. Drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem.
Zostałam sama z moimi myślami i lękami. Dzieci spały już od godziny. W mieszkaniu panowała cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara i moje przyspieszone bicie serca.
Nie mogłam tak dłużej żyć. Musiałam wiedzieć. Musiałam sprawdzić.
Następnego czwartku założyłam kurtkę i wyszłam z domu kilka minut po Marku. Szedł szybkim krokiem przez osiedle, nie oglądając się za siebie. Czułam się jak bohaterka taniego kryminału, ale nie mogłam się wycofać.
Marek skręcił w boczną uliczkę i wszedł do starej kamienicy przy ulicy Długiej. Stałam pod drzwiami, serce waliło mi jak młotem. Po chwili usłyszałam śmiechy i rozmowy dobiegające zza drzwi. Zbliżyłam się i przez uchylone okno zobaczyłam kilku mężczyzn siedzących przy stole, grających w karty i pijących piwo.
Ulga zmieszała się z rozczarowaniem. To wszystko? Naprawdę tylko tyle?
Wróciłam do domu, próbując poukładać myśli. Może rzeczywiście przesadzałam? Może Marek po prostu potrzebował odskoczni od codzienności?
Ale kilka dni później znalazłam w jego kurtce paragon z kwiaciarni – bukiet róż za 120 złotych. Nie dostałam żadnych kwiatów od miesięcy.
Znowu zaczęły mnie dręczyć wątpliwości.
– Mamo, czemu płaczesz? – zapytała mnie Zosia pewnego wieczoru, gdy myślałam, że nikt mnie nie widzi.
– To nic, kochanie – odpowiedziałam drżącym głosem i przytuliłam ją mocno.
W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka z biura, Kasia, zauważyła to od razu.
– Coś się dzieje? Wyglądasz jakbyś nie spała od tygodnia.
Opowiedziałam jej wszystko, a ona tylko pokiwała głową.
– Może powinnaś z nim porozmawiać szczerze? Albo… wynająć detektywa?
Prychnęłam nerwowo. Detektyw? To przecież absurd! Ale ta myśl nie dawała mi spokoju.
W końcu zebrałam się na odwagę i postanowiłam jeszcze raz śledzić Marka. Tym razem był ostrożniejszy – zamiast do kamienicy poszedł w stronę parku Jordana. Tam spotkał się z kobietą. Wysoka blondynka, ubrana elegancko, uśmiechała się do niego szeroko. Rozmawiali długo, potem Marek wręczył jej bukiet róż.
Poczułam, jak świat wali mi się na głowę.
Wróciłam do domu na drżących nogach. Całą noc nie zmrużyłam oka. Rano Marek zachowywał się jak gdyby nigdy nic.
– Jak spałaś? – zapytał z troską w głosie.
– Dobrze – skłamałam.
Nie wytrzymałam długo tej gry pozorów. Wieczorem postawiłam wszystko na jedną kartę.
– Kim jest ta kobieta? – zapytałam bez ogródek.
Marek pobladł. – O czym ty mówisz?
– Widziałam cię w parku Jordana. Widziałam bukiet róż.
Przez chwilę milczał, a potem spuścił głowę.
– To moja siostra…
Zatkało mnie. Siostra? Przecież Marek był jedynakiem!
– Kłamiesz! – krzyknęłam rozpaczliwie.
Wtedy usiadł naprzeciwko mnie i zaczął mówić cicho:
– To prawda… Nie chciałem cię martwić. To moja córka z poprzedniego związku. Dowiedziałem się o niej dopiero kilka miesięcy temu. Jej matka zmarła na raka i dziewczyna została sama…
Patrzyłam na niego oszołomiona. Córka? Jak to możliwe?
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?!
– Bałem się… Bałem się, że mnie zostawisz, że dzieci cię znienawidzą… Chciałem najpierw ją poznać, zanim powiem wam wszystkim prawdę.
Łzy ciekły mi po policzkach. Czułam gniew, żal i ulgę jednocześnie.
Przez kolejne dni w domu panowała napięta atmosfera. Marek próbował do mnie dotrzeć, tłumaczył wszystko po raz setny. Dzieci wyczuwały napięcie i zadawały coraz więcej pytań.
W końcu postanowiłam spotkać się z tą dziewczyną – Martą. Miała 19 lat i była przerażona całą sytuacją tak samo jak ja. Rozmawiałyśmy długo przy kawie w małej kawiarni na Kazimierzu.
– Nie chcę nikomu zabierać taty – powiedziała cicho Marta. – Po prostu chciałam go poznać…
Zrozumiałam wtedy, że nie ona jest winna tej sytuacji. Że wszyscy jesteśmy ofiarami cudzych decyzji i tajemnic sprzed lat.
Po kilku tygodniach powoli zaczęliśmy budować nową rzeczywistość. Nie było łatwo – były łzy, kłótnie i ciche dni bez słowa. Ale z czasem nauczyliśmy się żyć razem na nowo.
Czasem zastanawiam się, czy gdybym nie dostała tego listu, wszystko potoczyłoby się inaczej… Czy lepiej znać całą prawdę, nawet jeśli boli? Czy lepiej żyć w błogiej nieświadomości?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?