Babcia, która chciała tylko dobrze: Historia o miłości, poświęceniu i niezrozumieniu
– Mamo, czy możesz dziś odebrać Antosia z przedszkola? – głos mojej synowej, Magdy, drżał lekko przez telefon. – Mam zebranie w pracy, a Bartek utknął w korku.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, już wiedziałam, że nie mam wyboru. Oczywiście, że mogę. Przecież jestem babcią. Przecież jestem na emeryturze. Przecież…
Odkąd Bartek się ożenił i wyprowadził z domu, moje życie zmieniło się nie do poznania. Zawsze byłam aktywna – pracowałam jako prywatna niania, pomagałam dzieciom w nauce, prowadziłam je na zajęcia dodatkowe. Czułam się potrzebna. Dzieci mnie lubiły, rodzice doceniali. Miałam swoje pieniądze, swoje sprawy, swoje drobne radości.
Ale kiedy Bartek poznał Magdę i zamieszkali razem w nowym mieszkaniu na Bemowie, wszystko się przewartościowało. Najpierw czułam dumę – mój syn dorósł, założył rodzinę. Potem pojawił się Antoś. Byłam szczęśliwa, kiedy poprosili mnie o pomoc przy wnuku. „Babciu, tylko ty potrafisz go tak uspokoić” – mówiła Magda z uśmiechem. „Babciu, Antoś chce spać tylko u ciebie” – dodawał Bartek.
Na początku byłam w siódmym niebie. Gotowałam obiady dla całej rodziny, sprzątałam mieszkanie Bartka i Magdy, odbierałam Antosia z przedszkola, siedziałam z nim do późnego wieczora, kiedy młodzi musieli zostać dłużej w pracy. Czułam się potrzebna. Ale z czasem…
– Mamo, mogłabyś zrobić zakupy na jutro? – pytała Magda coraz częściej.
– Mamo, Antoś ma katar, nie mogłabyś z nim zostać przez tydzień? – prosił Bartek.
Z dnia na dzień stawałam się coraz bardziej niewidzialna. Moje potrzeby przestały istnieć. Nikt nie pytał, czy mam ochotę wyjść do kina z koleżanką albo po prostu posiedzieć w ciszy z książką. Zawsze było coś ważniejszego: obiad do ugotowania, pranie do rozwieszenia, dziecko do odebrania.
Pewnego dnia usłyszałam przez przypadek rozmowę Magdy z jej matką przez telefon:
– Mama Bartka jest bardzo pomocna… Ale czasem mam wrażenie, że za bardzo się wtrąca. Wszystko chce robić po swojemu.
Zamarłam. Czy naprawdę tak mnie postrzegała? Przecież chciałam tylko pomóc…
Zaczęły się drobne konflikty. Magda krzywiła się na moje pierogi – „Za tłuste”. Bartek mówił: „Mamo, nie musisz codziennie przychodzić” – ale kiedy raz nie przyszłam, był obrażony.
Najgorsze były święta. W Wigilię siedziałam przy stole i patrzyłam na swoją rodzinę: Bartek rozmawiał z teściem Magdy o polityce, Magda śmiała się z siostrą przez telefon, a Antoś bawił się nową kolejką pod choinką. Ja podawałam barszcz i uszka, zbierałam talerze, sprzątałam kuchnię.
– Babciu, a ty nie usiądziesz? – zapytał cicho Antoś.
Uśmiechnęłam się smutno i pogłaskałam go po głowie.
Po świętach postanowiłam porozmawiać z Bartkiem.
– Synku… Czy ja wam przeszkadzam?
Bartek spojrzał na mnie zdziwiony:
– Mamo, co ty mówisz? Przecież jesteś częścią rodziny!
– Ale czasem mam wrażenie… że jestem tu tylko od roboty.
Bartek westchnął:
– Mamo, przecież wiesz, jak bardzo cię potrzebujemy. Ale może… czasem za bardzo się angażujesz? Magda czuje się trochę przytłoczona.
Poczułam ukłucie w sercu. Przecież robiłam to wszystko z miłości! Czy naprawdę można kochać za bardzo?
Zaczęłam się wycofywać. Przestałam gotować obiady codziennie. Odbierałam Antosia tylko wtedy, gdy naprawdę mnie prosili. Zaczęłam spotykać się z dawnymi koleżankami z pracy – Ewą i Zosią. Chodziłyśmy na spacery po Łazienkach, piłyśmy kawę w małych kawiarenkach na Mokotowie.
Ale samotność wracała wieczorami jak bumerang. Siedziałam w pustym mieszkaniu i patrzyłam na zdjęcia Bartka z dzieciństwa. Czy naprawdę byłam złą matką? Czy byłam złą babcią?
Pewnego dnia Antoś zadzwonił do mnie sam:
– Babciu, dlaczego już nie przychodzisz?
– Kochanie… Mama i tata chcą być trochę sami.
– Ale ja chcę być z tobą! – jego głosik był pełen żalu.
Serce mi pękło. Pojechałam do nich następnego dnia z ciastem drożdżowym.
Magda otworzyła drzwi i spojrzała na mnie chłodno:
– Myślałam, że uprzedzisz nas wcześniej.
Bartek stał za nią i tylko wzruszył ramionami.
Antoś rzucił mi się na szyję:
– Babciu!
Usiadłam z nim na dywanie i zaczęliśmy układać puzzle. W tle słyszałam szeptane rozmowy Bartka i Magdy w kuchni:
– Ona chyba nie rozumie naszych granic…
– Daj spokój, przecież to moja mama…
Wróciłam do domu późnym wieczorem i długo płakałam. Po raz pierwszy poczułam się naprawdę obca we własnej rodzinie.
Minęły tygodnie. Coraz rzadziej dzwonili. Coraz rzadziej prosili o pomoc. Czułam się jak mebel – potrzebny tylko wtedy, gdy coś się zepsuje albo trzeba posprzątać bałagan.
Któregoś dnia zadzwoniła Ewa:
– Haniu, jedziemy nad morze na kilka dni. Jedź z nami!
Zgodziłam się bez wahania.
Nad Bałtykiem poczułam wolność pierwszy raz od lat. Spacerowałyśmy po plaży, śmiałyśmy się jak nastolatki. Wieczorami piłyśmy herbatę na tarasie pensjonatu i rozmawiałyśmy o życiu.
Po powrocie poczułam się silniejsza. Postanowiłam zadbać o siebie – zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów, zaczęłam czytać książki, których zawsze brakowało mi czasu przeczytać.
Bartek zadzwonił po miesiącu:
– Mamo… Antoś pyta o ciebie codziennie.
– Może przyjdziecie do mnie na obiad? – zaproponowałam spokojnie.
Zgodzili się.
Przy stole było inaczej niż dawniej – mniej napięcia, więcej rozmów o codzienności. Magda nawet pochwaliła moje kluski śląskie.
Zrozumiałam wtedy jedno: nie można żyć tylko dla innych. Trzeba znaleźć równowagę między dawaniem a dbaniem o siebie.
Czasem patrzę na zdjęcie Antosia na komodzie i myślę: czy naprawdę można kochać za bardzo? Czy rodzina zawsze docenia nasze poświęcenie? A może czasem trzeba nauczyć się kochać siebie równie mocno?