Trzydzieści lat razem – i nagle sama: Kiedy rodzina się rozpada
– Naprawdę nie rozumiesz, mamo? – głos Pawła, mojego starszego syna, drżał z irytacji. – Tata też ma prawo być szczęśliwy. Nie możesz go wiecznie trzymać przy sobie tylko dlatego, że tak ci wygodnie.
Siedziałam przy kuchennym stole, dłonie miałam zaciśnięte na kubku herbaty, która dawno już wystygła. W powietrzu unosił się zapach pieczonego chleba – tego samego, który piekłam co sobotę przez trzydzieści lat. Przez chwilę miałam wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, że zaraz się obudzę i usłyszę znajome kroki Andrzeja na schodach.
Ale nie. Andrzej nie wrócił tej nocy. Ani następnej. Zostawił mi tylko krótką wiadomość na stole: „Muszę odejść. Przepraszam.”
To był zwykły wieczór. Zupa pomidorowa, śmiechy przy stole, rozmowy o pracy i planach na wakacje. Potem nagle – cisza. Andrzej poprosił mnie do salonu. Jego twarz była napięta, oczy unikały mojego spojrzenia.
– Zakochałem się w kimś innym – powiedział cicho. – Przepraszam, Haniu.
Przez chwilę nie mogłam oddychać. Czułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Trzydzieści lat wspólnego życia – dom, dzieci, święta, choroby, radości i smutki – wszystko to miało się skończyć przez „kogoś innego”? Miałam ochotę krzyczeć, płakać, rzucić czymś w ścianę. Ale nie zrobiłam nic. Siedziałam tylko i patrzyłam na niego, jakby był kimś obcym.
Następnego dnia zadzwoniłam do synów. Paweł przyjechał od razu, Michał zadzwonił z Wrocławia. Myślałam, że będą po mojej stronie. Że przytulą mnie i powiedzą: „Mamo, jesteśmy z tobą”.
Ale Paweł patrzył na mnie z wyrzutem.
– Może to twoja wina? – rzucił nagle. – Może tata był nieszczęśliwy przez lata, tylko nie chciałaś tego widzieć?
Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Michał próbował łagodzić sytuację przez telefon:
– Mamo, nie możemy wybierać między wami. Jesteśmy dorośli. Tata też ma prawo do swojego życia.
Przez kolejne dni chodziłam po domu jak cień. Każdy przedmiot przypominał mi o Andrzeju: jego ulubiony fotel, kubek z napisem „Najlepszy tata”, zdjęcia z wakacji nad morzem. Próbowałam znaleźć sens w tym wszystkim. Czy naprawdę byłam ślepa? Czy przez te wszystkie lata nie widziałam jego samotności?
Zaczęły się plotki wśród sąsiadów. Pani Zofia z naprzeciwka pytała szeptem: „Co się stało? Andrzej wyjechał służbowo?”. Unikałam ludzi, przestałam chodzić do sklepu po pieczywo, zamawiałam zakupy przez internet.
Najgorsze były wieczory. Cisza w domu była ogłuszająca. Czasem łapałam się na tym, że mówię do siebie na głos – żeby choć na chwilę poczuć czyjąś obecność.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Basia.
– Haniu, musisz wyjść z domu. Przyjedź do mnie na kilka dni.
Nie chciałam jechać. Bałam się zostawić dom samemu sobie – jakby wtedy wszystko miało się rozsypać jeszcze bardziej. Ale Basia była uparta. Spakowałam więc walizkę i pojechałam do niej do Krakowa.
W jej mieszkaniu było gwarno i ciepło. Basia robiła mi herbatę z imbirem i opowiadała historie ze swojego życia – o tym, jak jej mąż wyjechał do pracy do Niemiec i jak radziła sobie sama z dwójką dzieci.
– Życie się nie kończy po pięćdziesiątce – powiedziała pewnego wieczoru. – Może teraz jest czas na ciebie?
Zastanawiałam się nad tym długo. Kim jestem bez Andrzeja? Bez dzieci w domu? Bez roli żony i matki?
Po powrocie do domu postanowiłam zrobić coś dla siebie. Zapisałam się na zajęcia jogi w pobliskim domu kultury. Na początku czułam się niezręcznie – większość kobiet była młodsza ode mnie o dwadzieścia lat. Ale z czasem zaczęłam czekać na te spotkania.
Zaczęłam też pisać pamiętnik. Każdego wieczoru zapisywałam swoje myśli, lęki i marzenia. Odkrywałam siebie na nowo – tę Hanię sprzed lat, która lubiła czytać książki i chodzić na długie spacery.
Relacje z synami były trudne. Paweł rzadko dzwonił, Michał wpadał tylko na święta. Czułam żal – nie tylko do Andrzeja, ale też do nich. Czy naprawdę tak łatwo można przekreślić trzydzieści lat wspólnego życia?
Pewnego dnia spotkałam Andrzeja przypadkiem w sklepie spożywczym. Był z nią – młodą kobietą o jasnych włosach i szerokim uśmiechu. Uśmiechnął się do mnie niepewnie.
– Haniu…
Nie odpowiedziałam nic. Przeszłam obok nich z podniesioną głową, choć serce waliło mi jak oszalałe.
Wieczorem długo płakałam. Ale potem poczułam ulgę. Może pierwszy raz od miesięcy poczułam, że to już naprawdę koniec.
Dziś mija rok od tamtego wieczoru, kiedy Andrzej odszedł. Nadal boli – zwłaszcza gdy patrzę na zdjęcia rodzinne albo słyszę śmiech dzieci za oknem. Ale nauczyłam się żyć sama ze sobą.
Czasem zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można było uratować nasze małżeństwo? A może po prostu tak miało być? Czy samotność po tylu latach to klęska… czy może szansa na nowy początek?