Pod jednym dachem z tyranem: Moja walka o godność i rodzinę

Już pierwszego dnia, kiedy przekroczyłam próg domu pana Edwarda, poczułam się jak intruz. Był listopadowy wieczór, deszcz bębnił o parapet, a ja – z walizką w jednej ręce i ręką męża w drugiej – miałam nadzieję, że to tylko chwilowe rozwiązanie. „Tylko na kilka miesięcy, aż uzbieramy na własne”, powtarzał mi Paweł, mój mąż. Ale już wtedy w oczach teścia zobaczyłam coś, co ścisnęło mi serce: chłód i niechęć.

– Zdejmijcie buty, nie będę po was sprzątał – rzucił na powitanie Edward, nawet nie patrząc mi w oczy. Paweł ścisnął moją dłoń mocniej, jakby chciał dodać mi otuchy. Byłam wtedy w piątym miesiącu ciąży i każda zmiana wywoływała we mnie lęk. Ale nie mieliśmy wyboru – wynajem kawalerki w Warszawie pochłaniał wszystko, co zarabialiśmy, a ja lada moment miałam iść na zwolnienie.

Pierwsze dni były pełne napięcia. Edward nie odzywał się do mnie prawie wcale. Z Pawłem rozmawiał szorstko, jakby był jego podwładnym. W kuchni czułam się jak gość, który przeszkadza. Każdy mój ruch był komentowany.

– Nie tak się kroi cebulę. – Usłyszałam któregoś ranka, gdy przygotowywałam śniadanie. – Twoja matka cię nie nauczyła?

Zacisnęłam zęby. Moja mama zmarła, gdy miałam siedemnaście lat. Ojciec pił, a ja szybko musiałam nauczyć się samodzielności. Nie chciałam jednak wdawać się w dyskusje. Paweł próbował łagodzić sytuację:

– Tato, daj spokój. Magda jest w ciąży, nie musi wszystkiego robić idealnie.

Edward tylko prychnął i wyszedł z kuchni.

Z każdym tygodniem było coraz gorzej. Edward narzucał swoje zasady: śniadanie o siódmej, obiad punkt dwunasta, kolacja o dziewiętnastej. Jeśli spóźniłam się choćby pięć minut, słyszałam:

– U mnie w domu jest porządek! Jak się komuś nie podoba, droga wolna!

Z czasem obowiązki domowe spadły wyłącznie na mnie. Paweł pracował po dwanaście godzin dziennie na budowie, żebyśmy mogli odkładać na mieszkanie. Ja zostawałam z Edwardem sama przez większość dnia. Sprzątałam, gotowałam, prałam jego rzeczy – nawet te najbardziej intymne.

Pewnego dnia, gdy próbowałam odpocząć po sprzątaniu łazienki (mój brzuch był już ogromny), Edward wszedł do pokoju bez pukania.

– Co ty tu leżysz jak królowa angielska? Myślisz, że ci się wszystko należy? W moim domu każdy pracuje!

Łzy napłynęły mi do oczu. Próbowałam tłumaczyć:

– Panie Edwardzie, źle się czuję… Lekarz mówił, że powinnam więcej odpoczywać.

– Lekarz? A co on wie! Za moich czasów kobiety rodziły w polu i zaraz wracały do roboty! – krzyknął i trzasnął drzwiami.

Wieczorem opowiedziałam Pawłowi o tej sytuacji. Był wściekły:

– Nie pozwolę mu tak cię traktować! Pogadam z nim jutro.

Ale rano Edward był już innym człowiekiem – spokojnym, uprzejmym wobec Pawła, a dla mnie znów lodowatym tyranem. Zaczęłam podejrzewać, że robi to specjalnie wtedy, gdy zostajemy sami.

Wszystko pogorszyło się po narodzinach naszej córki, Julki. Edward nie przyszedł nawet zobaczyć wnuczki w szpitalu. Gdy wróciłyśmy do domu, przywitał nas słowami:

– Dziecko płacze? Niech płacze! Ja muszę mieć spokój!

Próbowałam być cicho, chodziłam na palcach, ale i tak zawsze znalazł powód do pretensji.

– Znowu brudno w kuchni! – wrzeszczał pewnego popołudnia. – Jak tak dalej pójdzie, to was wyrzucę!

Paweł coraz częściej nocował u kolegi z pracy pod pretekstem nadgodzin. Zostawałam sama z Julką i Edwardem. Czułam się jak więzień we własnym domu.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę przez drzwi:

– Tato, czemu jesteś taki dla Magdy? Przecież ona nic ci nie zrobiła!

– Bo nie lubię leniwych kobiet! Twoja matka też taka była! Zawsze jej coś nie pasowało!

Paweł wyszedł trzaskając drzwiami. Przyszedł do mnie i powiedział:

– Musimy stąd wyjść. Choćbyśmy mieli mieszkać w piwnicy.

Ale nie było nas stać nawet na wynajem pokoju. Moja siostra mieszkała za granicą, ojciec był wrakiem człowieka. Czułam się uwięziona.

Z czasem Julka zaczęła chorować – infekcja za infekcją. Lekarz powiedział mi na osobności:

– Pani Magdo, dziecko wyczuwa napięcie w domu. To może być przyczyna jej problemów zdrowotnych.

To był moment przełomowy. Zaczęłam szukać pracy zdalnej – pisałam teksty do internetu nocami, gdy Julka spała. Po trzech miesiącach udało mi się uzbierać na kaucję za pokój na obrzeżach miasta.

Pamiętam ten dzień jak dziś: spakowałam rzeczy Julki i swoje do dwóch walizek. Paweł pomógł mi wynieść je do samochodu kolegi.

Edward stał w drzwiach z założonymi rękami.

– I bardzo dobrze! Wreszcie będzie spokój! – rzucił za nami.

W nowym miejscu było ciasno i biednie, ale pierwszy raz od miesięcy mogłam oddychać pełną piersią. Paweł zerwał kontakt z ojcem po kilku tygodniach – Edward przysłał mu tylko jednego SMS-a: „Wybrałeś babę zamiast rodziny”.

Dziś Julka ma trzy lata i jest zdrową dziewczynką. Paweł pracuje za granicą, ja prowadzę własną działalność online. Czasem pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była walczyć o relację z teściem? Czy można wybaczyć komuś taką przemoc?

A Wy? Czy mieliście kiedyś w rodzinie kogoś, kto niszczył Was od środka? Jak sobie z tym poradziliście?