Pod płaszczem troski: Moja walka o własne życie
Zanim jeszcze zdążyłam zetrzeć łzy po pogrzebie ojca, matka już planowała, jak będzie wyglądać moje życie. Stałam w kuchni, trzymając w dłoni kubek z herbatą, a ona – Danuta – weszła bez pukania, jakby śmierć męża nie była żadną granicą.
– Marto, nie możesz tak siedzieć i płakać – powiedziała ostrym tonem. – Życie toczy się dalej. Trzeba myśleć o przyszłości.
Miałam wtedy dziewiętnaście lat i czułam się, jakby ktoś wyciągnął mi grunt spod nóg. Ojciec był moim schronieniem, a matka… Matka zawsze była jak cień – obecna, wymagająca, kontrolująca każdy mój krok. Po jego śmierci jej cień stał się jeszcze dłuższy i ciemniejszy.
– Zapiszesz się na studia do Warszawy – oznajmiła pewnego wieczoru, nie pytając o moje zdanie. – Tam będziesz miała lepsze perspektywy. Zamieszkasz u ciotki Haliny. Już wszystko ustaliłam.
– Mamo, ja chciałam zostać tutaj…
– Tutaj? I co? Zgnić w tej dziurze? – przerwała mi z pogardą. – Nie po to tyle poświęciłam, żebyś skończyła jak ja.
Wtedy nie miałam siły się sprzeciwić. Pojechałam do Warszawy, zamieszkałam u ciotki, która traktowała mnie jak darmową pomoc domową. Studiowałam filologię polską, choć marzyłam o ASP. Każdy telefon od matki był jak kontrola policyjna:
– Jak oceny? Z kim się spotykasz? Nie wydawaj pieniędzy na głupoty! Pamiętaj, że musisz być najlepsza!
Czułam się jak lalka sterowana sznurkami. Nawet gdy poznałam Pawła – mojego pierwszego chłopaka – matka musiała go zaakceptować. Przesłuchiwała go przy stole:
– A czym zajmują się twoi rodzice? Ile zarabiają? Masz rodzeństwo? – pytała bezwstydnie.
Paweł znosił to dzielnie przez kilka miesięcy, aż w końcu powiedział mi wprost:
– Twoja matka cię dusi. Nie widzisz tego?
Wiedziałam, ale nie umiałam się uwolnić. Kiedy Paweł odszedł, matka triumfowała:
– Widzisz? Miałam rację. Nie był cię wart.
Po studiach wróciłam do rodzinnego miasta. Matka była już wtedy coraz bardziej schorowana, ale jej kontrola nie słabła ani na chwilę. Każdy mój dzień był zaplanowany przez nią: zakupy, gotowanie, opieka nad nią i domem.
– Marta, nie wychodź dziś wieczorem. Źle się czuję – mówiła niemal codziennie.
– Mamo, mam trzydzieści lat! Chciałabym mieć swoje życie!
– Twoje życie? A kto cię utrzymywał przez tyle lat? Kto cię karmił i ubierał?
Czułam się winna za każdy przejaw samodzielności. Nawet kiedy poznałam Michała – mojego obecnego męża – matka próbowała go zniechęcić:
– On jest za cichy. Na pewno coś ukrywa. Poza tym nie ma stałej pracy.
Michał był cierpliwy, ale i on miał swoje granice. Gdy poprosił mnie o rękę, matka urządziła awanturę:
– Jak możesz mnie zostawić samą? Po tym wszystkim?
Wyszłam za Michała mimo jej sprzeciwu. Przez pierwsze miesiące małżeństwa matka dzwoniła codziennie, czasem po kilka razy dziennie:
– Marta, źle się czuję. Przyjedź natychmiast.
– Mamo, jestem w pracy…
– Praca?! Rodzina jest ważniejsza! Zawsze byłaś niewdzięczna!
Płakałam po nocach z bezsilności. Michał próbował mnie wspierać:
– Musisz postawić granice. Inaczej nigdy nie będziemy szczęśliwi.
Ale jak postawić granice komuś, kto całe życie powtarzał ci, że jesteś jej wszystkim? Że bez ciebie sobie nie poradzi?
Kiedy urodziła się nasza córka Lena, sytuacja stała się jeszcze trudniejsza. Matka chciała decydować o wszystkim: jakie pieluchy kupować, czym karmić dziecko, jak je ubierać.
– Marta, nie umiesz nawet dziecka przewinąć! – krzyczała przez telefon.
Zaczęłam unikać rozmów z nią. Czułam się winna i rozdarta między lojalnością wobec niej a potrzebą własnego życia.
Pewnego dnia Lena zachorowała na zapalenie płuc. Spędziłyśmy z nią tydzień w szpitalu. Matka dzwoniła co godzinę:
– To twoja wina! Nie umiesz się nią zająć! Gdybyś mnie słuchała…
Wtedy coś we mnie pękło. Wysłałam jej SMS-a: „Mamo, kocham cię, ale muszę żyć po swojemu. Proszę, uszanuj to.”
Przez kilka dni nie odzywała się w ogóle. Potem zadzwoniła:
– Zawiodłaś mnie – powiedziała cicho i odłożyła słuchawkę.
Od tamtej pory nasze kontakty są chłodne i rzadkie. Czasem budzę się w nocy z poczuciem winy i tęsknoty za tym, czego nigdy nie miałam: prawdziwej matczynej czułości bez warunków i kontroli.
Dziś patrzę na Lenę i obiecuję sobie: nigdy nie będę jej cieniem. Pozwolę jej wybierać własną drogę, nawet jeśli będzie inna niż moja.
Czy można kochać i być wolnym jednocześnie? Czy każda troska musi mieć cenę? Czekam na wasze historie i odpowiedzi.