Zawsze na drugim planie: Gdy rodzina partnera staje się ważniejsza niż my

– Znowu? – mój głos drżał, kiedy Michał po raz kolejny sięgał po telefon. Była sobota wieczór, mieliśmy obejrzeć film, który wybrałam specjalnie dla nas. Ale dźwięk dzwonka rozbrzmiał jak wyrok. Na ekranie: „Mama”.

– Muszę odebrać, to pewnie coś ważnego – rzucił, już odchodząc do kuchni. Słyszałam przez drzwi jego cichy głos, pełen troski i zmartwienia. „Tak, mamo… Zaraz przyjadę… Nie, nie przeszkadzasz…”

Zostałam sama na kanapie, z miską popcornu i narastającym w środku żalem. To nie był pierwszy raz. Właściwie nie pamiętam, kiedy ostatnio spędziliśmy wieczór tylko we dwoje bez przerwy na rodzinne dramaty. Zawsze ktoś czegoś potrzebował: mama z bolącym kręgosłupem, siostra z problemami w pracy, brat z awarią samochodu. Michał był ich bohaterem – a ja statystką w jego życiu.

Pamiętam, jak kiedyś próbowałam z nim o tym porozmawiać.

– Michał, czuję się… nieważna. Jakbyś zawsze wybierał ich zamiast mnie.

Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby pierwszy raz słyszał coś takiego.

– Przesadzasz, Aniu. To tylko rodzina. Przecież to nie trwa wiecznie. Ty byś nie pomogła swoim?

– Pomogłabym – odpowiedziałam cicho – ale czy musiałabym zawsze rzucać wszystko?

Westchnął ciężko i wyszedł do drugiego pokoju. Znowu zostałam sama.

W pracy koleżanki pytały: „Jak tam Michał? Co robicie w weekend?” Kłamałam, że byliśmy na spacerze albo w kinie. W rzeczywistości ja siedziałam sama w domu, a on naprawiał kran u matki albo jechał po siostrę na drugi koniec miasta.

Najgorsze były święta. Wszyscy razem przy stole, a ja czułam się jak intruz. Matka Michała patrzyła na mnie z lekkim politowaniem, jakby chciała powiedzieć: „On jest nasz, nie twój”. Siostra opowiadała o swoich problemach z mężem, a Michał słuchał jej uważniej niż mnie kiedykolwiek.

Pewnego dnia, kiedy wróciłam do domu po ciężkim dniu w pracy, zobaczyłam Michała pakującego narzędzia do torby.

– Co się stało? – zapytałam zmęczonym głosem.

– Tata ma problem z prądem. Muszę jechać.

– A nasza kolacja? Mieliśmy świętować moją podwyżkę…

Spojrzał na mnie bezradnie.

– Przepraszam, Aniu. To ważne.

Wtedy coś we mnie pękło. Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko. Michał stał przez chwilę w drzwiach, potem podszedł i przytulił mnie niezgrabnie.

– Kocham cię – wyszeptał – ale oni mnie potrzebują.

Czy ja nie potrzebuję? Czy moje potrzeby są mniej ważne?

Zaczęłam rozmawiać o tym z przyjaciółką, Kasią. Siedziałyśmy w kawiarni przy herbacie.

– Anka, musisz postawić granice – powiedziała stanowczo. – Inaczej nigdy się to nie zmieni.

Ale jak postawić granice komuś, kto całe życie był wychowywany na „ratownika”? Kto od dziecka słyszał: „Michałku, tylko ty możesz nam pomóc”? Czułam się winna nawet myśląc o tym, że chciałabym go tylko dla siebie.

Któregoś wieczoru spróbowałam jeszcze raz:

– Michał… Ja już nie daję rady. Czuję się samotna w naszym związku. Potrzebuję cię tutaj, ze mną.

Zamilkł na chwilę.

– Wiem… Ale jeśli im nie pomogę, kto to zrobi?

– Może czasem muszą sobie poradzić sami? Może wtedy zobaczą, że też masz swoje życie?

Patrzył na mnie długo, jakby próbował zrozumieć coś bardzo trudnego.

Minęły tygodnie. Michał próbował się zmieniać – czasem odmawiał rodzinie, czasem wybierał mnie. Ale wystarczył jeden kryzys i wszystko wracało do starego schematu.

Coraz częściej zastanawiałam się: czy tak będzie już zawsze? Czy jestem gotowa żyć w cieniu jego rodziny?

Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Patrzyłam w sufit i myślałam o tym wszystkim, co poświęciłam dla tego związku: czas, marzenia o wspólnych podróżach, nawet plany o dziecku odkładane „na później”, bo przecież zawsze coś się działo u jego bliskich.

Rano spojrzałam na siebie w lustrze i zobaczyłam kobietę zmęczoną walką o uwagę własnego partnera.

Dziś już wiem, że miłość to nie tylko poświęcenie – to też wzajemność i szacunek do własnych potrzeb. Ale czy można nauczyć kogoś stawiać granice, jeśli całe życie był uczony czegoś innego?

Czasem pytam siebie: ile jeszcze jestem w stanie wytrzymać? Czy naprawdę zasługuję na bycie zawsze drugą? A może powinnam wreszcie wybrać siebie?