Miłość, której nie chciałam – historia Weroniki

— Wiesz, jak na ciebie patrzy? Z miłością i podziwem — oznajmiła z dumą moja córka, Zosia. Stała w progu sypialni, opierając się o framugę drzwi, z tym swoim lekko ironicznym uśmiechem, który odziedziczyła po ojcu. Marek właśnie wyszedł spod prysznica, owinięty jedynie ręcznikiem. Krople wody błyszczały na jego umięśnionej klatce piersiowej. Nie mężczyzna, tylko sam sen. W piersiach coś słodko mi się ścisnęło, ale zaraz potem poczułam ukłucie wstydu.

Marek usiadł na skraju łóżka i sięgnął po mnie, by mnie pocałować. Odwróciłam głowę. Zosia patrzyła na nas z mieszaniną ciekawości i rozbawienia. — Mamo, nie udawaj, że nie jesteś szczęśliwa — rzuciła i zniknęła za drzwiami.

Zostałam sama z Markiem i własnymi myślami. On przytulił mnie mocno, jakby chciał mnie ochronić przed całym światem. Ale ja czułam się naga nie tylko fizycznie, lecz przede wszystkim emocjonalnie. To miało być proste — nowy związek po rozwodzie, nowy początek. Ale życie nigdy nie jest proste.

Marek pojawił się w moim życiu nagle, jak letnia burza. Poznaliśmy się na kursie tańca dla dorosłych w domu kultury na Pradze. Byłam tam tylko dlatego, że koleżanka wyciągnęła mnie z domu po miesiącach samotności i żałoby po rozpadzie małżeństwa. Marek był instruktorem — pewny siebie, zabawny, z tym błyskiem w oku, który sprawiał, że każda kobieta czuła się wyjątkowa. Przez pierwsze tygodnie nie wierzyłam, że naprawdę może mu na mnie zależeć.

Zosia miała wtedy szesnaście lat i była moim całym światem. Po rozwodzie starałam się być dla niej matką i ojcem jednocześnie. Gdy Marek zaczął pojawiać się coraz częściej w naszym mieszkaniu, Zosia najpierw była zaciekawiona. Potem zaczęły się pierwsze spięcia.

— On nie jest tatą — powiedziała pewnego wieczoru, kiedy wróciłam do domu później niż zwykle. — Nie próbuj go nim zastępować.

— Zosiu, nie chcę nikogo zastępować. Chcę być szczęśliwa — odpowiedziałam cicho.

— A ja? — zapytała wtedy. — Ja już się nie liczę?

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez kolejne tygodnie próbowałam godzić wszystko: pracę w szkole podstawowej, domowe obowiązki i nowy związek. Marek był cierpliwy, starał się zaprzyjaźnić z Zosią, ale ona coraz bardziej zamykała się w sobie. Coraz częściej zamykała drzwi do swojego pokoju na klucz.

Pewnego wieczoru usłyszałam jej płacz przez cienką ścianę. Chciałam wejść, przytulić ją jak dawniej, ale usłyszałam tylko: — Daj mi spokój!

Marek próbował mnie pocieszać. — Daj jej czas. To dla niej trudne — mówił.

Ale czas nie pomagał. Zosia zaczęła wracać do domu coraz później, przynosiła słabe oceny ze szkoły. Raz znalazłam w jej plecaku butelkę piwa. Wtedy pierwszy raz naprawdę się przestraszyłam.

— To twoja wina! — krzyknęła na mnie podczas jednej z kłótni. — Gdyby nie on, wszystko byłoby jak dawniej!

— Zosiu, proszę cię… — zaczęłam, ale nie pozwoliła mi dokończyć.

— Nienawidzę cię! — rzuciła i trzasnęła drzwiami.

Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Marek próbował mnie przytulić, ale odsunęłam się od niego. Czułam się rozdarta między miłością do córki a pragnieniem własnego szczęścia.

W pracy też zaczęło mi się sypać. Dyrektorka zwróciła mi uwagę na spóźnienia i roztargnienie podczas lekcji. Koleżanki plotkowały za moimi plecami o „nowym romansie pani Weroniki”. Czułam się osaczona.

Pewnego dnia Marek zaproponował wspólny wyjazd nad morze na weekend.

— Odpoczniesz trochę od wszystkiego — powiedział łagodnie.

Zgodziłam się, choć miałam wyrzuty sumienia wobec Zosi. Zostawiłam jej kartkę na stole: „Wracam w niedzielę wieczorem. Kocham cię”.

Nad morzem było pięknie. Marek był czuły i troskliwy jak nigdy wcześniej. Spacerowaliśmy po plaży, śmialiśmy się jak nastolatkowie. Przez chwilę zapomniałam o wszystkim.

Ale kiedy wróciliśmy do domu, zastałam Zosię siedzącą na podłodze w kuchni, otoczoną pustymi puszkami po piwie.

— Gdzie byłaś?! — krzyknęła przez łzy. — Myślisz tylko o sobie!

Wtedy coś we mnie pękło.

— Zosiu! Ja też jestem człowiekiem! Mam prawo do życia! Do miłości! — wykrzyczałam pierwszy raz od lat to, co naprawdę czułam.

Zosia spojrzała na mnie z nienawiścią i wybiegła z domu.

Przez całą noc nie mogłam spać. Marek siedział obok mnie w milczeniu. Nad ranem zadzwonił telefon — Zosia była u swojej przyjaciółki.

Minęły tygodnie zanim zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać normalnie. Chodziłyśmy razem na spacery, rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Powoli odbudowywałyśmy naszą relację.

Marek został ze mną, choć wiedziałam, że już nigdy nie będzie tak beztrosko jak na początku. Czasem patrzę na niego i czuję wdzięczność za to, że był przy mnie w najtrudniejszych chwilach.

Ale czasem pytam siebie: czy naprawdę można być szczęśliwym bez poczucia winy? Czy matka ma prawo do własnego życia? Czy miłość zawsze musi kogoś ranić?

Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania.