Poród w dniu ślubu: Gdy życie pisze własny scenariusz

Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie tego radosnego, który miał rozbrzmieć po słowach „tak”, lecz przeszywającego, pełnego bólu i strachu. Stałam w białej sukni, z bukietem w dłoniach, a w kościele panowała cisza – cisza, którą przerwał głos mojej siostry, Marty. To był mój ślub, mój wielki dzień, a ona właśnie zaczynała rodzić.

– Boże, nie teraz! – wyszeptała mama, chwytając się za głowę.

Wszystkie oczy zwróciły się na Martę, która osunęła się na ławkę. Jej mąż, Tomek, pobladł i zaczął gorączkowo szukać telefonu. Ksiądz zamarł z podniesioną ręką, a goście szeptali z niedowierzaniem. Ja stałam jak sparaliżowana. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć razem z Martą – z bezsilności, z żalu, z rozpaczy.

Moja mama podbiegła do siostry. – Oddychaj głęboko! – powtarzała, choć sama ledwie łapała oddech. Tata próbował uspokoić gości: – Proszę państwa, wszystko pod kontrolą… – Ale nikt mu nie wierzył.

Tomek zadzwonił po karetkę. Marta płakała. – Przepraszam cię, Aniu… – szlochała, patrząc na mnie błagalnie. – Nie chciałam ci tego zepsuć…

Podbiegłam do niej, klęknęłam przy jej ławce i złapałam ją za rękę.

– Przestań! Jesteś moją siostrą! – powiedziałam przez łzy. – Najważniejsze, żebyś była bezpieczna.

Wtedy do kościoła wbiegła moja teściowa, pani Halina. – Co tu się dzieje?! – wrzasnęła. – Przecież to miał być ślub mojego syna! Czy wy nie możecie choć raz nie robić dramatu?!

Poczułam, jak we mnie narasta wściekłość. Zawsze miała pretensje do naszej rodziny – że jesteśmy za głośni, za biedni, za emocjonalni. Teraz patrzyła na Martę jak na intruza.

– Pani Halino, proszę się uspokoić! – powiedziałam stanowczo. – Moja siostra rodzi!

– I co teraz? Przerwiemy ceremonię? Goście będą czekać? – syknęła teściowa.

Mój narzeczony, Paweł, podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

– Aniu, to twój wybór – szepnął mi do ucha. – Możemy poczekać albo pojechać z Martą do szpitala.

Spojrzałam na niego i wiedziałam, że cokolwiek zdecyduję, on będzie przy mnie. Ale czułam też presję ze strony jego matki i szeptów gości: „To skandal”, „Zawsze coś u tych Nowaków”, „Biedny Paweł”.

Karetka przyjechała po kilku minutach. Sanitariusze wynieśli Martę na noszach. Mama płakała, tata próbował zachować twarz przed rodziną Pawła. Tomek pobiegł za karetką.

Zostałam sama na środku kościoła. Ksiądz podszedł do mnie i zapytał cicho:

– Czy chcecie kontynuować ceremonię?

Spojrzałam na Pawła. On tylko skinął głową: – Zróbmy to dla siebie.

Ale ja nie mogłam. Wybiegłam z kościoła za karetką. Mama pobiegła za mną. Goście zostali w środku, zdezorientowani i rozczarowani.

W szpitalu czekaliśmy godzinami. Mama modliła się pod nosem, tata chodził w kółko po korytarzu. Tomek był blady jak ściana.

– To wszystko moja wina – powtarzał bez końca.

– Przestań! – syknęłam. – Nikt nie ma na to wpływu.

W końcu lekarz wyszedł z sali porodowej.

– Gratulacje! Urodziła się zdrowa dziewczynka! Mama i dziecko czują się dobrze.

Wszyscy wybuchliśmy płaczem ulgi. Mama rzuciła mi się na szyję.

– Aniu, przepraszam cię za ten dzień… Miało być inaczej…

– Mamo, przestań! Najważniejsze, że Marta żyje! Że ma córeczkę!

Tylko tata stał z boku i milczał. Widziałam w jego oczach żal i rozczarowanie – nie do Marty czy do mnie, ale do losu, który znów wystawił naszą rodzinę na próbę.

Wieczorem wróciliśmy do domu. Paweł zadzwonił:

– Aniu… moja mama jest wściekła. Mówi, że twoja rodzina zawsze robi zamieszanie i że może to znak, żebyśmy jeszcze raz przemyśleli ten ślub…

Poczułam lodowaty dreszcz na plecach.

– A ty co myślisz? – zapytałam cicho.

– Ja chcę być z tobą. Ale nie wiem, czy dam radę żyć między dwiema rodzinami… U nas wszystko musi być poukładane… A u was zawsze coś się dzieje…

Zamilkłam. Wiedziałam, że Paweł jest rozdarty między mną a matką. Wiedziałam też, że jeśli teraz odpuszczę, ona wygra.

Następnego dnia poszłam do Marty do szpitala. Leżała blada i zmęczona, ale szczęśliwa.

– Przepraszam cię jeszcze raz… – wyszeptała.

– Przestań! Urodziłaś cudowną dziewczynkę! To był najważniejszy dzień dla naszej rodziny!

Przytuliłyśmy się i płakałyśmy razem.

Po tygodniu Paweł przyszedł do mnie z kwiatami.

– Chcę cię poślubić bez względu na wszystko – powiedział stanowczo. – Ale musimy ustalić granice między naszymi rodzinami.

Zgodziłam się. Wiedziałam już wtedy, że życie nigdy nie będzie idealne ani poukładane jak w bajce o ślubie i weselu. Zawsze będą niespodzianki, dramaty i konflikty.

Ślub odbył się miesiąc później w kameralnym gronie. Marta była już w domu z córeczką Zuzią. Pani Halina przyszła tylko na chwilę i wyszła obrażona zaraz po ceremonii.

Ale ja byłam szczęśliwa. Bo wiedziałam już wtedy, że prawdziwa rodzina to nie ta bez problemów i skandali, ale ta, która potrafi być razem nawet wtedy, gdy świat wali się na głowę.

Czasem pytam siebie: czy gdybym mogła cofnąć czas, wybrałabym inaczej? Czy szczęście jednej osoby powinno być ważniejsze niż bezpieczeństwo drugiej? A może właśnie te dramaty czynią nas silniejszymi i bardziej ludzkimi?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?