Między dwoma sercami: Droga teściowej do przebaczenia

– Dlaczego mi to robisz, mamo? Czy nie widzisz, że jesteśmy szczęśliwi? – głos Bartka odbił się echem od ścian mojej kuchni na warszawskim Mokotowie. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoniach kubek z herbatą, a jego żona, Magda, patrzyła w podłogę. W powietrzu wisiało napięcie, które można było kroić nożem. Czułam, jak serce mi się łamie, ale nie potrafiłam powstrzymać słów, które cisnęły mi się na usta.

– Chcę tylko wnuka, Bartku! Wszystkie moje koleżanki już mają wnuki. Co ludzie powiedzą?

Magda podniosła na mnie wzrok – pierwszy raz tego wieczoru. W jej oczach zobaczyłam zmęczenie i coś jeszcze – żal? – Pani Anno, proszę… To nie jest takie proste.

Nie słuchałam. Od śmierci mojego męża, Andrzeja, Bartek był całym moim światem. Kiedy ożenił się z Magdą, nauczycielką z Radomia, byłam szczęśliwa, ale też przestraszona. Bałam się, że ją pokocha bardziej niż mnie. Może dlatego tak bardzo naciskałam na dziecko – myślałam, że wnuk nas połączy na nowo.

Każdy obiad, każda kawa kończyła się tym samym pytaniem: – Kiedy będziecie mieli dziecko? Magda czasem uciekała do łazienki, a Bartek błagał mnie wzrokiem, żebym przestała. Nie umiałam się zatrzymać. Nie umiałam słuchać.

Pewnego wieczoru Magda wybuchła płaczem przy stole. – Nie możemy mieć dzieci! Staramy się od lat! Myśli pani, że mnie to nie boli? Że nie oddałabym wszystkiego, żeby panią uszczęśliwić?

Bartek objął ją ramieniem. Ja zamarłam. Wstyd ścisnął mi gardło tak mocno, że nie mogłam oddychać.

Od tamtej pory unikali mnie. Nie przychodzili na obiady. Telefon milczał. Sąsiadki pytały: – A gdzie twój Bartek z żoną? – Kłamałam: – Zajęci pracą. Nocami płakałam w pustym mieszkaniu, przeglądając stare zdjęcia Bartka z dzieciństwa.

Pewnego ranka spotkałam sąsiadkę Zofię na klatce schodowej. – Aniu, zostaw ich. Dzieci nie są po to, żeby spełniały nasze marzenia. Musisz im wybaczyć i sobie też.

Te słowa uderzyły mnie jak grom z jasnego nieba.

Postanowiłam pojechać do nich na Pragę. Stałam pod ich drzwiami z drżącymi rękami. Kiedy Magda otworzyła, jej oczy były czerwone od płaczu.

– Magdo… przepraszam. Nie wiedziałam, jak bardzo was to boli. Nie wiedziałam, jak bardzo się mylę.

Bartek stanął za nią, twarz miał twardą jak kamień.

– Mamo, przekroczyłaś granicę. Ani razu nas nie wysłuchałaś.

Łzy popłynęły mi po policzkach.

– Wiem, synku. Wiem, że zawiodłam. Po prostu… bałam się zostać sama. Bałam się cię stracić.

Magda podeszła i objęła mnie. Ten uścisk był wszystkim – i niczym, na co zasłużyłam.

Minęły tygodnie. Dzwoniłam do nich tylko po to, by zapytać, jak się mają – bez pytań o dzieci. Uczyłam się słuchać Magdy, gdy opowiadała o szkole i Bartka o nowym projekcie w pracy. Gotowałam ich ulubione potrawy – pierogi ruskie dla Magdy, schabowe dla Bartka – i wysyłałam im zdjęcia zamiast zaproszeń na obiad.

Pewnego dnia Magda zadzwoniła: – Pani Aniu, pojedzie pani z nami na Mazury?

Serce mi zabiło mocniej.

Na wyjeździe długo milczeliśmy, ale ta cisza już nie bolała. Siedzieliśmy nad jeziorem i patrzyliśmy na dzieci innych ludzi bawiące się na pomoście.

– Może nigdy nie będziemy mieć własnego dziecka – szepnęła Magda.

Spojrzałam na nich oboje i powiedziałam: – Jesteście moją rodziną. Jesteście wszystkim. Przepraszam, że zrozumiałam to tak późno.

Dziś już nie liczę cudzych wnuków ani nie patrzę na dzieci sąsiadów z zazdrością. Mam syna i synową, którzy mi wybaczyli i dali drugą szansę.

Czasem myślę: Ile z nas przez własne lęki rani tych, których kochamy najbardziej? I czy potrafimy przyznać się do błędów zanim będzie za późno?