Ostatni Gwizdek dla Taty: Historia Piotra i Jego Ojca
– Piotrek, musisz być silny – usłyszałem głos mamy, drżący i cichy, jakby bała się, że wypowiedziane słowa staną się bardziej prawdziwe. Stałem w kuchni, opierając się o blat. W powietrzu unosił się zapach kawy i czegoś jeszcze – czegoś ciężkiego, czego nie potrafiłem nazwać.
– Co się dzieje z tatą? – zapytałem, choć już przeczuwałem odpowiedź. Od tygodni widziałem, jak tata gaśnie. Jego śmiech stawał się coraz rzadszy, a oczy coraz bardziej puste. Ale nikt nie mówił wprost.
Mama spojrzała na mnie przez łzy. – Lekarze mówią… że zostało mu kilka miesięcy. Może mniej.
Poczułem, jak świat się zatrzymuje. Wszystko wokół mnie zniknęło – dźwięki, kolory, nawet zapach kawy. Byłem tylko ja i ta wiadomość, która rozrywała mnie od środka.
Wyszedłem z kuchni bez słowa. W pokoju taty panował półmrok. Siedział na łóżku, patrząc przez okno na szare, listopadowe niebo. Usłyszał moje kroki.
– Piotrek… – uśmiechnął się słabo. – Chodź tu.
Usiadłem obok niego. Przez chwilę milczeliśmy.
– Wiesz… zawsze marzyłem, żeby zobaczyć cię grającego w finale mistrzostw. Takiego prawdziwego finału, z trybunami pełnymi ludzi. Chciałem być tam, krzyczeć twoje imię…
Zacisnąłem pięści. Sezon właśnie się skończył. Nasza drużyna odpadła w półfinałach. Nie było już żadnych meczów, żadnych szans na spełnienie tego marzenia.
– Tata…
– Wiem, synu. Takie życie. Ale wiesz co? Jestem dumny z ciebie. Nawet jeśli już nie zobaczę cię na boisku.
Nie mogłem tego zaakceptować. Nie mogłem pozwolić, by jego ostatnie marzenie pozostało niespełnione.
Tej nocy nie spałem. Przewracałem się z boku na bok, szukając rozwiązania. Nad ranem napisałem do trenera – pana Kowalskiego.
„Panie trenerze, muszę pana o coś prosić. To bardzo ważne.”
Odpisał po godzinie: „Przyjdź do klubu o 10.”
W klubie czekał już trener i kilku chłopaków z drużyny – Bartek, Michał i Tomek. Wszyscy wyglądali na zmartwionych.
– Słyszałem o twoim tacie – powiedział trener cicho. – Co chcesz zrobić?
– Chcę zorganizować mecz finałowy. Dla niego. Musi mnie zobaczyć na boisku… zanim…
Trener spojrzał na mnie długo, a potem pokiwał głową.
– Zrobimy to. Zadzwonię do chłopaków z drugiej drużyny. Zorganizujemy wszystko na jutro.
Wróciłem do domu pełen nadziei i strachu jednocześnie. Mama patrzyła na mnie pytająco.
– Zrobimy dla taty mecz finałowy – powiedziałem cicho.
– Piotrek… on jest bardzo słaby…
– Musi tam być, mamo. To jego ostatnia szansa.
Następnego dnia rano wszyscy byliśmy gotowi. Stadion był pusty, ale dla mnie i taty to był największy finał świata. Koledzy przyszli w strojach meczowych, nawet kilku kibiców się pojawiło – rodzice, znajomi z osiedla.
Tata siedział na trybunach, owinięty kocem. Wyglądał blado, ale w oczach miał ten dawny błysk.
– Synu! Dawaj! – krzyknął z uśmiechem.
Mecz zaczął się nerwowo. Grałem jak w transie – każdy sprint, każde podanie było dla niego. Słyszałem jego głos ponad wszystkim innym.
W przerwie podbiegłem do niego.
– Jak się czujesz?
– Nigdy lepiej – odpowiedział i ścisnął moją dłoń.
W drugiej połowie przegrywaliśmy 1:2. Czułem ciężar odpowiedzialności na barkach jak nigdy wcześniej.
W ostatnich minutach dostałem piłkę pod nogi po podaniu Bartka. Przebiegłem pół boiska i strzeliłem – piłka odbiła się od słupka i wpadła do siatki.
Trybuny wybuchły okrzykiem radości. Spojrzałem na tatę – płakał ze szczęścia.
Mecz zakończył się remisem, ale to nie miało znaczenia. Podbiegliśmy do taty całą drużyną.
– Dziękuję wam… – wyszeptał tata drżącym głosem. – To był najpiękniejszy dzień mojego życia.
Wieczorem siedzieliśmy razem w salonie. Tata trzymał mnie za rękę.
– Synu… jesteś moim mistrzem świata.
Kilka tygodni później tata odszedł spokojnie we śnie. Zostawił po sobie pustkę, której nic nie wypełni. Ale zostawił też coś więcej – wspomnienie tego dnia, kiedy spełniło się jego marzenie i moje zarazem.
Często wracam myślami do tamtego meczu i pytam siebie: czy zrobiłem wszystko, co mogłem? Czy miłość naprawdę potrafi pokonać czas? Co wy byście zrobili na moim miejscu?