Między matką a córką: Historia Jadwigi i Ani
— Mamo, proszę cię, nie mam już siły! — krzyknęła Ania przez telefon, a jej głos drżał od łez i gniewu. Siedziałam w kuchni, patrząc przez okno na ogród, który sama pielęgnowałam przez lata. Wiosenne słońce padało na stół, ale w moim sercu panował chłód. Wiedziałam, co powinnam odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
— Aniu, nie mogę ci pomóc — powiedziałam cicho, choć wiedziałam, że to zabrzmi jak wyrok.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jej płacz i cichy szloch dzieci w tle. Moje wnuki. To bolało najbardziej.
Wieś już dawno wydała na mnie wyrok. „Jadwiga ma wielki dom, a jej córka z dziećmi tłoczy się w tej starej chatce po dziadkach! Jak można być taką matką?” — słyszałam szepty w sklepie, na przystanku, nawet w kościele. Ludzie patrzyli na mnie z pogardą, jakbym była potworem.
Ale nikt nie znał prawdy. Nikt nie pamiętał tamtego dnia sprzed pięciu lat, kiedy Ania przyszła do mnie z walizką i nowym chłopakiem. „Mamo, musisz się wyprowadzić. Potrzebujemy domu dla siebie.” Byłam wtedy po śmierci męża, ledwo trzymałam się na nogach. Ale Ania była nieugięta. „To teraz nasz dom. Ty masz emeryturę, dasz sobie radę.” Wyrzuciła mnie z własnego domu. Przez dwa lata mieszkałam u sąsiadki, potem udało mi się odkupić stary dom po ciotce. Pracowałam w polu, sprzątałam u ludzi, żeby mieć na opał i chleb.
Teraz Ania wróciła do tej samej wsi, z dwójką dzieci i bez męża. Jej chłopak ją zostawił, a ona została z niczym. Prosiła o pomoc — dach nad głową, trochę pieniędzy na opał, czasem o opiekę nad dziećmi. Ale ja nie mogłam zapomnieć tamtego upokorzenia. Każde jej słowo przypominało mi tamten dzień.
— Mamo, wodę noszę ze studni! Ty masz wodociąg! Drewno kupuję za ostatnie pieniądze! — żaliła się Ania sąsiadkom, a one tylko kiwały głowami i patrzyły na mnie z wyrzutem.
Czasem widziałam ją przez okno — szła z wiadrem do studni, dzieci biegły za nią boso po błocie. Serce mi pękało, ale nie potrafiłam podejść. Bałam się własnych uczuć. Bałam się, że jeśli raz jej pomogę, znów mnie zrani.
Pewnego wieczoru przyszła do mnie sołtysowa.
— Jadwigo, ludzie gadają… Może byś pomogła Ani? Przecież to twoja córka.
Popatrzyłam jej prosto w oczy.
— A kto pomógł mi wtedy? Kiedy zostałam sama? Kiedy musiałam żebrać o kąt do spania?
Sołtysowa spuściła wzrok.
— Wiem… Ale dzieci nie są niczemu winne.
Wiedziałam o tym doskonale. Ale czy to znaczyło, że mam zapomnieć o wszystkim?
Nocami nie spałam. Słyszałam płacz wnuków przez cienkie ściany chaty Ani. Czasem chciałam pójść do nich z ciepłą zupą albo choćby kocem. Ale coś mnie powstrzymywało — duma? Żal? Strach?
Ania coraz częściej rozpowiadała po wsi o mojej „bezduszności”. — Moja matka ma wszystko! Wodociąg, ciepło w domu! A ja? Dzieci chorują od zimna! — mówiła głośno na targu. Ludzie patrzyli na mnie jak na czarownicę.
Pewnego dnia spotkałam ją pod sklepem. Stała z dziećmi i patrzyła na mnie z nienawiścią.
— Mamo, czy ty naprawdę nie masz serca? — zapytała cicho.
Nie odpowiedziałam. Przeszłam obok niej jak obca.
Wieczorem długo siedziałam przy stole i patrzyłam na stare zdjęcia. Na jednym byłam ja i mała Ania — uśmiechnięte, szczęśliwe. Co się stało z tamtą bliskością? Czy naprawdę wszystko można zniszczyć jednym błędem?
W nocy śniło mi się, że Ania stoi pod moimi drzwiami i płacze. Obudziłam się zlana potem.
Następnego dnia przyszła do mnie sąsiadka.
— Jadwigo, dzieci Ani są chore. Może byś jednak…
Nie dokończyła zdania. Wstałam od stołu i wyszłam przed dom. Spojrzałam na chatkę Ani — dym ledwo unosił się z komina.
Wzięłam koc i trochę jedzenia. Zapukałam do drzwi.
Ania otworzyła je powoli. Jej twarz była blada i zmęczona.
— Przyniosłam wam coś — powiedziałam sztywno.
Dzieci rzuciły się do jedzenia. Ania patrzyła na mnie długo.
— Dlaczego teraz? — zapytała cicho.
Nie umiałam odpowiedzieć. Po prostu stałyśmy naprzeciw siebie — dwie kobiety ze złamanym sercem.
Od tamtej pory czasem przynoszę im jedzenie albo drewno na opał. Ale między mną a Anią jest mur nie do przebicia. Wieś już nie mówi o mnie tak źle, ale ja wiem, że nigdy nie będę tą samą matką co kiedyś.
Czasem pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć wszystko? Czy rany zadane przez najbliższych kiedykolwiek się goją? Może to właśnie samotność jest ceną za dumę i żal…