W dniu naszej rocznicy przyjaciel mojego syna nazwał mojego męża „tatusiem” — i moje życie rozpadło się na kawałki

Kiedy usłyszałam to słowo, poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Stałam w salonie, wśród balonów i serpentyn, z kieliszkiem szampana w dłoni, a przez gwar rozmów i śmiechów przebił się cichy głosik: „Tatusiu, możemy już wracać do domu?”

To był głos Antosia, synka mojej najlepszej przyjaciółki. Siedział na kolanach mojego męża, obejmując go za szyję z taką czułością, jakiej nigdy nie widziałam nawet u własnego dziecka. W jednej chwili wszystko ucichło. Goście odwrócili głowy, a ja poczułam, jak serce wali mi w piersi tak mocno, że aż zabolało. Mój mąż, Paweł, zamarł. Przyjaciółka, Justyna, pobladła i spuściła wzrok. A ja… ja po prostu przestałam oddychać.

Jeszcze godzinę wcześniej byłam przekonana, że jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie. Siedem lat małżeństwa — świętowaliśmy to z rodziną i przyjaciółmi w naszym domu pod Warszawą. Wszystko było dopięte na ostatni guzik: catering z ulubionej restauracji Pawła, dom udekorowany przez moją siostrę Martę, nawet pogoda dopisała — majowe słońce zaglądało przez okna do salonu.

Paweł był duszą towarzystwa. Wysoki, przystojny, zawsze uśmiechnięty — wszyscy go lubili. Często słyszałam od znajomych: „Ale ci się trafił mąż! Taki rodzinny, taki pomocny!” Sama byłam dumna z tego, jakim jest ojcem dla naszej córki Julki i jak wspiera mnie w codziennych trudach. Justyna była moją przyjaciółką od liceum. Przeszłyśmy razem przez pierwsze miłości, studia, jej rozwód i narodziny Antosia. Byłam przy niej zawsze — nawet wtedy, gdy ojciec jej dziecka zniknął bez słowa.

Przez cały wieczór Justyna była jakaś spięta. Myślałam, że to przez tłum ludzi — ona nigdy nie lubiła dużych imprez. Antoś biegał po ogrodzie z Julką i innymi dzieciakami. Paweł co chwilę zerkał na nich przez okno i śmiał się: „Zobacz, nasza Julka to prawdziwy lider!”

Po kolacji dzieci zaczęły się kręcić — zmęczone zabawą i cukrem z tortu. Justyna podeszła do mnie: „Mogę położyć Antosia w pokoju Julki? Jest wykończony.”

„Jasne! Niech odpocznie.”

Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że ten jeden gest — pozwolenie na odpoczynek — będzie początkiem końca mojego spokoju.

Kiedy wszyscy szykowali się do toastu za naszą rocznicę, Paweł nagle zniknął. Zaniepokoiło mnie to — zawsze był w centrum uwagi. Poszłam na górę i usłyszałam cichy płacz za drzwiami pokoju Julki. Otworzyłam je powoli.

Paweł siedział na łóżku obok Antosia. Trzymał go za rękę i szeptał coś uspokajająco. Chciałam wejść, ale usłyszałam:

„Tatusiu… nie chcę tu spać sam.”

Zamarłam. Paweł spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach.

„Ola… to nie tak…”

Zeszliśmy razem na dół. Paweł niósł Antosia na rękach — chłopiec wtulił się w niego jak własny syn. Wtedy padły te słowa: „Tatusiu, możemy już wracać do domu?”

Goście patrzyli na nas w milczeniu. Moja matka ścisnęła dłoń mojego ojca tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. Marta rzuciła mi pytające spojrzenie. Justyna stała nieruchomo jak posąg.

„Paweł…?” — wyszeptałam.

On spuścił głowę.

„Ola… musimy porozmawiać.”

Wybiegłam do ogrodu. Powietrze było ciężkie od zapachu bzu i świeżo skoszonej trawy. Siedziałam na ławce i próbowałam złapać oddech. Po chwili Paweł przyszedł za mną.

„Ola… Proszę cię… To był tylko jeden raz… Byłem wtedy zagubiony… Ty byłaś w szpitalu po poronieniu… Justyna też była sama… To się po prostu stało…”

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

„To się po prostu stało?!”

„Nie wiedziałem nawet… Justyna powiedziała mi dopiero niedawno… Przysięgam ci, że chciałem ci powiedzieć…”

Łzy napływały mi do oczu.

„A Antoś? On wie?”

Paweł pokręcił głową.

„Nie… On myśli… On czasem mówi do mnie 'tato’, ale Justyna mu tłumaczyła…”

Wróciłam do domu jak automat. Goście już się rozchodzili — atmosfera była ciężka jak przed burzą. Marta podeszła do mnie:

„Ola… co się stało?”

Nie odpowiedziałam. Poszłam do łazienki i zamknęłam się od środka. Siedziałam tam godzinę, patrząc w lustro na twarz kobiety, której świat właśnie runął.

Następne dni były koszmarem. Paweł spał na kanapie w salonie. Justyna dzwoniła do mnie codziennie — nie odbierałam. Julka pytała: „Mamo, dlaczego tata płacze?”

W końcu spotkałyśmy się z Justyną w kawiarni.

„Ola… przepraszam cię… Nie chciałam tego… Byłam wtedy taka samotna…”

„A ja? Ja byłam twoją przyjaciółką! Jak mogłaś?”

Justyna zaczęła płakać.

„Bałam się ci powiedzieć… Bałam się wszystkiego…”

Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu.

„Co teraz?” — zapytałam cicho.

Justyna otarła łzy.

„Nie wiem… Chcę tylko, żeby Antoś był szczęśliwy…”

Wróciłam do domu i spojrzałam na Pawła.

„Chcę rozwodu.”

Patrzył na mnie błagalnie.

„Ola… Proszę cię… Zrobiłem błąd… Ale kocham cię…”

Pokręciłam głową.

„Nie potrafię już ci ufać.”

Rozwód ciągnął się miesiącami. Rodzina była podzielona — moja matka uważała, że powinnam wybaczyć dla dobra Julki; ojciec nie odzywał się do Pawła; Marta próbowała mnie wspierać, ale sama miała swoje problemy małżeńskie.

Najgorsze były spotkania z Julką.

„Mamo… dlaczego tata mieszka gdzie indziej?”

„Bo czasem dorośli muszą się rozstać…”

Julka płakała nocami — tęskniła za ojcem. A ja czułam się winna wszystkiemu.

Po pół roku Paweł zamieszkał z Justyną i Antosiem. Julka odwiedzała ich co drugi weekend.

Pewnego dnia przyszła do mnie zapłakana:

„Mamo… Antoś mówi do taty 'tatusiu’, a ja nie chcę mieć brata!”

Przytuliłam ją mocno.

„Wiem kochanie… To trudne dla wszystkich…”

Czas leczy rany — mówią ludzie. Ale czy naprawdę? Minął rok od tamtej rocznicy. Nadal budzę się czasem w nocy z uczuciem pustki i żalu. Nadal nie potrafię zaufać nikomu tak jak kiedyś.

Często pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można wybaczyć zdradę najbliższych? Czy warto jeszcze wierzyć w przyjaźń?

Może wy mi powiecie: czy da się odbudować życie po takim upadku? Czy wy byście wybaczyli?