Lodówka to nie restauracja! Jak moja córka i jej „przyjaciele” rozbili naszą rodzinę
Wpadłam do mieszkania z siatkami w rękach, mokra od deszczu, zmęczona po dwunastu godzinach na dyżurze w szpitalu. W korytarzu leżały porozrzucane buty – nie tylko Leny, mojej córki, ale i kilku innych dzieci. Z kuchni dobiegał śmiech i zapach mojego wczorajszego gulaszu. Przystanęłam w progu, a serce mi zamarło: przy stole siedziało troje dzieci, których nie znałam nawet z widzenia. Jeden z chłopców, w brudnej bluzie z logo Legii, trzymał w ręku mój ulubiony kubek i wyjadał ostatnie kawałki mięsa prosto z garnka.
– Dzień dobry – rzucił bezczelnie, nawet nie podnosząc wzroku. – Lena zaraz wróci z psem.
Stałam jak wryta. – Przepraszam, a wy… kim jesteście?
Dziewczynka z dredami spojrzała na mnie z politowaniem. – My z klasy Leny. Ona zawsze mówi, że można tu coś zjeść.
Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Z trudem powstrzymałam łzy. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć im wszystkim, żeby natychmiast wyszli, ale powstrzymałam się. W końcu to dzieci. Ale czy moje dziecko nie powinno mnie o czymś poinformować?
Gdy Lena wróciła, rzuciła mi szybkie „cześć” i od razu zaczęła rozdzielać między gości kolejne ciastka. – Mamo, mogę im zrobić jeszcze kanapki? – zapytała głośno, jakby nie widziała mojego zmęczenia.
– Lena, możemy porozmawiać na osobności? – poprosiłam cicho.
Westchnęła teatralnie i przewróciła oczami. – Zawsze musisz robić sceny przy ludziach?
Zacisnęłam zęby i wyszłyśmy do przedpokoju.
– Lena, to nie jest restauracja. Gotuję dla naszej rodziny. Nie stać mnie na to, żeby karmić pół osiedla! – głos mi się załamał.
– Przesadzasz! – syknęła. – To tylko kilka kanapek. Ty zawsze tylko o pieniądzach!
Tego wieczoru nie zjadłam kolacji. Mąż wrócił późno, spojrzał na pustą lodówkę i tylko pokręcił głową. – Znowu? – zapytał cicho.
Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Lena przyszła ze swoją paczką jeszcze przed moim powrotem. Zostawiłam jej wyraźną wiadomość na lodówce: „Nie ruszaj obiadu! To na dwa dni!”. Gdy weszłam do kuchni po pracy, zobaczyłam puste garnki i stertę brudnych talerzy.
– Lena! – krzyknęłam przez zamknięte drzwi jej pokoju.
– Co?!
– Możesz mi wyjaśnić, dlaczego wszystko zniknęło?
– Bo byli głodni! Ty nigdy nie rozumiesz młodych ludzi! – wrzasnęła.
Wtedy puściły mi nerwy. – To ja nie rozumiem? To ty nie rozumiesz, ile kosztuje jedzenie! Ile kosztuje mój czas! Pracuję po nocach, żebyśmy mieli co jeść!
Wybiegła z pokoju, trzasnęła drzwiami wejściowymi i tyle ją widziałam tego wieczoru.
Mąż próbował mnie pocieszyć. – Może to taki wiek? Może przejdzie…
Ale ja czułam się coraz bardziej bezradna. Zaczęły się ciche dni. Lena przestała ze mną rozmawiać. W szkole zaczęły się skargi: że jest rozkojarzona, że nie odrabia lekcji. Wychowawczyni zadzwoniła do mnie po raz pierwszy od lat.
– Pani Marto, Lena bardzo się zmieniła. Czy coś się dzieje w domu?
Zawahałam się. – Mamy… drobne problemy wychowawcze.
– Może warto porozmawiać z psychologiem? – zaproponowała nauczycielka.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Lena siedziała na łóżku ze słuchawkami na uszach. Obok niej leżał pusty talerz po pizzy – tej samej, którą kupiłam na specjalną okazję.
– Lena…
– Nie mam ochoty gadać.
– Proszę cię…
– Ty nic nie rozumiesz! Wszyscy mają fajnych rodziców, tylko ty jesteś taka skąpa!
Łzy napłynęły mi do oczu. – Skąpa? Myślisz, że to o pieniądze chodzi? Chodzi o szacunek! O dom!
Nie odpowiedziała. Zamknęła się w sobie na dobre.
Wieczorem zadzwoniła moja mama.
– Marto, musisz być twarda. Ja bym już dawno dała jej nauczkę!
– Mamo, to nie te czasy…
– A może właśnie dlatego młodzi tak ci wchodzą na głowę?
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdy szczegół ostatnich miesięcy. Czy byłam za miękka? Czy za bardzo chciałam być jej przyjaciółką?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z mężem poważnie.
– Tomek, musimy coś zrobić. Ja już nie daję rady.
– Może rzeczywiście psycholog? Albo jakieś zasady? Może kieszonkowe za pomoc w domu?
Spróbowaliśmy wszystkiego: rozmów, nagród, kar… Lena była coraz bardziej zamknięta i coraz częściej znikała z domu na całe popołudnia.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej i zobaczyłam ją na ławce pod blokiem z tą samą paczką dzieciaków. Pili energetyki i śmiali się głośno.
Podeszłam bliżej.
– Lena, wracaj do domu.
– Nie będziesz mi rozkazywać przy znajomych!
Jeden z chłopaków rzucił: – Pani Marta, może pani przyniesie coś do jedzenia?
Zrobiło mi się ciemno przed oczami ze wstydu i bezsilności.
Tamtego wieczoru płakałam długo w łazience. Mąż próbował mnie pocieszyć:
– Może czas pozwolić jej ponieść konsekwencje? Nie gotować przez tydzień? Nie kupować słodyczy?
Spróbowałam. Lodówka była pusta przez kilka dni. Lena zaczęła narzekać:
– Czemu nic nie ma do jedzenia?
– Bo nie jestem kucharką dla całego osiedla – odpowiedziałam spokojnie.
Po kilku dniach przyszła do mnie cicho:
– Mamo… mogę zrobić sobie jajecznicę?
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.
– Oczywiście. Ale proszę cię… szanuj nasz dom.
Nie odpowiedziała nic więcej, ale od tamtej pory coraz rzadziej zapraszała znajomych bez pytania.
Minęły tygodnie zanim znów zaczęłyśmy normalnie rozmawiać. Czasem mam wrażenie, że coś pękło między nami na zawsze. Czasem widzę w jej oczach cień wdzięczności – ale częściej wyrzut.
Czy można odzyskać szacunek własnego dziecka? Czy to ja popełniłam błąd… czy to po prostu taki wiek? Może wy macie jakieś rady?