Zakochałam się po sześćdziesiątce: Czy naprawdę jestem śmieszna i łatwowierna?
– Mamo, czy ty naprawdę nie widzisz, jak to wygląda? – głos mojej córki, Magdy, odbijał się echem w mojej głowie jeszcze długo po tej rozmowie. Stałyśmy naprzeciwko siebie w mojej kuchni, między nami parująca herbata i niewidzialna ściana niezrozumienia. Miała w oczach coś, czego nie widziałam od lat – rozczarowanie pomieszane z troską. – Masz 63 lata! – dodała ciszej, jakby to był mój największy grzech.
Wtedy poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przez tyle lat byłam dla wszystkich: żoną, matką, babcią, sąsiadką. Po śmierci mojego męża, Andrzeja, świat nagle ucichł. Dzieci dorosły, wnuki pojawiały się tylko od święta. Cisza w mieszkaniu była tak gęsta, że czasem miałam wrażenie, że mnie przytłacza. Przez pierwsze lata po odejściu Andrzeja żyłam jak cień samej siebie – robiłam zakupy, gotowałam dla jednej osoby, wieczorami patrzyłam w okno na światła tramwajów i pytałam siebie: „Czy to już wszystko?”
A potem pojawił się Janek. Poznałam go zupełnie przypadkiem na spotkaniu klubu seniora na Pradze. Przysiadł się do mnie z kawą i uśmiechnął się tak ciepło, że aż zrobiło mi się głupio. Rozmawialiśmy o wszystkim: o książkach, o dawnych czasach, o tym, jak bardzo brakuje nam bliskości. Z każdym kolejnym spotkaniem czułam się coraz bardziej żywa. Zaczęłam znów malować usta szminką, kupiłam nową sukienkę – czerwoną! – i pierwszy raz od lat poczułam motyle w brzuchu.
Ale kiedy powiedziałam o Janku dzieciom, świat znów się zatrząsł. Magda patrzyła na mnie z niedowierzaniem, a mój syn Tomek tylko wzruszył ramionami i rzucił: – Mamo, nie daj się nabrać. W tym wieku ludzie mają różne pomysły.
Jakby miłość była zarezerwowana tylko dla młodych. Jakby po sześćdziesiątce nie wolno było już marzyć ani tęsknić za bliskością. Przez kilka dni chodziłam jak struta. Janek dzwonił, pytał, czy wszystko w porządku. Nie chciałam go martwić, więc udawałam, że nic się nie stało.
Pewnego wieczoru Magda przyszła do mnie bez zapowiedzi. Usiadła przy stole i zaczęła mówić:
– Mamo, ja się po prostu martwię. Nie znam tego człowieka. Skąd wiesz, że on nie chce cię wykorzystać? Przecież tyle się słyszy o oszustach.
Patrzyłam na nią i czułam narastającą złość.
– Magda, mam 63 lata, nie 16! Wiem, co robię. Janek jest dobrym człowiekiem.
– Ale skąd wiesz? – nie ustępowała.
– Bo czuję! – wybuchłam.
Zapanowała cisza. Magda spuściła wzrok.
– Po prostu nie chcę cię stracić…
Wtedy zrozumiałam, że jej lęk wynika z troski. Ale czy to znaczy, że mam rezygnować z własnego szczęścia?
Janek zaprosił mnie na spacer nad Wisłę. Siedzieliśmy na ławce i patrzyliśmy na zachód słońca. Opowiedziałam mu o wszystkim – o dzieciach, o ich obawach.
– Wiesz – powiedział cicho – ja też się boję. Boję się, że przez to wszystko cię stracę.
Chwycił mnie za rękę i poczułam ciepło bijące od jego dłoni. Przez chwilę milczeliśmy.
– Może powinniśmy dać im czas? – zaproponował.
– Może… Ale czy ja mam jeszcze tyle czasu? – odpowiedziałam smutno.
Od tamtej pory nasze spotkania stały się bardziej skryte. Czułam się jak nastolatka ukrywająca pierwszą miłość przed rodzicami. Z jednej strony było to zabawne, z drugiej – upokarzające.
Wkrótce plotki zaczęły krążyć po osiedlu. Sąsiadka z naprzeciwka zagadnęła mnie na klatce:
– Pani Haniu, słyszałam, że ma pani nowego adoratora! No no…
Uśmiechnęłam się wymuszenie i uciekłam do mieszkania. Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra:
– Hanka, co ty wyprawiasz? Ludzie gadają…
Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę jestem śmieszna? Czy może łatwowierna? Czy miłość po sześćdziesiątce to powód do wstydu?
Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Wstałam i podeszłam do lustra. Patrzyłam na swoje odbicie: zmarszczki wokół oczu, siwe włosy… Ale w oczach miałam błysk, którego nie widziałam od lat.
Następnego dnia zaprosiłam dzieci na obiad.
– Chcę wam coś powiedzieć – zaczęłam stanowczo. – Wiem, że się martwicie. Ale ja też mam prawo być szczęśliwa. Janek jest dla mnie ważny. I nie zamierzam z tego rezygnować tylko dlatego, że komuś to przeszkadza.
Magda popatrzyła na mnie długo.
– Mamo… jeśli on cię naprawdę uszczęśliwia… To może powinnam spróbować go poznać?
Poczułam ulgę i łzy napłynęły mi do oczu.
– Dziękuję…
Dziś wiem jedno: życie nie kończy się po sześćdziesiątce. Może dopiero wtedy zaczyna mieć smak? Czy naprawdę musimy rezygnować z marzeń tylko dlatego, że inni uważają je za śmieszne? A może warto czasem postawić na swoim i zawalczyć o własne szczęście?