Uciekam do pracy, by nie zwariować: Opowieść o bólu ukrytym za codziennym uśmiechem

– Znowu nie posprzątałaś po sobie! – głos Marka rozległ się w kuchni jak wystrzał. Zamarłam z kubkiem kawy w dłoni, patrząc na okruchy chleba na blacie. Okruchy, które zostawił nasz syn, ale nie miałam już siły tłumaczyć.

– Przepraszam – wyszeptałam, choć w środku gotowała się we mnie złość. Przepraszam za wszystko, za to, że oddycham, że żyję, że jestem.

Marek spojrzał na mnie z pogardą. – Gdybyś była bardziej zorganizowana, nie musiałbym codziennie zwracać ci uwagi. W pracy też tak robisz? – rzucił z przekąsem.

Nie odpowiedziałam. W pracy… Tam jestem kimś innym. Tam jestem Magdą, która potrafi rozwiązywać problemy, śmiać się z koleżankami, być doceniana przez szefa. Tam nikt nie patrzy na mnie jak na nieudacznika.

Wyszłam z kuchni, zostawiając go z jego pretensjami. W łazience zamknęłam się na chwilę, żeby złapać oddech. Spojrzałam w lustro – zmęczone oczy, cienie pod nimi, usta zaciśnięte w cienką linię. Kiedy ostatni raz się śmiałam? Tak naprawdę, szczerze?

W pracy jestem pierwsza. Zawsze przychodzę przed czasem. Koleżanki śmieją się, że chyba mam romans z robotą. Gdyby wiedziały…

– Magda, kawa? – zapytała Basia, moja przyjaciółka z działu kadr.

– Jasne – uśmiechnęłam się blado.

– Coś ty taka przygaszona? – Basia spojrzała na mnie uważnie. – Znowu Marek?

Skinęłam głową. Nie chciałam mówić za dużo. Wstydziłam się tego, co dzieje się w domu. Przecież wszyscy myślą, że mamy idealną rodzinę: dom pod Warszawą, dwójka dzieci, samochód na kredyt.

– Magda… – Basia położyła mi dłoń na ramieniu. – Może powinnaś z nim porozmawiać? Albo…

– Nie chcę o tym mówić – przerwałam jej szybko.

W pracy byłam inna. Tu miałam kontrolę nad swoim życiem. Tu nikt mnie nie oceniał za to, że zapomniałam kupić mleko albo że dzieci mają dwóje z matematyki.

Ale wieczory były najgorsze. Wracałam do domu i już w progu czułam napięcie. Marek siedział przy stole z gazetą i czekał na kolację. Dzieci zamknięte w swoich pokojach, każdy w swoim świecie.

– Gdzie byłaś tak długo? – zapytał pewnego wieczoru.

– Miałam nadgodziny – skłamałam.

– Jasne… Pewnie znowu plotkowałaś z tą swoją Basią.

Zacisnęłam pięści. Chciałam krzyczeć: „Tak! Bo tylko ona mnie rozumie!”. Ale milczałam. Milczenie stało się moją tarczą.

Czasem myślę o tym, jak to się zaczęło. Kiedy Marek przestał być tym czułym chłopakiem, który przynosił mi kwiaty bez okazji? Może wtedy, gdy stracił pracę i wszystko zaczęło się walić? Może wtedy, gdy ja dostałam awans i on poczuł się mniej męski?

Pamiętam tamten dzień jak dziś. Siedzieliśmy przy stole, dzieci już spały.

– Magda, ja nie wiem, czy to ma sens – powiedział cicho Marek.

– Co masz na myśli?

– Ty ciągle w pracy, ja… Ja już nie wiem, kim jestem.

Chciałam mu wtedy powiedzieć: „Pomóż mi! Ja też nie wiem!”. Ale tylko wzruszyłam ramionami.

Z czasem oddaliliśmy się od siebie jeszcze bardziej. Każdy dzień był powtórką poprzedniego: praca-dom-praca-dom. Dzieci rosły jakby obok nas. Syn zaczął mieć problemy w szkole, córka zamknęła się w sobie.

Pewnego dnia dostałam SMS-a od wychowawczyni: „Pani Magdo, czy mogłaby Pani przyjść na rozmowę w sprawie Oli?”. Serce mi zamarło.

W szkole dowiedziałam się, że Ola od kilku tygodni nie odzywa się do nikogo na przerwach. Siedzi sama w kącie i rysuje smutne obrazki.

– Czy coś się dzieje w domu? – zapytała wychowawczyni.

Zacisnęłam usta. Jak powiedzieć obcej osobie, że w domu jest zimno jak w lodówce?

Wieczorem próbowałam porozmawiać z Olą.

– Córeczko… Wszystko w porządku?

Ola spojrzała na mnie wielkimi oczami.

– Mamo… Ty jesteś smutna cały czas. Tata krzyczy… Ja nie chcę tak żyć.

Poczułam łzy pod powiekami. Przytuliłam ją mocno.

Kiedy Marek wrócił do domu, próbowałam zacząć rozmowę.

– Marek… Musimy coś zmienić. Ola cierpi przez nas.

Spojrzał na mnie zimno.

– To twoja wina. Gdybyś była lepszą matką…

Nie wytrzymałam.

– Dość! Przestań mnie obwiniać za wszystko! Ja też mam dość tego życia!

Krzyczałam pierwszy raz od lat. Dzieci schowały się w swoich pokojach. Marek wyszedł trzaskając drzwiami.

Tej nocy nie spałam ani minuty. Myśli kotłowały mi się w głowie: czy to wszystko moja wina? Czy powinnam była wcześniej walczyć o naszą rodzinę?

Rano zadzwoniła Basia.

– Magda… Jeśli chcesz pogadać albo po prostu pobyć gdzieś indziej… Przyjedź do mnie.

Pojechałam do niej po pracy. Siedziałyśmy przy herbacie i płakałam jak dziecko.

– Boję się odejść – wyszeptałam.

Basia przytuliła mnie mocno.

– Ale boisz się bardziej niż żyć tak dalej?

To pytanie wracało do mnie przez kolejne dni jak bumerang.

W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szef wezwał mnie na rozmowę.

– Magda… Co się dzieje? Zawsze byłaś taka solidna…

Nie umiałam odpowiedzieć. Bałam się stracić jedyne miejsce, gdzie czułam się sobą.

Wieczorem Marek wrócił wcześniej niż zwykle.

– Musimy pogadać – powiedział bez emocji.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole.

– Chcesz odejść? – zapytał nagle.

Zaskoczył mnie tym pytaniem. Przez chwilę milczałam.

– Nie wiem… Chcę być szczęśliwa. Chcę, żeby dzieci były szczęśliwe…

Marek spuścił głowę.

– Ja też nie jestem szczęśliwy – powiedział cicho.

Siedzieliśmy tak długo w ciszy. Każde z nas zamknięte w swoim bólu i żalu.

Minęły tygodnie. Nic się nie zmieniło. Nadal uciekam do pracy przed domem i przed sobą samą. Nadal boję się zrobić ten pierwszy krok ku zmianie.

Czasem patrzę na siebie w lustrze i pytam: ile jeszcze wytrzymasz? Czy znajdziesz w sobie odwagę, by zawalczyć o własne życie?