Dzień, w którym wszystko się zmieniło: Rozmowa z Babcią
– Babciu, mogę cię o coś zapytać? – mój głos drżał, kiedy stawiałam filiżanki z herbatą na starym, dębowym stoliku. Deszcz bębnił w szybę jej niewielkiego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Babcia Helena podniosła wzrok znad robótki na drutach, jej szare oczy były czujne i przenikliwe. – Oczywiście, Martynko. Co się stało?
Przełknęłam ślinę. Dłonie miałam mokre od potu. Od trzynastu lat byłam tu codziennie. Robiłam zakupy, sprzątałam, gotowałam jej ulubione pierogi ruskie z cebulką i śmietaną, słuchałam opowieści o wojnie i czasach PRL-u. To ona mnie wychowała, kiedy mama, Sylwia, uznała, że życie w Krakowie jest ważniejsze niż własna córka.
Ale teraz Sylwia wróciła. Nagle. Jakby nigdy nie wyjechała. Stała tydzień temu w drzwiach z walizką i uśmiechem, któremu nie ufałam. – Cześć mamo, cześć Martyna – powiedziała tak, jakbyśmy widziały się wczoraj.
Od tamtej chwili wszystko było inne. W powietrzu wisiała cisza pełna napięcia. Babcia rzadziej się uśmiechała. Sylwia wtrącała się we wszystko: – Mamo, powinnaś więcej odpoczywać. – Martyna, daj, ja to zrobię.
Czułam się wypchnięta z własnego życia.
– Babciu… – zaczęłam ponownie, obserwując jej dłonie przesuwające włóczkę. – Czy myślałaś kiedyś… co stanie się z mieszkaniem, kiedy… kiedy ciebie już nie będzie?
Odłożyła robótkę i długo patrzyła mi w oczy. – Dlaczego pytasz o to teraz?
Wzięłam głęboki oddech. – Bo zawsze tu byłam. Bo się tobą opiekowałam. I boję się, że… że jak mama wróciła, wszystko się zmieni.
Milczała przez chwilę. – Martynko, jesteś dla mnie wszystkim. Ale Sylwia to też moja córka.
– Przez trzynaście lat jej nie było! – mój głos zabrzmiał ostrzej niż chciałam. – Ja robiłam wszystko! A teraz ona wraca i…
Babcia przerwała mi łagodnie: – Dziecko, krew nie woda.
Ciszę przerywał tylko stukot deszczu i cichy szum lodówki.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć w moim małym pokoiku po drugiej stronie korytarza. Słyszałam śmiech Sylwii i babci w salonie. Brzmiał sztucznie, ale jednak… śmiały się razem.
Z każdym dniem było coraz trudniej. Sylwia przejmowała kolejne obowiązki. Nawet do lekarza zaczęła chodzić z babcią – coś, co zawsze należało do mnie.
Pewnego ranka weszłam do kuchni i zobaczyłam Sylwię przy stole z plikiem dokumentów. Podniosła wzrok.
– Dzień dobry, Martyna – powiedziała słodko. – Pomagam mamie z papierami.
Serce mi stanęło.
– Jakimi papierami? – zapytałam ostro.
– Ubezpieczenia… i testament.
Babcia siedziała obok, dłonie splecione na kolanach.
– Babciu? – spytałam cicho.
Nie spojrzała na mnie.
Po południu weszłam do jej pokoju. – Babciu, proszę… Wiesz, co to mieszkanie dla mnie znaczy. Nie chcę, żeby wszystko przepadło, jeśli mama znów postanowi odejść.
Ujęła moją dłoń. Jej skóra była chłodna i cienka jak pergamin. – Martynko, byłaś moją opoką przez te lata. Ale nie mogę udawać, że Sylwia nie istnieje.
– Ale ona cię zostawiła! Mnie zostawiła!
W oczach babci pojawiły się łzy. – Ludzie popełniają błędy, dziecko.
Czułam narastającą złość. – A jeśli ona dostanie wszystko? Sprzeda mieszkanie? Gdzie ja pójdę?
Westchnęła ciężko. – Obiecuję ci, że nikt nie podejmie decyzji bez ciebie.
Ale jej słowa nie przyniosły mi ulgi.
Mijały tygodnie i napięcie rosło. Sylwia zostawała coraz dłużej, czasem nawet gotowała – choć babcia zawsze mówiła potem szeptem: „Twoje pierogi są lepsze”.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich szept w kuchni. Podkradłam się bliżej.
– Mamo – mówiła Sylwia – musisz pomyśleć o swojej przyszłości. Martyna jest dorosła, poradzi sobie.
– Ona tu ma swoje życie – odpowiedziała babcia cicho.
– Ale ty też masz prawo do spokoju i bezpieczeństwa.
Serce waliło mi jak młotem.
Następnego dnia znalazłam na łóżku list:
Kochana Martynko,
Wiem, że to dla ciebie trudne. Kocham cię jak własne dziecko – bo nim dla mnie jesteś. Ale Sylwia to też moja córka i żałuje tego, co było kiedyś. Nie chcę wybierać między wami. Porozmawiajmy razem.
Babcia
Płakałam tej nocy w poduszkę tak cicho, żeby nikt nie usłyszał.
Rozmowa odbyła się w końcu w deszczową niedzielę po południu. Siedziałyśmy we trzy przy stole; napięcie można było kroić nożem.
– Chcę być szczera – zaczęła babcia drżącym głosem. – Chcę, żebyście obie miały miejsce w moim życiu… i w tym domu.
Sylwia spojrzała na mnie ze łzami w oczach. – Przepraszam cię, Martyna. Naprawdę żałuję.
Nie mogłam nic powiedzieć.
– Może znajdziemy wspólne rozwiązanie – zaproponowała babcia ostrożnie.
– Co masz na myśli? – zapytałam ochryple.
– Że odziedziczycie mieszkanie razem albo jedna z was odkupi część drugiej uczciwie.
Sylwia skinęła powoli głową. – Nie chcę już więcej kłótni, Martyna.
Czułam łzy pod powiekami. – A jeśli znów wyjedziesz? Co wtedy?
Ujęła moją dłoń niepewnie, ale szczerze. – Obiecuję ci: możesz tu zostać tak długo, jak będziesz chciała.
Babcia uśmiechnęła się słabo: – Rodzina to wszystko, co mamy.
To nie było idealne rozwiązanie – ale był to początek czegoś nowego.
Dziś siedzę przy tym samym stole, patrząc na puste krzesło babci, która miesiąc temu odeszła spokojnie we śnie.
Czasem zastanawiam się: Czy mogłam postąpić inaczej? Czy krew naprawdę jest ważniejsza od więzi budowanych przez lata? A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy lojalność wobec siebie jest ważniejsza niż sprawiedliwość wobec innych?