Mąż wysłał mnie z noworodkiem do rodziców, bo „potrzebuje przerwy”. Czy naprawdę jestem sama w tej walce?

— Nie dam rady, Anka. Po prostu… nie dam — Michał patrzył na mnie pustym wzrokiem, jakby już dawno podjął decyzję. Zosia płakała w łóżeczku, jej maleńkie rączki drżały od wysiłku, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu. — Musisz pojechać do swoich rodziców. Potrzebuję przerwy.

W jednej chwili cały mój świat się zatrzymał. Przez dziewięć miesięcy wyobrażałam sobie, jak będziemy razem przechodzić przez pierwsze tygodnie życia naszej córeczki. Jak będziemy się wspierać, dzielić nieprzespane noce i śmiać się z pierwszych uśmiechów Zosi. Tymczasem stałam na środku salonu z walizką w ręku, a Michał nawet nie podszedł, żeby mnie przytulić.

— Michał, przecież to nie jest łatwe dla nikogo. Ja też jestem zmęczona… — próbowałam jeszcze raz, głos mi się łamał.

— Ale ty masz wsparcie rodziców. Ja… ja muszę odpocząć. Przepraszam — powiedział i odwrócił się na pięcie.

Wyszłam z mieszkania jak cień samej siebie. Mama otworzyła mi drzwi z szerokim uśmiechem, który natychmiast zgasł, gdy zobaczyła moją twarz. — Co się stało? — zapytała cicho.

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Położyłam Zosię na łóżku w moim dawnym pokoju i usiadłam obok niej, patrząc na znajome ściany pełne starych plakatów i zdjęć z liceum. Byłam dorosłą kobietą, matką, a czułam się jak zagubiona nastolatka.

Pierwsze noce były najgorsze. Zosia miała kolki, płakała godzinami, a ja chodziłam z nią na rękach po pokoju, modląc się o chwilę ciszy. Mama próbowała pomagać, ale widziałam w jej oczach zmęczenie i troskę. Tata udawał, że wszystko jest w porządku, ale coraz częściej wychodził na długie spacery z psem.

Każdego wieczoru pisałam do Michała. „Zosia dziś trochę mniej płakała”, „Tęsknimy za tobą”, „Może przyjedziesz na weekend?”. Odpowiadał krótko: „Zobaczę”, „Jestem zmęczony”, „Może za tydzień”.

Czułam się coraz bardziej samotna. Wszyscy wokół mówili mi: „To minie”, „Mężczyźni czasem tak mają”, „Najważniejsze, że masz zdrową córeczkę”. Ale nikt nie rozumiał tego bólu — bólu bycia odrzuconą przez własnego męża w najtrudniejszym momencie życia.

Pewnej nocy, gdy Zosia w końcu zasnęła, usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać. Mama weszła do pokoju i przytuliła mnie mocno.

— Aniu, musisz pomyśleć o sobie. Michał zachowuje się egoistycznie. Nie możesz brać całej winy na siebie.

— Ale może to ja coś zrobiłam nie tak? Może jestem złą żoną? — szlochałam.

— Nie jesteś złą żoną ani matką. Po prostu trafiłaś na trudny moment i ktoś, kto powinien być przy tobie, uciekł — powiedziała mama stanowczo.

Te słowa bolały, ale były prawdziwe. Każdego dnia próbowałam znaleźć w sobie siłę, żeby nie zwariować. Chodziłam z Zosią na spacery po parku, patrzyłam na inne mamy z wózkami i zastanawiałam się, czy też są tak samotne jak ja.

Po dwóch tygodniach Michał zadzwonił.

— Anka… chyba musimy porozmawiać — jego głos był cichy i niepewny.

— O czym? — zapytałam chłodno.

— Nie wiem, czy dam radę być ojcem. To wszystko mnie przerasta. Myślałem, że będzie inaczej… — usłyszałam w jego głosie strach i zagubienie.

— Myślisz, że mnie nie przerasta? Że ja nie mam dość? Ale nie uciekam! — wybuchłam.

— Przepraszam… Po prostu nie wiem, co robić — odpowiedział bezradnie.

Rozłączyłam się bez słowa. Przez kolejne dni analizowałam każdą rozmowę, każde spojrzenie Michała sprzed narodzin Zosi. Czy zawsze był taki słaby? Czy ja byłam ślepa?

Mama próbowała mnie pocieszać:

— Może on potrzebuje czasu. Może wróci silniejszy.

Ale ja już wiedziałam, że coś pękło na zawsze. Każdego dnia budziłam się z poczuciem porażki i winy. Czułam się niewidzialna dla świata i dla własnego męża.

Pewnego popołudnia przyszła do mnie Magda — moja przyjaciółka jeszcze ze studiów. Przyniosła kawę i ciasto drożdżowe.

— Anka, musisz zacząć myśleć o sobie. Michał cię zostawił w najgorszym momencie. To nie twoja wina! — powiedziała stanowczo.

— Ale przecież przysięgaliśmy sobie wsparcie na dobre i złe…

— On złamał tę przysięgę pierwszy. Ty walczysz każdego dnia — odpowiedziała Magda.

Te słowa zaczęły we mnie kiełkować. Zaczęłam szukać wsparcia w grupach dla młodych mam w internecie. Okazało się, że nie jestem sama — wiele kobiet pisało o podobnych doświadczeniach: o samotności w małżeństwie, o mężach uciekających przed odpowiedzialnością.

Zaczęłam powoli odbudowywać siebie. Każdego dnia patrzyłam na Zosię i powtarzałam sobie: „Dla niej muszę być silna”.

Po miesiącu Michał przyjechał do moich rodziców. Przyniósł kwiaty i pluszaka dla Zosi.

— Anka… przepraszam. Chcę spróbować jeszcze raz — powiedział cicho.

Patrzyłam na niego długo. Widziałam w jego oczach strach i nadzieję jednocześnie.

— Michał… to nie jest takie proste. Musisz pokazać mi, że mogę ci zaufać. Że nie zostawisz nas przy pierwszej trudności.

Nie odpowiedział od razu. Usiadł obok mnie i przez chwilę milczeliśmy razem.

Dziś wiem jedno: samotność w małżeństwie boli bardziej niż samotność fizyczna. Bo kiedy ktoś, kogo kochasz najbardziej na świecie, odwraca się od ciebie wtedy, gdy najbardziej go potrzebujesz… trudno potem zaufać jeszcze raz.

Czy naprawdę można być aż tak samotnym mając rodzinę? Czy warto walczyć o kogoś, kto uciekł w najtrudniejszym momencie? Może są tu inne kobiety, które czują się podobnie? Jak sobie radzicie?