Matka, która nigdy nie była u siebie: Tajemnica domu na ulicy Klonowej

– Nie będziesz mi mówić, jak mam żyć w MOIM domu! – wrzasnęła teściowa, trzaskając drzwiami kuchni. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoniach mokrą ściereczkę, jakby mogła mnie ochronić przed jej gniewem. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Nie tutaj, nie przy niej.

Mój mąż, Tomek, siedział w salonie i udawał, że nie słyszy. Jak zwykle. Odkąd zamieszkaliśmy razem z jego matką na Klonowej, czułam się jak intruz. Każdy mój ruch był oceniany, każdy błąd wypominany. „Marta, nie tak się prasuje koszule!”, „Marta, znowu spóźniłaś się z obiadem!”, „Marta, dzieci są brudne!”. Słyszałam to codziennie.

Ale tego dnia coś pękło. Może to przez to, że Asia dostała jedynkę z matematyki i teściowa od rana powtarzała, że to moja wina, bo jestem złą matką. Może przez to, że Tomek nawet nie spojrzał na mnie, gdy próbowałam mu powiedzieć, jak bardzo mnie to boli.

Wieczorem usiadłam na łóżku i patrzyłam w ciemność. „To nie jest mój dom”, pomyślałam. „Nigdy nie był”. Przypomniałam sobie własną mamę – ciepłą, wyrozumiałą kobietę z małego miasteczka pod Lublinem. Zawsze powtarzała: „Marta, dom to ludzie, nie ściany”. Ale co jeśli ludzie cię odrzucają?

Następnego dnia teściowa czekała na mnie w kuchni z miną triumfatorki.
– Marta, musimy porozmawiać – powiedziała chłodno. – Uważam, że powinnaś się wyprowadzić. Tomek zostaje tu ze mną i dziećmi. Ty… chyba się tu nie odnalazłaś.

Zatkało mnie. Przez chwilę miałam ochotę rzucić jej w twarz wszystko, co czułam przez te lata. Ale tylko skinęłam głową i wyszłam na podwórko.

Siedziałam na ławce pod jabłonią i patrzyłam na dom – stary, z odpadającym tynkiem i oknami pamiętającymi PRL. Przypomniałam sobie opowieści Tomka o tym, jak jego ojciec budował ten dom własnymi rękami. Ale przecież ojciec Tomka zmarł nagle kilka lat temu i nigdy nie mówił o testamencie.

Coś mnie tknęło. Po południu zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Kasi, która pracowała w urzędzie miasta.
– Kasia, czy możesz sprawdzić księgę wieczystą domu na Klonowej? – zapytałam cicho.
– Jasne, dam ci znać jutro – odpowiedziała bez wahania.

Noc była bezsenna. Tomek spał obok mnie spokojnie, jakby nic się nie stało. Ja przewracałam się z boku na bok, myśląc o dzieciach – Asi i Antku. Co będzie z nami? Czy naprawdę mam odejść?

Następnego dnia Kasia zadzwoniła już o ósmej rano.
– Marta… musisz to zobaczyć sama. Przyjedź do mnie do pracy.

W urzędzie Kasia podała mi wydruk z księgi wieczystej.
– Właścicielem domu jest… twój mąż i dzieci – powiedziała powoli. – Teściowa nie ma żadnych praw do tej nieruchomości. Twój teść przepisał wszystko na Tomka jeszcze przed śmiercią.

Poczułam ulgę i strach jednocześnie. Co teraz? Czy powiedzieć Tomkowi? Czy skonfrontować się z teściową?

Wieczorem usiadłam z Tomkiem przy stole.
– Tomek… twoja mama chce mnie wyrzucić z domu – zaczęłam drżącym głosem.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Marta, proszę cię… Nie zaczynaj znowu. Mama jest starsza, trzeba jej ustąpić.
– Ale to nie jej dom! – wybuchłam. – To twój dom! Twój i dzieci!

Tomek milczał długo.
– Skąd wiesz?
– Sprawdziłam w księdze wieczystej.

Widziałam szok na jego twarzy. Wstał i wyszedł bez słowa.

Tej nocy teściowa przyszła do naszej sypialni.
– Co ty sobie wyobrażasz? – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Myślisz, że możesz mnie wyrzucić? Ja tu wszystko budowałam!
– Nikt pani nie wyrzuca – odpowiedziałam cicho. – Ale proszę przestać mnie poniżać i grozić wyrzuceniem z domu.

Teściowa patrzyła na mnie długo, po czym wyszła trzaskając drzwiami.

Przez kilka dni panowała cisza. Tomek unikał rozmów ze mną i matką. Dzieci wyczuwały napięcie i pytały: „Mamo, czy będziemy musieli się wyprowadzić?”.

W końcu Tomek zebrał nas wszystkich w salonie.
– Musimy ustalić zasady – powiedział stanowczo. – Ten dom należy do nas wszystkich. Mamo, proszę cię… przestań traktować Martę jak intruza.
Teściowa spojrzała na niego z wyrzutem.
– To ja was wychowałam! To ja tu rządzę!
– Mamo… Tata chciał inaczej – odpowiedział cicho Tomek.

Tej nocy długo rozmawialiśmy z Tomkiem. Powiedział mi o swoim dzieciństwie – o tym, jak matka zawsze była surowa i wymagająca. O tym, jak bał się jej sprzeciwić nawet jako dorosły mężczyzna.

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: nie jestem sama w tej walce. Tomek też był ofiarą tej sytuacji.

Minęły tygodnie zanim atmosfera się uspokoiła. Teściowa przestała mi grozić wyprowadzką, ale chłód między nami pozostał. Dzieci zaczęły częściej pytać o dziadka i o to, dlaczego babcia jest taka smutna.

Pewnego dnia Asia przyszła do mnie wieczorem.
– Mamo… czy babcia cię nie lubi?
Przytuliłam ją mocno.
– Babcia jest po prostu bardzo samotna – odpowiedziałam cicho.

Czasami myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy można naprawdę poczuć się u siebie tam, gdzie ktoś cały czas przypomina ci, że jesteś obca? Czy dom to tylko ściany i akt własności?

A może dom to miejsce, gdzie mimo wszystko próbujemy być razem?

Czy wy też mieliście kiedyś poczucie bycia intruzem we własnym domu?