Wstyd przy Rodzinnym Stole: Serce Matki na Rozdrożu

– Mamo, nie wiem już, co mam mówić, kiedy ludzie pytają, co dla nas robisz – powiedziała Marta, patrząc w blat stołu. Był listopadowy wieczór, deszcz bębnił o parapet naszego mieszkania na Ursynowie. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywał tylko szum ulicy za oknem i cichy stukot widelca o talerz.

Zamarłam. Zupa pomidorowa, którą ugotowałam specjalnie dla niej i jej męża, Pawła, stygnęła na stole. Moje ręce drżały, gdy ściskałam kubek z herbatą.

– Co masz na myśli? – zapytałam cicho, choć przeczuwałam odpowiedź.

Marta westchnęła ciężko. – Paweł… jego rodzice ciągle nam pomagają. Nowe meble do mieszkania, wyjazd do Zakopanego na ferie, nawet samochód dostaliśmy od nich na ślub. A ty…

Poczułam, jak policzki mi płoną. – A ja?

– Wiem, że się starasz, mamo. Ale ludzie pytają. Czemu twoja mama nic ci nie daje? Czemu nie pomaga z dziećmi? Czemu nie ma prezentów? Czasem… czasem jest mi po prostu wstyd.

Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Spojrzałam na swoje dłonie – spracowane, z popękaną skórą od lat pracy jako salowa w szpitalu. Nigdy nie miałam wiele pieniędzy, ale dawałam wszystko, co mogłam. Kiedy Marta była mała, pracowałam na zmiany, żeby być z nią w domu po południu. Nowe ubrania? Zawsze po kuzynce. Wakacje? Namiot nad jeziorem w Brodnicy.

– Marto… – zaczęłam, ale głos mi się załamał.

Przerwała mi. – Wiem, mamo. Ale to trudne. Wszyscy widzą, jak rodzice Pawła nas wspierają. Nawet przedszkole opłacili dla Antosia. A ty…

Paweł spojrzał na nią z wyrzutem. – Daj spokój, Marta.

Ale ona pokręciła głową. – Chcę, żeby mama to zrozumiała. Czuję się gorsza przy twojej rodzinie.

Przełknęłam ślinę i próbowałam powstrzymać łzy. – Myślisz, że nie chciałabym wam pomóc? Że nie leżę po nocach i nie myślę o tym, że nie mogę dać wam tego wszystkiego?

W końcu spojrzała mi w oczy – jej spojrzenie było mokre od łez. – Nie wiem, mamo. Czasem czuję się tak, jakbyś była daleko.

Cisza była nieznośna. Deszcz stukał o szybę coraz mocniej. Przypomniałam sobie moją własną matkę – babcię Martę – która nigdy nie miała nic poza czasem i opowieściami o wojnie i trudnych latach powojennych. Przypomniałam sobie noce spędzone nad zadaniami Marty z matematyki i te wszystkie razy, kiedy odbierałam ją z imprez, bo była zbyt pijana, by wrócić sama.

– Marto – powiedziałam cicho – może nie mam pieniędzy na drogie prezenty czy wycieczki za granicę. Ale zawsze byłam przy tobie.

Wzruszyła ramionami. – To nie to samo.

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Leżałam w swoim pokoju i patrzyłam w sufit. Czy zawiodłam jako matka? Czy powinnam była więcej pracować? Oszczędzać bardziej? Ale jak? Samotna matka na etacie w szpitalu…

Następnego dnia w pracy próbowałam skupić się na pacjentach – panie Zofia nie mogła podnieść się z łóżka i narzekała na NFZ. Ale słowa Marty dźwięczały mi w głowie jak echo.

Po pracy poszłam do Biedronki i kupiłam bukiet tulipanów dla Marty. Może to dziecinne, ale chciałam jej coś dać – coś namacalnego.

Kiedy przyszłam do ich mieszkania na Mokotowie – przestronnego, nowoczesnego apartamentu – przez okno zobaczyłam teściową Marty bawiącą się z wnukami. Zawsze elegancka, zadbana, z najmodniejszymi paznokciami i markową torebką. Poczułam się malutka.

Marta otworzyła drzwi i spojrzała zdziwiona na kwiaty.
– Dla ciebie – powiedziałam cicho.
Wzięła je i uśmiechnęła się blado.
– Dziękuję, mamo.

Usiadłyśmy przy kuchennym stole; dzieci bawiły się w pokoju obok.
– Przepraszam za wczoraj – powiedziała po chwili.
– Nie powinnam była tak mówić.

Tylko skinęłam głową.
– Wiesz… czasem po prostu zazdroszczę rodzicom Pawła. Wszystko przychodzi im tak łatwo.

– Łatwo? Pieniądze ułatwiają życie, ale miłość… miłość to coś innego – odpowiedziałam.

Spojrzała na swoje dłonie.
– Wiem, mamo. Ale czasem mam wrażenie, że miłość nie wystarcza.

Poczułam łzę spływającą po policzku.
– Może masz rację – wyszeptałam.

Przez kolejne tygodnie starałam się być bardziej obecna: częściej odbierałam wnuki z przedszkola, przynosiłam drobne upominki z osiedlowego sklepu, raz nawet ugotowałam obiad dla całej rodziny w piątkowy wieczór. Ale za każdym razem gdy teściowie Marty pojawiali się z nowymi prezentami – rowerkiem dla Antosia czy biletami do Energylandii – czułam się coraz mniejsza.

Pewnego dnia Marta przyszła do mnie zapłakana.
– Mamo… pokłóciliśmy się z Pawłem o pieniądze – szlochała.
– On uważa, że za bardzo polegamy na jego rodzicach.

Przytuliłam ją mocno jak wtedy, gdy była małą dziewczynką i przewróciła się na rowerze.
– Nie musisz się przede mną wstydzić – powiedziałam cicho.
– Jestem z ciebie dumna. Zawsze będę.

Rozpłakała się jeszcze bardziej.
– Chciałabym, żeby wszystko było inaczej…

Wieczorem długo rozmyślałam o tym wszystkim: jak pieniądze potrafią dzielić rodziny i jak bardzo bolą niespełnione oczekiwania.

W niedzielę znów siedzieliśmy wszyscy przy stole: Marta z Pawłem i dziećmi oraz jego rodzice. Atmosfera była napięta jak struna. Teściowa Marty śmiała się głośno z żartu Pawła i przesunęła kopertę w stronę Marty.
– Na nową kuchnię – powiedziała radośnie.
Marta spojrzała najpierw na mnie, potem na kopertę.
– Dziękuję bardzo – odpowiedziała grzecznie.
Ale jej wzrok szukał mojego spojrzenia.

Po obiedzie pomagałyśmy sprzątać w kuchni.
– Mamo… wiem, że zawsze się starasz – wyszeptała Marta podczas wycierania talerzy.
Uśmiechnęłam się smutno i ścisnęłam jej dłoń.
– To wszystko, co mogę dać.

Wracając do domu przez mokre ulice Warszawy zastanawiałam się: kiedy miłość naprawdę wystarcza? Ile trzeba dać z siebie, żeby ktoś zobaczył to wszystko?

A wy? Czy też czuliście kiedyś ten rozdźwięk między dawaniem serca a dawaniem rzeczy? Kiedy „wystarczy” naprawdę znaczy „dość”? Czekam na wasze historie.