Przyjdź do mnie… Historia Ani, która nie potrafiła pokochać siebie
– Aniu, przestań się w końcu katować! – głos mojej mamy rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon. – Ile jeszcze będziesz się głodzić? Kto ma cię pokochać, pokocha taką, jaka jesteś!
Patrzyłam na nią przez łzy, stojąc przy lodówce. W ręku ściskałam jogurt naturalny – jedyną rzecz, którą pozwalałam sobie zjeść na śniadanie od tygodni. Mama nie rozumiała. Nikt nie rozumiał. Od dziecka byłam „tą pulchną Anią” – dziewczynką, która zawsze miała za dużo ciała i za mało pewności siebie. W podstawówce dzieciaki śmiały się ze mnie na przerwach. „Gruba Anka”, „balon”, „kluska” – te słowa wżerały się w moją skórę głębiej niż najostrzejsza dieta.
Moja najlepsza przyjaciółka, Kasia, była moim przeciwieństwem – szczupła, wysoka, zawsze uśmiechnięta. Kiedy szłyśmy razem do szkoły, czułam się jak jej cień. Ona dostawała miłosne liściki od chłopaków, ja – ukradkowe spojrzenia pełne litości lub kpiny. Próbowałam wszystkiego: diety kapuściane, głodówki, nawet tabletki odchudzające zamawiane przez internet. Nic nie działało. Moje ciało uparcie trwało przy swoim.
Pamiętam pewien wieczór, kiedy miałam szesnaście lat. Siedziałam w swoim pokoju i patrzyłam w lustro. Widziałam tylko fałdy na brzuchu i szerokie biodra. Wtedy napisałam do Kasi: „Przyjdź do mnie… Nie daję już rady.” Przyszła natychmiast. Przytuliła mnie mocno i powiedziała: – Aniu, jesteś najwspanialszą osobą, jaką znam. Nie pozwól im wmówić sobie, że jesteś gorsza.
Ale słowa Kasi nie wystarczały, kiedy wracałam do domu i słyszałam od ojca: – Może byś trochę schudła? Zobacz na swoją siostrę! Ola była ideałem – szczupła, zgrabna, zawsze zadbana. Mama powtarzała: – Każdy ma inną budowę ciała. Ale w jej oczach widziałam rozczarowanie.
Najgorzej było latem. Wszyscy chodzili na basen, a ja wymyślałam wymówki. Bałam się pokazać w stroju kąpielowym. Kiedyś podsłuchałam rozmowę Oli z jej koleżankami:
– Moja siostra to by mogła schudnąć z dziesięć kilo…
– No co ty, ona chyba lubi być taka…
Zacisnęłam pięści i uciekłam do swojego pokoju. Tam płakałam do poduszki.
W liceum poznałam Michała. Był inny niż wszyscy chłopcy – cichy, zamyślony, lubił czytać książki i słuchać muzyki klasycznej. Zaczęliśmy się spotykać po lekcjach. Rozmawialiśmy godzinami o wszystkim i o niczym. Po raz pierwszy poczułam się ważna dla kogoś innego niż Kasia.
Pewnego dnia Michał zaprosił mnie na randkę do kawiarni. Założyłam swoją ulubioną sukienkę w kwiaty – jedyną, w której czułam się choć trochę ładna. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, a on patrzył na mnie tak, jakby widział najpiękniejszą dziewczynę na świecie.
– Aniu… – zaczął niepewnie. – Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym.
Zarumieniłam się i spuściłam wzrok.
– Ale…
Zamarłam.
– Moja mama mówiła… że powinnam uważać na to, z kim się spotykam. Że… że może powinnaś bardziej o siebie zadbać.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
– To znaczy?
– Nie wiem… Ona po prostu się martwi…
Wstałam i wybiegłam z kawiarni. Michał próbował mnie zatrzymać, ale nie chciałam go słuchać.
Wróciłam do domu i zamknęłam się w łazience. Patrzyłam na swoje odbicie i nienawidziłam tej dziewczyny z lustra jeszcze bardziej niż wcześniej. Przez kolejne tygodnie jadłam coraz mniej. Schudłam kilka kilogramów, ale nie czułam się lepiej. Wręcz przeciwnie – byłam coraz bardziej zmęczona i przygnębiona.
Mama zauważyła zmianę.
– Aniu, co się z tobą dzieje? Wyglądasz jak cień samej siebie!
Nie odpowiadałam. Nie chciałam już słuchać jej rad ani pocieszeń.
Pewnego dnia Kasia przyszła do mnie bez zapowiedzi.
– Musisz coś ze sobą zrobić! – krzyknęła przez łzy. – Nie mogę patrzeć, jak się niszczysz!
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o psychologu. Bałam się przyznać przed sobą, że potrzebuję pomocy. Ale Kasia nie odpuszczała.
– Pójdziesz ze mną na spotkanie? – zapytała cicho.
Zgodziłam się.
Pierwsza wizyta była koszmarem. Siedziałam naprzeciwko obcej kobiety i milczałam przez pół godziny. Ale potem zaczęło być łatwiej. Zrozumiałam, że nie jestem sama ze swoimi problemami.
Minęły miesiące terapii. Powoli uczyłam się akceptować siebie taką, jaka jestem. To nie było łatwe – każdego dnia musiałam walczyć z głosem w głowie mówiącym mi, że jestem niewystarczająca.
Dziś mam dwadzieścia trzy lata i nadal nie zawsze lubię swoje ciało. Ale nauczyłam się patrzeć na siebie łagodniej. Czasem jeszcze słyszę w głowie słowa ojca czy Oli, czasem boję się spojrzeń innych ludzi na ulicy. Ale wiem już jedno: nie chcę dłużej żyć w nienawiści do samej siebie.
Często wracam myślami do tamtego wieczoru sprzed lat, kiedy napisałam do Kasi: „Przyjdź do mnie…” Gdyby wtedy nie przyszła – czy byłabym dziś tu, gdzie jestem?
Czy naprawdę tak trudno jest pokochać siebie w świecie pełnym oczekiwań i ocen? Dlaczego tak łatwo wierzymy w to, co mówią inni, a tak trudno zaufać własnemu sercu?