Teściowa postawiła mi ultimatum – a ja postawiłam wszystko na jedną kartę

– Nie wytrzymam już ani minuty! – krzyknęłam, trzaskając drzwiami kuchni tak mocno, że aż słoiki na półce zadzwoniły. Był listopadowy wieczór, a w naszym domu na obrzeżach Radomia powietrze było gęste od niewypowiedzianych pretensji. Stałam w fartuchu, z rękami mokrymi od mycia naczyń, kiedy teściowa – pani Genowefa – weszła do kuchni z miną, która nie wróżyła nic dobrego.

– Znowu nie posprzątałaś po kolacji? – zapytała lodowatym tonem. – W moim domu zawsze był porządek.

Zacisnęłam zęby. „W moim domu” – powtarzała to jak mantrę, choć od trzech lat mieszkałam tu z jej synem, moim mężem Pawłem. Od ślubu nie minął nawet miesiąc, gdy Genowefa zaczęła ustawiać mnie do pionu. Najpierw drobiazgi: źle powieszone firanki, za słabo doprawiony rosół. Potem coraz ostrzej: „U mnie się nie siedzi do późna przy komputerze”, „Nie będziesz mi tu kawalerki urządzać”.

Paweł? Paweł chował się za gazetą albo wychodził do garażu. „Nie wtrącaj się, synku, kobiety muszą się dogadać” – mówiła teściowa. A ja próbowałam być miła, uśmiechać się, nie robić scen. Ale tego wieczoru pękłam.

– Pani Genowefa, ja też tu mieszkam! Pracuję całe dnie w przedszkolu, wracam zmęczona i jeszcze muszę słuchać, że jestem nieporządna? – głos mi drżał, ale nie zamierzałam się wycofać.

Teściowa spojrzała na mnie z góry. Miała 64 lata, była wdową od dekady i całą swoją energię inwestowała w kontrolowanie życia syna. – Jak ci się nie podoba, droga pani Marto, to droga wolna. Ale póki tu mieszkasz, masz się dostosować.

W tym momencie do kuchni wszedł Paweł. Zobaczył nasze twarze i od razu wiedział, że coś się święci.

– Co się dzieje? – zapytał cicho.

– Twoja żona uważa, że jest u siebie – powiedziała Genowefa z przekąsem. – A ja mówię jasno: dom jest mój i moje zasady tu obowiązują.

Spojrzałam na Pawła błagalnie. – Powiedz coś wreszcie!

Paweł spuścił wzrok. – Mamo… może Marta ma rację? Może powinniśmy ustalić jakieś zasady…

Teściowa aż się zagotowała. – Zasady?! Ja całe życie na ten dom pracowałam! Ty byłeś dzieckiem, kiedy twój ojciec zmarł! Sama cię wychowałam! A teraz jakaś obca baba będzie mi mówić, co mam robić?

Poczułam łzy pod powiekami. Nie chciałam płakać przy niej. Wybiegłam na ganek i oparłam się o zimny mur. Z podwórka dochodziły odgłosy samochodów i szczekanie psa sąsiadów. Oddychałam głęboko.

Po chwili Paweł wyszedł za mną.

– Przepraszam cię… Ona taka już jest. Nie umie inaczej.

– Ale ja też mam swoje granice! – szlochałam. – Nie mogę żyć jak służąca! Albo coś się zmieni, albo…

Nie dokończyłam. Paweł objął mnie ramieniem.

– Porozmawiam z nią jutro rano. Obiecuję.

Następnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W kuchni siedziała Genowefa z sąsiadką, panią Haliną.

– O, przyszła nasza gwiazda! – rzuciła teściowa złośliwie. – Może teraz łaskawie posprząta?

Pani Halina spojrzała na mnie ze współczuciem. – Oj Genia, daj dziewczynie spokój…

Ale Genowefa była nieugięta. – Jak jej nie pasuje, to niech wraca do swojej matki! Tam pewnie wszystko wolno!

Zacisnęłam pięści. Moja mama była po rozwodzie i mieszkała w kawalerce w bloku na drugim końcu miasta. Nasze relacje były trudne – nigdy nie zaakceptowała Pawła i uważała, że „po co ci taki maminsynek”.

Wieczorem Paweł próbował rozmawiać z matką. Słyszałam przez drzwi:

– Mamo, Marta nie jest twoją służącą…
– A kto tu sprząta? Kto gotuje? Ty? Przecież nawet jajecznicy nie umiesz zrobić!
– Ale ona pracuje! Ja też pracuję! Może byśmy podzielili obowiązki?
– Ja już swoje zrobiłam! Teraz wasza kolej!

W końcu Paweł wyszedł z jej pokoju zrezygnowany.

– Nic nie wskórałem…

Przez następne dni atmosfera była coraz gorsza. Genowefa zaczęła mnie ignorować albo rzucała kąśliwe uwagi przy każdym posiłku:

– U nas w rodzinie kobiety zawsze były gospodarne…
– Kiedyś to młode szanowały starszych…
– Dzieci by się przydały, to byś miała co robić!

W pracy też nie miałam lekko. Dyrektorka przedszkola groziła mi zwolnieniem za spóźnienia (a spóźniałam się przez poranne awantury). Koleżanki patrzyły na mnie podejrzliwie – wiedziały, że coś jest nie tak.

Pewnego dnia zadzwoniła moja mama:

– Marta, przyjedź do mnie na weekend. Odpoczniesz trochę.

Zgodziłam się bez wahania. Spakowałam torbę i wyszłam bez słowa do Genowefy. Paweł był w pracy.

W kawalerce mamy poczułam ulgę po raz pierwszy od miesięcy. Rozmawiałyśmy długo o wszystkim i o niczym.

– Córciu… może czas pomyśleć o własnym mieszkaniu? Nawet wynajmowanym?

Westchnęłam ciężko.

– Mamo, nas nie stać… Paweł zarabia średnio, ja mam umowę na czas określony…

Mama pokiwała głową ze smutkiem.

– Ale przecież tak dalej nie możesz żyć…

Po powrocie do domu czekała mnie burza.

– Gdzie byłaś?! – krzyczała Genowefa już od progu.
– U mamy.
– Bez pozwolenia?!
– Nie jestem dzieckiem!
– W moim domu się pyta!

Wtedy pierwszy raz powiedziałam to głośno:

– Jeśli jeszcze raz mnie pani obrazi albo postawi warunki – wyprowadzam się! I zabieram Pawła!

Genowefa pobladła.

– Chcesz rozbić rodzinę?!

Paweł stanął za mną i położył mi dłoń na ramieniu.

– Mamo… Marta ma rację. Albo zaczniemy się szanować wszyscy nawzajem, albo my naprawdę odejdziemy.

Zapadła cisza tak głęboka, że słychać było tylko tykanie zegara na ścianie.

Przez kolejne dni Genowefa chodziła obrażona i milcząca. Ale coś się zmieniło – przestała komentować każdy mój ruch. Zaczęliśmy z Pawłem rozmawiać o wynajmie mieszkania; nawet jeśli mielibyśmy żyć skromniej, chcieliśmy być wolni od jej kontroli.

Po miesiącu znaleźliśmy małe dwupokojowe mieszkanie na osiedlu Gołębiów II. Wyprowadzka była bolesna dla wszystkich: dla mnie (bo mimo wszystko czułam żal), dla Pawła (bo kochał matkę), dla Genowefy (bo została sama).

Dziś mija pół roku od tamtej decyzji. Nasze życie jest inne: skromniejsze, ale spokojniejsze. Z teściową widujemy się rzadko; czasem dzwoni z pytaniem o zdrowie albo zaprasza na obiad. Nadal bywa oschła, ale już nie próbuje rządzić naszym życiem.

Często myślę o tamtym wieczorze i o tym, jak blisko byliśmy rozpadu rodziny przez brak szacunku i granic.

Czy naprawdę trzeba doprowadzić do ostateczności, żeby ktoś zaczął nas traktować poważnie? Czy można nauczyć się stawiać granice wcześniej? Czekam na Wasze historie i rady…