Czekałem na nią codziennie, aż dostrzegłem prawdę o jej nieobecności – historia Bartka z podwarszawskiego osiedla
Wszystko zaczęło się w ten jeden, zwyczajny, szary poranek na osiedlu w Piasecznie. Siedziałem na ławce pod blokiem, zerkając co chwilę na klatkę schodową. Miałem wtedy dziewięć lat i byłem pewien, że mama zaraz wróci. Tak jak obiecała. „Bartek, nie martw się, wrócę po ciebie po pracy” – mówiła zawsze, całując mnie w czoło. Ale tego dnia nie wróciła. Ani następnego. Ani przez kolejne tygodnie.
Początkowo wszyscy sąsiedzi pytali: „Bartek, gdzie twoja mama?” A ja odpowiadałem: „W pracy”. Potem przestali pytać. Zostałem z babcią, która coraz częściej płakała po nocach i krzyczała na mnie za byle co. „To przez ciebie ona odeszła! Zawsze byłeś trudny!” – wykrzyczała mi kiedyś prosto w twarz, a ja poczułem, jakby ktoś wyciął mi serce.
Mijały miesiące. W szkole dzieci szeptały za moimi plecami. „Jego matka go zostawiła”, „Podobno ojciec siedzi”, „On jest dziwny”. Przestałem odzywać się do kogokolwiek. Każdego dnia po lekcjach siadałem na tej samej ławce i patrzyłem na drzwi klatki schodowej. Czekałem. Wierzyłem, że wróci.
Babcia coraz częściej chorowała. Pewnego dnia nie obudziła się już wcale. Zabrali mnie do domu dziecka w Konstancinie. Tam nauczyłem się nie płakać. Tam nauczyłem się nie ufać nikomu. Wychowawczyni, pani Teresa, próbowała do mnie dotrzeć:
– Bartek, musisz pogodzić się z tym, że twoja mama nie wróci.
– Skąd pani wie? – syknąłem przez zaciśnięte zęby.
– Bo gdyby chciała, już dawno by tu była.
Zacząłem nienawidzić pani Teresy. Ale jeszcze bardziej nienawidziłem siebie – za to, że może rzeczywiście to przeze mnie mama odeszła.
W domu dziecka życie toczyło się według twardych reguł. Śniadanie o siódmej, lekcje, obiad, odrabianie lekcji, kolacja, cisza nocna. Nikt nie pytał o uczucia. Nikt nie przytulał na dobranoc. Czasem tylko starszy kolega, Michał, poklepał mnie po ramieniu:
– Nie przejmuj się, stary. Każdy tu ma swoją historię.
– Ale ja chcę tylko mamy – wyszeptałem kiedyś w ciemności.
– Ja też chciałem. Ale już nie chcę.
Nie rozumiałem go wtedy. Jak można przestać chcieć mamy?
Mijały lata. Z domu dziecka trafiłem do liceum w Warszawie. Byłem zamknięty w sobie, nieufny, wiecznie spięty. Miałem jednego przyjaciela – Pawła. Poznaliśmy się na lekcji matematyki.
– Ej, Bartek! – Paweł szturchnął mnie łokciem. – Masz może ściągę z funkcji kwadratowej?
– Nie mam – burknąłem.
– To chodź po szkole na kebaba. Ja stawiam.
Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że Paweł stanie się dla mnie kimś więcej niż tylko kolegą ze szkoły. Był jak brat – pierwszy człowiek od lat, któremu zaufałem.
Pewnego dnia Paweł zaprosił mnie do swojego domu na Mokotowie.
– Poznasz moją mamę! – powiedział z dumą.
Zamarłem. Bałem się matek innych ludzi. Bałem się ich ciepła i troski – bo przypominały mi o tym, czego sam nie miałem.
Pani Iwona przyjęła mnie jak własnego syna:
– Bartku, zdejmij buty! Chcesz herbaty? A może kakao? – zagadywała, a ja czułem się coraz bardziej nieswojo.
Wieczorem Paweł zapytał:
– Czemu nigdy nie mówisz o swojej rodzinie?
– Bo nie mam o czym mówić – odpowiedziałem szczerze.
– Każdy ma rodzinę.
– Nie każdy – uciąłem rozmowę.
Ale tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok i myślałem o mamie. Gdzie jest? Czy żyje? Czy czasem o mnie myśli?
Po maturze dostałem się na Politechnikę Warszawską. Wynająłem pokój na Ursynowie i zacząłem nowe życie. Próbowałem zapomnieć o przeszłości, ale ona wracała do mnie w snach – zawsze ten sam obraz: siedzę na ławce pod blokiem i czekam na mamę.
Wtedy poznałem Magdę. Była zupełnie inna niż wszystkie dziewczyny – szczera do bólu, impulsywna, czasem aż za bardzo.
– Bartek, czemu ty nigdy nie mówisz o sobie? – spytała pewnego wieczoru.
– Bo nie ma o czym mówić.
– Każdy ma jakąś historię.
Milczałem długo, aż w końcu opowiedziałem jej wszystko – o mamie, babci, domu dziecka.
Magda objęła mnie mocno:
– To nie twoja wina. Nigdy nie była.
Po raz pierwszy od lat rozpłakałem się przy kimś innym niż sam przy sobie.
Z Magdą zamieszkaliśmy razem po dwóch latach związku. Było dobrze… do czasu, gdy zaszłam w ciążę. Wtedy wszystko wróciło ze zdwojoną siłą – lęk przed porzuceniem, strach przed byciem złym ojcem.
Magda zauważyła zmianę:
– Bartek! Co się z tobą dzieje? Unikasz mnie! Nie rozmawiasz!
– Boję się…
– Czego?
– Że będę taki jak moja matka… Że zostawię was…
Magda spojrzała mi prosto w oczy:
– Ty już jesteś inny. Bo ty zostałeś.
Urodził nam się syn – Staś. Patrzyłem na niego i obiecywałem sobie codziennie: nigdy cię nie zostawię.
Ale przeszłość nie dawała mi spokoju. Zacząłem szukać matki przez internetowe grupy, portale społecznościowe, nawet przez programy typu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Po roku poszukiwań dostałem wiadomość od kobiety podpisanej jako „Anna Nowak”.
„Bartek… Jeśli to naprawdę ty… Proszę, spotkajmy się.”
Serce waliło mi jak młotem. Umówiliśmy się w kawiarni przy Dworcu Centralnym.
Gdy ją zobaczyłem – postarzałą, zmęczoną życiem kobietę – poczułem gniew i ulgę jednocześnie.
– Dlaczego mnie zostawiłaś?! – wykrzyczałem przez łzy.
Anna spuściła wzrok:
– Byłam młoda… Sama… Twój ojciec bił mnie… Nie miałam siły walczyć… Myślałam, że będzie ci lepiej u babci…
– Ale mogłaś wrócić! Mogłaś napisać!
– Bałam się… Wstydziłam…
Siedzieliśmy długo w milczeniu. W końcu powiedziała:
– Przepraszam cię… Wiem, że nigdy mi nie wybaczysz…
Nie odpowiedziałem jej wtedy niczego wielkiego. Po prostu wyszedłem z kawiarni i długo błąkałem się po mieście.
Dziś wiem jedno: jej nieobecność ukształtowała całe moje życie – moje lęki, moje relacje z ludźmi i rodziną. Ale wiem też, że mogę być innym ojcem dla Stasia niż ona była matką dla mnie.
Czasem patrzę na syna i pytam sam siebie: czy można naprawdę wybaczyć przeszłość? Czy to my wybieramy swoje życie – czy ono wybiera nas? Jak wy radzicie sobie z rodzinnymi ranami?