Powrót cieni: Historia Pawła Nowaka
– Nie wierzę, że tu jesteś. – Słowa cisną mi się na usta, zanim zdążę je powstrzymać. Stoję w progu mieszkania, wciąż w garniturze po pracy, a naprzeciwko mnie – on. Ojciec. Ten sam, który trzydzieści lat temu wyszedł po papierosy i nigdy nie wrócił.
Patrzy na mnie niepewnie, jakby nie wiedział, czy ma się uśmiechnąć, czy przeprosić. W jego oczach widzę cień dawnego siebie – tego chłopca, który codziennie wypatrywał go przez okno. Przez chwilę żałuję, że w ogóle otworzyłem drzwi.
– Paweł… – zaczyna cicho. – Wiem, że nie mam prawa…
– Nie masz – przerywam mu ostro. – Trzydzieści lat. Trzydzieści cholernych lat! Nawet nie wiesz, jak wyglądała mama na końcu. Nawet nie wiesz, jak wyglądałem ja.
Cisza. Słychać tylko szum samochodów z ulicy. Przez głowę przelatują mi obrazy: matka płacząca nocami w kuchni, ja ściskający jej dłoń na pogrzebie, babcia powtarzająca „Pawełku, musisz być silny”.
Ojciec spuszcza wzrok. Wygląda starzej niż zapamiętałem – siwe włosy, zmarszczki wokół oczu. Przez chwilę mam ochotę go przytulić, ale zaraz przypominam sobie wszystkie te lata samotności.
– Przyszedłem przeprosić – mówi w końcu. – I… jeśli pozwolisz… spróbować to naprawić.
Śmieję się gorzko.
– Naprawić? Co chcesz naprawić? Myślisz, że można posklejać rozbite dzieciństwo? Że wystarczy powiedzieć „przepraszam”, a wszystko wróci do normy?
Wzrusza ramionami bezradnie.
– Nie wiem… Ale muszę spróbować. Jestem chory, Paweł. Lekarze dają mi kilka miesięcy.
Czuję, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Przez chwilę nie mogę złapać tchu.
– Dlaczego teraz? Dlaczego nie wtedy, kiedy cię potrzebowałem?
Nie odpowiada. W jego oczach widzę łzy.
Zapraszam go do środka. Siadamy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole – tym samym, przy którym przez lata jadłem śniadania z matką. On patrzy na zdjęcie stojące na parapecie: ja z mamą na wakacjach w Międzyzdrojach.
– Byłem tchórzem – mówi cicho. – Bałem się odpowiedzialności. Bałem się życia.
Przez chwilę milczymy. W mojej głowie kłębią się wspomnienia: pierwsza praca w sklepie spożywczym, żeby pomóc mamie; studia zaoczne i wieczne zmęczenie; awans na kierownika działu w dużej firmie logistycznej; pierwsze mieszkanie kupione na kredyt.
– Myślisz, że mnie było łatwo? – pytam z goryczą. – Myślisz, że nie chciałem mieć ojca? Kogoś, kto nauczyłby mnie jeździć na rowerze albo pokazał, jak naprawić cieknący kran?
Ojciec spuszcza głowę.
– Wiem, że to za późno. Ale chciałem ci powiedzieć… jestem z ciebie dumny.
Te słowa uderzają mnie mocniej niż jakakolwiek obelga. Przez chwilę czuję się jak dziecko – głodne akceptacji i miłości.
– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – mówię szczerze.
– Nie proszę o wybaczenie. Proszę tylko o szansę… żebyś mnie poznał. Choć trochę.
Zgadzam się niechętnie. Umawiamy się na kolejne spotkanie.
Przez następne tygodnie spotykamy się regularnie: raz na kawę do kawiarni na Starym Mieście, raz na spacer po Łazienkach. Ojciec opowiada mi o swoim życiu: o pracy w stoczni w Gdańsku, o kobiecie, dla której nas zostawił (już nie żyje), o samotności i żalu.
Zaczynam dostrzegać w nim człowieka – nie tylko kata mojego dzieciństwa. Ale za każdym razem, gdy wracam do pustego mieszkania, czuję narastający gniew i smutek.
Pewnego dnia dzwoni do mnie moja siostra Marta.
– Paweł, słyszałam, że ojciec wrócił…
– Skąd wiesz?
– Był u mnie. Próbował rozmawiać… Ale ja nie chcę go znać! Jak możesz mu wybaczyć?
Nie wiem, co odpowiedzieć. Sam nie wiem, czy mu wybaczam.
Marta rozłącza się ze łzami w głosie.
W pracy zaczynam popełniać błędy. Szefowa – pani Iwona – zaprasza mnie do gabinetu.
– Paweł, co się dzieje? Zawsze byłeś niezawodny…
Wzruszam ramionami.
– Problemy rodzinne…
Patrzy na mnie ze współczuciem.
– Może powinieneś wziąć kilka dni wolnego? Czasem trzeba poukładać sprawy serca.
Biorę urlop i jadę do rodzinnego domu na Mazurach. Tam wszystko wydaje się prostsze: zapach lasu, śpiew ptaków, stary pies sąsiadów szczekający za płotem.
Ojciec przyjeżdża do mnie po kilku dniach. Siadamy razem nad jeziorem.
– Pamiętasz to miejsce? – pyta cicho.
Pamiętam aż za dobrze: tu nauczyłem się pływać; tu mama tuliła mnie po twoim odejściu.
– Chciałbym cofnąć czas – mówi ojciec łamiącym się głosem.
Patrzę na niego długo. Wiem, że to niemożliwe. Ale wiem też, że jeśli go teraz odrzucę – będę żałował do końca życia.
– Może nie możemy cofnąć czasu – mówię powoli – ale możemy spróbować zacząć od nowa… choćby na chwilę.
Ojciec płacze. Ja też płaczę pierwszy raz od lat.
Kilka miesięcy później ojciec umiera w hospicjum. Jestem przy nim do końca. Trzymam go za rękę i szeptam: „Wybaczam ci”.
Po pogrzebie długo siedzę sam nad jeziorem. Myślę o tym wszystkim, co straciliśmy – i o tym, co udało nam się odzyskać choćby na moment.
Czy można naprawdę wybaczyć? Czy czas leczy wszystkie rany? A może są blizny, które zostają już na zawsze?