Cisza, która krzyczy – historia Magdy z podwarszawskiego bloku

Cisza po raz pierwszy naprawdę mnie przestraszyła, kiedy usłyszałam trzask drzwi. To nie był zwykły dźwięk – to był koniec. Stałam w przedpokoju, w ręku trzymałam kubek z zimną już herbatą, a echo tego trzasku odbijało się od ścian naszego mieszkania na czwartym piętrze bloku w Piastowie. „Magda, nie mogę już tak żyć!” – krzyknął Paweł, zanim wyszedł. Nawet nie spojrzał mi w oczy. A ja? Ja stałam jak sparaliżowana, czując jak wszystko, co budowałam przez piętnaście lat, rozsypuje się w pył.

Nie wiem, ile czasu minęło, zanim usiadłam na podłodze. Może minutę, może godzinę. W głowie miałam tylko jedno: „Co powiem dzieciom?”. Ola miała wtedy czternaście lat, Bartek – dziewięć. Zawsze myślałam, że dla nich będę silna. Ale tego dnia nie potrafiłam nawet podnieść się z podłogi.

Wieczorem Ola wróciła z zajęć z angielskiego. Rzuciła plecak w kąt i weszła do kuchni.
– Mamo, gdzie tata?
Zacięło mi gardło. – Musiał wyjść…
– Znowu? – przewróciła oczami. – On już od tygodni tylko wychodzi i wychodzi.
Bartek wszedł chwilę później. – Mamo, a tata przyjdzie na mecz?
Nie odpowiedziałam. Po prostu przytuliłam go mocno. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie ostatni taki wieczór.

Następnego dnia Paweł zadzwonił. Powiedział tylko: „Magda, przepraszam. Nie wrócę. To nie twoja wina”. Ale przecież zawsze jest czyjaś wina, prawda? Przez kolejne tygodnie żyłam jak automat. Praca w urzędzie gminy, zakupy w Biedronce, obiady na szybko – pierogi ruskie z paczki albo makaron z serem. Dzieci patrzyły na mnie coraz smutniej. Ola zamknęła się w sobie, Bartek zaczął moczyć się w nocy.

Mama przyjechała po tygodniu.
– Magda, musisz się ogarnąć! – powiedziała ostro.
– Mamo, ja nie mam siły…
– Dzieci cię potrzebują! – krzyczała.
A ja chciałam tylko, żeby ktoś mnie przytulił i powiedział: „Wiem, że boli”.

Z czasem zaczęły wychodzić na jaw kolejne szczegóły. Paweł miał romans – z koleżanką z pracy, młodszą o dziesięć lat. Zobaczyłam ich razem przypadkiem na stacji benzynowej. Ona śmiała się głośno, on trzymał ją za rękę. Zrobiło mi się niedobrze.

Wieczorem Ola przyszła do mnie do pokoju.
– Mamo… wszyscy w szkole już wiedzą. Koleżanki mówią, że tata ma nową rodzinę.
– Kochanie…
– Nie chcę o tym rozmawiać! – rzuciła i trzasnęła drzwiami.
Bartek płakał po nocach. Próbowałam być dla nich silna, ale sama rozpadałam się na kawałki.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra Pawła – Anka.
– Magda, musimy porozmawiać.
– O czym?
– O Pawle… On nie jest szczęśliwy. Może powinnaś mu wybaczyć?
– Wybaczyć? On nas zostawił!
– Ale ty też nie byłaś łatwa…
Zamknęłam oczy ze złością. Zawsze byłam tą „trudną”, bo miałam swoje zdanie i nie pozwalałam Pawłowi wszystkiego robić po swojemu. Ale czy to znaczyło, że zasłużyłam na zdradę?

Minęły miesiące. Zaczęły się kłopoty finansowe – Paweł płacił alimenty nieregularnie, a ja musiałam dorabiać korepetycjami z matematyki. Mama coraz częściej dzwoniła:
– Magda, może wrócisz do nas na wieś? Tu będzie ci łatwiej.
Ale ja nie chciałam wracać do rodzinnego domu w Siedlcach. Tam zawsze czułam się jak dziecko – a teraz musiałam być dorosła.

W pracy szefowa zaczęła patrzeć na mnie krzywo.
– Pani Magdo, ostatnio jest pani rozkojarzona…
– Przepraszam…
– Musi pani się ogarnąć albo będziemy musieli poszukać kogoś innego.
Bałam się stracić pracę bardziej niż czegokolwiek innego. Bez niej nie byłoby nas stać nawet na czynsz.

W tym wszystkim najbardziej bolały mnie święta. Pierwsza Wigilia bez Pawła była jak pogrzeb wszystkiego, co znałam. Ola zamknęła się w pokoju i słuchała smutnej muzyki, Bartek siedział przy stole i patrzył na pusty talerz taty.
– Mamo, a tata przyjdzie?
Pokręciłam głową i poczułam łzy pod powiekami.

Rodzina Pawła przestała się do nas odzywać. Tylko Anka czasem pisała SMS-y: „Trzymaj się”. Moja własna rodzina też miała dość moich łez.
– Magda, ile można płakać? Życie toczy się dalej!
Ale dla mnie czas stanął w miejscu.

Któregoś dnia Ola wróciła do domu późno i zobaczyłam ślady alkoholu na jej ubraniu.
– Gdzie byłaś?!
– U koleżanki!
– Piłaś?
– A co cię to obchodzi?! Ty też sobie nie radzisz!
To był pierwszy raz, kiedy uderzyłam ją w twarz. Od razu pożałowałam tego gestu bardziej niż czegokolwiek w życiu.
Ola wybiegła z domu i nie wracała przez całą noc. Szukałam jej po okolicy z Bartkiem u boku, dzwoniłam do wszystkich znajomych… Nad ranem znalazłam ją śpiącą na klatce schodowej u kolegi z klasy.
Przytuliłam ją mocno i obie płakałyśmy długo bez słów.

Bartek zaczął mieć problemy w szkole – nauczycielka wezwała mnie na rozmowę.
– Pani Magdo, Bartek jest agresywny wobec innych dzieci…
– On przeżywa rozstanie rodziców…
– Rozumiem, ale musi pani poszukać pomocy psychologa.
Nie miałam pieniędzy na prywatne wizyty, a państwowy psycholog miał terminy za pół roku.

Wtedy zaczęły się moje problemy zdrowotne – bóle brzucha, bezsenność, ataki paniki. Lekarz rodzinny powiedział:
– To nerwica lękowa. Proszę brać leki i odpocząć.
Jak miałam odpocząć? Kto zapłaci rachunki?

Pewnego dnia Paweł przyszedł niespodziewanie do mieszkania.
– Magda… możemy porozmawiać?
Stał w drzwiach ze spuszczoną głową.
– Czego chcesz?
– Chcę zobaczyć dzieci…
Ola wyszła z pokoju i spojrzała na niego z pogardą:
– Nie jesteś już moim tatą!
Bartek schował się za mną i zaczął płakać.
Paweł próbował mnie objąć:
– Magda… przepraszam…
Odsunęłam go ze złością:
– Za późno!
Wyszedł bez słowa i już więcej nie próbował wracać.

Minął rok od jego odejścia. Nauczyłam się żyć sama – choć każdego dnia walczyłam o każdy uśmiech dzieci i własny spokój ducha. Zaczęliśmy chodzić razem na spacery po parku Skaryszewskim, piekliśmy ciasta w niedzielne popołudnia i powoli odbudowywaliśmy nasze życie bez Pawła.

Któregoś dnia Ola przyszła do mnie wieczorem:
– Mamo… przepraszam za wszystko…
Przytuliłyśmy się mocno i poczułam pierwszy raz od dawna nadzieję.
Bartek przyniósł mi laurkę: „Mamo, jesteś najlepsza”.
Poczułam łzy szczęścia – takie inne niż te sprzed roku.

Dziś wiem jedno: życie potrafi złamać człowieka na tysiąc kawałków. Ale czasem trzeba pozwolić sobie upaść, żeby nauczyć się wstawać od nowa. Czy wy też mieliście momenty, gdy cisza krzyczała głośniej niż wszystkie słowa? Jak sobie wtedy poradziliście?