Mój syn i jego żona nie chcą się wyprowadzić z mieszkania, które im pożyczyłam na rok. Czy naprawdę jestem złą matką?

— Mamo, przecież mówiłaś, że możemy tu zostać, dopóki nie znajdziemy czegoś własnego! — głos Kamila odbijał się echem od ścian salonu, w którym jeszcze niedawno wisiały moje obrazy. Teraz na półkach stały książki jego żony, a w kącie leżały dziecięce zabawki. Stałam w progu, ściskając klucze do mieszkania, które kiedyś było moim azylem.

Nie tak wyobrażałam sobie starość. Zawsze marzyłam, że będę miała swój kąt, gdzie będę mogła spokojnie czytać książki i pić herbatę na balkonie. Ale kiedy Kamil i Ola przyszli do nas dwa lata temu z wiadomością o ciąży i problemach finansowych, nie potrafiłam odmówić. „To tylko na rok, mamo. Potem znajdziemy coś swojego” — zapewniał mnie wtedy Kamil, obejmując mnie ramieniem. Wierzyłam mu. Przecież to mój syn.

Przez pierwszy rok mieszkaliśmy z mężem u mojej siostry, Zofii. Było ciasno, ale powtarzałam sobie, że to tylko chwilowe. Zofia patrzyła na mnie z politowaniem:
— Ty zawsze taka dobra dla wszystkich, a kto pomyśli o tobie?

Czułam się winna, że narzucam się siostrze, ale jeszcze bardziej bolało mnie to, że mój własny syn nie pyta nawet, jak sobie radzimy. Gdy minął rok, zadzwoniłam do Kamila:
— Synku, czy macie już jakieś plany? Może czas zacząć szukać czegoś swojego?
Usłyszałam tylko westchnienie i wymijającą odpowiedź:
— Mamo, teraz Ola jest na macierzyńskim, a ja mam umowę-zlecenie… Jeszcze trochę.

Czekałam. Mijały kolejne miesiące. W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do nich osobiście. Ola otworzyła drzwi z dzieckiem na rękach.
— O, teściowa! — powiedziała z wymuszonym uśmiechem. — Chcesz zobaczyć małego?
Patrzyłam na wnuka i czułam dumę, ale zaraz potem przyszło poczucie żalu. To przecież moje mieszkanie. Moje życie.

Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Zaczęłam ostrożnie:
— Kochani, rozumiem waszą sytuację, ale musimy pomyśleć o przyszłości. Chciałabym wrócić do siebie.
Ola spojrzała na Kamila z wyrzutem:
— Widzisz? Mówiłam ci, że twoja mama nas wyrzuci.
Kamil spuścił wzrok.
— Mamo… jeszcze trochę czasu. Proszę.

Wyszłam stamtąd z poczuciem winy większym niż kiedykolwiek. Przez kolejne tygodnie unikałam rozmów z siostrą i mężem. Oni też mieli już dość naszej obecności.
— To nie jest twoja wina — powtarzał mi mąż. — Ale musisz postawić granice.

Łatwo powiedzieć. Jak matka może wyrzucić własnego syna z mieszkania? A jednak coraz częściej czułam złość i rozgoryczenie. Przestałam spać po nocach. Zaczęłam mieć pretensje do siebie: czy naprawdę jestem złą matką?

Pewnego dnia zadzwoniła Ola:
— Pani Aniu, czy mogłaby pani pożyczyć nam jeszcze trochę pieniędzy? Kamil stracił pracę.
Poczułam, jak coś we mnie pęka.
— Olu, nie mogę już dłużej wam pomagać. Musicie zacząć radzić sobie sami.
Po drugiej stronie zapadła cisza.

Kilka dni później Kamil przyszedł do mnie sam.
— Mamo, przepraszam… Wiem, że nadużyliśmy twojej dobroci. Ale boję się o Olę i małego. Nie wiem, co robić.
Objęłam go i pierwszy raz od dawna poczułam bliskość syna. Ale wiedziałam też, że muszę być stanowcza.
— Synku, kocham cię najbardziej na świecie. Ale musisz być odpowiedzialny za swoją rodzinę.

Zaczęli szukać mieszkania socjalnego. Pomogłam im załatwić formalności w urzędzie miasta. Po kilku miesiącach dostali przydział na małe dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta. Nie było idealne, ale było ich własne.

Kiedy wróciłam do swojego mieszkania po dwóch latach tułaczki, usiadłam na balkonie z herbatą i patrzyłam na zachód słońca nad blokami. Czułam ulgę, ale też pustkę.

Czy naprawdę bycie dobrą matką oznacza ciągłe poświęcenie siebie? Czy można kochać i jednocześnie wymagać odpowiedzialności? Może powinnam była postawić granice wcześniej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?