Trudny wybór: Powrót do rodzinnych ran

Telefon zadzwonił o 2:17 w nocy. Zawsze wiedziałam, że jeśli ktoś dzwoni o tej porze, to nie może być nic dobrego. Przez chwilę patrzyłam na ekran, zanim odebrałam. „Natalia?” – głos mojej młodszej siostry, Agaty, był roztrzęsiony. „Mama trafiła do szpitala. Tata nie odbiera telefonu. Musisz przyjechać.”

Nie spałam już do rana. Przewracałam się z boku na bok w wynajmowanym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, próbując zrozumieć, czy to jest ten moment, kiedy muszę wrócić do domu w Białej Podlaskiej – miejsca, od którego uciekłam siedem lat temu. W końcu spakowałam kilka rzeczy do starej walizki i zamówiłam bilet na pierwszy pociąg.

W drodze myślałam o wszystkim, co zostawiłam za sobą: toksyczną atmosferę, wieczne kłótnie o pieniądze, o to, kto komu więcej zawdzięcza, o niewypowiedziane pretensje. Przypomniałam sobie ostatnią rozmowę z ojcem: „Jak wyjedziesz, nie licz na powrót z podkulonym ogonem!” – krzyczał wtedy, a ja trzaskałam drzwiami.

Na dworcu czekała na mnie Agata. Wyglądała na starszą niż pamiętałam – zmęczone oczy, włosy w nieładzie. „Cześć” – powiedziała cicho. „Mama jest na OIOM-ie. Tata… nie wiem, czy przyjdzie. Od tygodnia śpi w warsztacie.”

W domu panowała cisza tak gęsta, że aż bolały mnie uszy. W kuchni siedziała babcia Zofia i mieszała herbatę. „Wiedziałam, że wrócisz” – rzuciła beznamiętnie. „Zawsze wracacie, jak coś się wali.” Nie odpowiedziałam. Bałam się, że jeśli otworzę usta, to wybuchnę płaczem albo krzykiem.

Wieczorem przyszła ciotka Jola – ta sama, która zawsze wiedziała wszystko lepiej i nigdy nie przepuściła okazji, by wbić komuś szpilę. „No i co teraz? Kto się zajmie domem? Agata przecież nie da rady sama!” – rzuciła w moją stronę z wyrzutem. „A ty, Natalka, taka wielka pani z Warszawy… Myślisz, że tu wszystko się samo zrobi?”

Zacisnęłam zęby. „Nie wiem jeszcze, co zrobię” – odpowiedziałam spokojnie. „Najpierw muszę zobaczyć mamę.”

W szpitalu lekarz powiedział mi prosto w oczy: „Stan ciężki, ale stabilny. Potrzebuje wsparcia rodziny.” Patrzyłam na mamę podłączoną do aparatury i nagle poczułam się jak mała dziewczynka – bezradna wobec tego wszystkiego.

Wieczorem tata wrócił do domu. Pachniał benzyną i papierosami. Przez chwilę patrzył na mnie spod byka, potem usiadł ciężko przy stole.

– Po co przyjechałaś? – zapytał bez cienia czułości.
– Bo jestem twoją córką – odpowiedziałam drżącym głosem.
– Córką? Córki nie zostawiają rodziny na pastwę losu.
– A ojcowie nie każą wybierać między sobą a własnym życiem.

Zapadła cisza. Babcia chrząknęła znacząco.

– Może już wystarczy tych pretensji? – rzuciła zniecierpliwiona.

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie pod jednym dachem. Agata płakała po nocach w swoim pokoju, tata zamykał się w warsztacie, babcia narzekała na wszystko i wszystkich.

Pewnego popołudnia znalazłam w szufladzie mamy stary list – adresowany do mnie, nigdy niewysłany:

„Natalio,
Nie umiem ci powiedzieć tego wprost, ale zawsze byłam z ciebie dumna. Wiem, że uciekłaś stąd nie dlatego, że nas nie kochasz, tylko dlatego, że chciałaś oddychać pełną piersią. Przepraszam za wszystko, czego nie umiałam ci dać. Jeśli kiedyś wrócisz – będę czekać. Mama”

Czytałam te słowa kilka razy i płakałam tak cicho, żeby nikt nie usłyszał.

Wieczorem zebrałam wszystkich w kuchni.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem.
Tata spojrzał na mnie z niechęcią.
– O czym tu gadać? Każdy robi swoje.
– Nieprawda! – wybuchła Agata. – Udajemy rodzinę tylko wtedy, gdy ktoś jest chory albo umiera!
Babcia spojrzała surowo:
– Takie czasy. Kiedyś wszyscy trzymali się razem.
– Może dlatego wszyscy byli nieszczęśliwi? – odpowiedziałam ostro.

Tata nagle uderzył pięścią w stół:
– Dość! Jeśli chcesz tu zostać – zostajesz na moich warunkach! Nie będziesz mi tu urządzać rewolucji!
– A jeśli nie chcę? Jeśli chcę pomóc mamie po swojemu?
– To droga wolna! Ale pamiętaj: rodzina to nie hotel!

Wyszłam z kuchni trzaskając drzwiami. Na korytarzu dogoniła mnie Agata.
– Nie zostawiaj mnie tu samej – wyszeptała przez łzy.
Przytuliłam ją mocno.
– Nie zostawię cię już nigdy.

Następnego dnia poszłam do szpitala sama. Mama była przytomna.
– Cześć córeczko – powiedziała słabo.
Usiadłam przy jej łóżku i wyciągnęłam list.
– Znalazłam to…
Łzy napłynęły jej do oczu.
– Bałam się ci go wysłać…
– Ja też się bałam wrócić…
Chwyciłyśmy się za ręce i przez chwilę milczałyśmy razem.

Po powrocie do domu tata siedział na ganku i palił papierosa.
– Mama pytała o ciebie – powiedziałam cicho.
Nie odpowiedział od razu.
– Zawsze byłaś uparta jak ja…
Usiadłam obok niego.
– Może czas przestać być upartym?
Spojrzał na mnie pierwszy raz od lat bez gniewu.
– Może czas…

Wieczorem cała rodzina usiadła razem przy stole – pierwszy raz od lat bez kłótni i wzajemnych oskarżeń. Rozmawialiśmy o mamie, o tym co dalej, o tym jak możemy sobie pomóc nawzajem zamiast ranić się słowami.

Zostałam w domu jeszcze dwa tygodnie. Pomagałam Agacie ogarnąć dom i opiekować się mamą po powrocie ze szpitala. Tata coraz częściej siadał z nami do kolacji i nawet babcia przestała narzekać tak głośno jak zwykle.

Kiedy wyjeżdżałam z powrotem do Warszawy, mama przytuliła mnie mocno:
– Wrócisz jeszcze?
– Teraz już wiem, że zawsze mogę wrócić…
Tata podał mi rękę:
– Uważaj na siebie…
Agata płakała jak dziecko:
– Dzwoń codziennie!
Babcia tylko mruknęła:
– No… żebyś nie zapomniała o rodzinie!

Wsiadłam do pociągu z poczuciem ulgi i smutku jednocześnie. Wiem już, że dom nigdy nie będzie idealny – ale może właśnie dlatego warto próbować go naprawiać?

Czy można naprawdę przebaczyć rodzinie wszystko? Czy czas leczy rany – czy tylko uczy nas żyć z bliznami? Co wy myślicie?