Obiecywałeś mi cuda, a on zaprosił mnie na kolację: Jak straciłam wszystko i odzyskałam siebie
Zegar w kuchni wybił dziewiętnastą, a ja – Marta Nowicka – stałam przy oknie, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż najgłośniejsza kłótnia. Zza drzwi dobiegały odgłosy telewizora – mój mąż, Paweł, jak zwykle po pracy, zajął kanapę i pilot. Ja czekałam. Na co? Sama nie wiedziałam. Może na cud, który mi kiedyś obiecał.
Nagle zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran – mama. Odetchnęłam ciężko. Wiedziałam, że zaraz usłyszę: „Marta, kiedy przyjedziesz? Ojciec znowu narzeka, że cię nie widuje”. Zawsze to samo. Odkąd wyszłam za Pawła, rodzina traktowała mnie jak zdrajczynię – bo on z miasta, a my ze wsi. Bo nie chciałam wracać do rodzinnego domu i pomagać w gospodarstwie. Bo wybrałam „lepsze życie”, które okazało się tylko złudzeniem.
– Cześć, mamo – odebrałam cicho.
– Cześć, Martuś. Słuchaj, ojciec…
– Wiem, mamo. Przyjadę w sobotę.
– Tylko nie zapomnij sernika! – dodała z wymuszonym śmiechem.
Odstawiłam telefon i spojrzałam na Pawła. Nawet nie podniósł wzroku znad ekranu.
– Paweł, pogadamy? – zapytałam nieśmiało.
– Teraz? Mecz leci.
– To poczekam…
Usiadłam przy stole i zaczęłam przeglądać stare zdjęcia na telefonie. Nasze wspólne wakacje nad morzem, ślub, pierwsze mieszkanie. Uśmiechy – wtedy prawdziwe. Teraz wszystko było inne. Paweł wracał coraz później, coraz częściej czułam od niego perfumy, których sama mu nie kupowałam. Znikał na „służbowe kolacje”, a ja zostawałam sama z dziećmi i myślami.
Wtedy zadzwoniła Magda – moja przyjaciółka jeszcze z liceum.
– Marta, musisz wyjść z domu! – powiedziała bez powitania.
– Gdzie? Po co?
– Po prostu chodź do „Pod Dębem”. Jestem tu z kimś… poznasz go.
Nie miałam siły się kłócić. Przebrałam się szybko i wyszłam, zostawiając Pawła z dziećmi i telewizorem. Na dworze pachniało deszczem i rozkwitającymi kasztanami. W barze Magda już czekała z jakimś mężczyzną – wysokim brunetem o łagodnych oczach.
– Marta, poznaj Tomka – powiedziała Magda z uśmiechem.
Tomek był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam. Słuchał uważnie, zadawał pytania o mnie, nie o to, co ugotowałam na obiad czy ile dzieci dostały ocen w szkole. Rozmawialiśmy długo – o książkach, podróżach, marzeniach. Poczułam się… widziana.
Kiedy wróciłam do domu, Paweł już spał. Na stole leżała kartka: „Nie czekaj z kolacją”.
Następnego dnia wszystko się posypało. Paweł wrócił wcześniej niż zwykle i od progu rzucił:
– Gdzie byłaś wczoraj?
– Z Magdą…
– Nie kłam! Widziałem cię przez okno kawiarni z jakimś facetem!
Zamarłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Paweł… to był kolega Magdy…
– Jasne! A ja mam ci uwierzyć? Ty mi zarzucasz zdradę od miesięcy, a sama się szlajasz!
Zaczęliśmy się kłócić. Krzyczał tak głośno, że dzieci schowały się w swoim pokoju i płakały. Wyrzucał mi wszystko: że jestem niewdzięczna, że nie doceniam jego pracy, że zaniedbuję dom. Ja krzyczałam, że czuję się samotna i niewidzialna. Że on mnie zdradza.
W końcu wybiegłam z domu i pojechałam do mamy. Tam czekała mnie kolejna awantura.
– Co ty wyprawiasz?! – wrzasnął ojciec. – Zostawiasz dzieci dla jakiegoś miasta?!
– Tato… ja już nie mogę…
– Nie możesz?! My całe życie harowaliśmy na to gospodarstwo! Ty miałaś mieć lepiej! A teraz co? Rozwód? Wstyd!
Mama płakała w kącie kuchni. Brat patrzył na mnie z pogardą.
– Zawsze byłaś egoistką – rzucił przez zęby.
Zostałam sama w swoim dawnym pokoju. Przez okno widziałam stare jabłonie i podwórko, na którym bawiłam się jako dziecko. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Przez kolejne dni Paweł dzwonił rzadko – tylko po to, by ustalić kwestie dzieci i pieniędzy. Mama przestała odbierać telefony. Brat napisał mi SMS-a: „Nie licz na pomoc”.
Tylko Magda trzymała się blisko.
– Marta, musisz zawalczyć o siebie – powtarzała uparcie.
– Ale ja nie mam już siły…
– Masz! Dla dzieci! Dla siebie!
Zaczęłam szukać pracy – najpierw sprzątanie w hotelu, potem recepcja w przychodni. Każdy dzień był walką o przetrwanie: rachunki, alimenty (których Paweł płacił nieregularnie), szkoła dzieciaków i wieczne pretensje rodziny.
Najgorsze były święta. Mama zapraszała tylko brata z rodziną. Ja siedziałam sama z dziećmi przy plastikowej choince i tanim makowcu z Biedronki.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa:
– Marta… Paweł ma nową kobietę. Chce zabrać dzieci na weekend do niej.
Poczułam ukłucie zazdrości i wstydu jednocześnie. Ale zgodziłam się – nie chciałam być tą „złą matką”.
W sobotę wieczorem zadzwonił Tomek:
– Może pójdziemy na kolację?
Wahałam się długo – bałam się ludzi, bałam się siebie samej. Ale poszłam.
Siedzieliśmy w małej włoskiej knajpce na Pradze. Tomek patrzył mi w oczy i mówił:
– Jesteś silniejsza niż myślisz.
I wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam płakać – pierwszy raz od miesięcy naprawdę płakać przy kimś.
Opowiedziałam mu wszystko: o Pawle, o rodzinie, o tym jak bardzo czuję się nikim.
Tomek ujął moją dłoń:
– Marta… nikt nie ma prawa cię oceniać za to, że chcesz być szczęśliwa.
Wróciłam do domu późno w nocy. Po raz pierwszy od dawna zasnęłam spokojnie.
Od tamtej pory powoli odbudowywałam siebie kawałek po kawałku. Znalazłam lepszą pracę – zostałam asystentką w kancelarii prawnej. Dzieci zaczęły się uśmiechać częściej. Mama zadzwoniła po pół roku:
– Martuś… tęsknię za tobą…
Nie wszystko było idealnie – Paweł dalej robił problemy o alimenty i wizyty dzieci. Brat nie odzywa się do dziś. Ale ja nauczyłam się żyć dla siebie.
Czasem patrzę w lustro i pytam: czy naprawdę musiałam stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie? Czy szczęście zawsze kosztuje aż tyle?
A wy? Czy też musieliście kiedyś zacząć od nowa? Jak poradziliście sobie ze stratą?