Mój mąż krytykował mnie podczas porodu. Pokazałam mu, czym jest prawdziwa siła kobiety.

— Przestań tak krzyczeć, Anka. Przecież inne kobiety też rodzą i nie robią takiego przedstawienia — usłyszałam głos Pawła, mojego męża, kiedy kolejny skurcz rozdzierał mi ciało na pół. Byliśmy w szpitalu na Inflanckiej, a ja czułam się jak zwierzę zamknięte w klatce. Pot lał mi się po plecach, ręce ściskały metalowe poręcze łóżka porodowego, a on… On stał obok i patrzył na mnie z wyraźnym niezadowoleniem.

Nie tak wyobrażałam sobie ten dzień. Przez całą ciążę powtarzał, że będzie przy mnie, że razem damy radę. Że będzie moim wsparciem. Ale kiedy przyszło co do czego, zamiast czułości i troski dostałam chłodne spojrzenie i słowa, które bolały bardziej niż skurcze.

— Paweł, proszę… — wyszeptałam przez zaciśnięte zęby. — Nie rozumiesz, jak to boli…

— Wiem, że boli, ale nie możesz się tak zachowywać. Pielęgniarki patrzą — odpowiedział, zerkając nerwowo na położną.

Wtedy coś we mnie pękło. Przez chwilę miałam ochotę wyrzucić go za drzwi. Ale nie miałam siły. Skupiłam się na oddychaniu, na tym, żeby przetrwać kolejną falę bólu. Położna spojrzała na mnie ze współczuciem.

— Pani Aniu, proszę się nie przejmować. Każda kobieta przeżywa to inaczej — powiedziała cicho.

Ale ja już wiedziałam, że coś się zmieniło. Że nie mogę dłużej udawać przed sobą i przed nim, że wszystko jest w porządku.

Poród trwał jeszcze kilka godzin. Paweł coraz bardziej się niecierpliwił. Widziałam to w jego oczach — rozdrażnienie, zniecierpliwienie, nawet lekką pogardę. Kiedy w końcu nasza córka przyszła na świat, byłam wykończona fizycznie i psychicznie. On zrobił sobie zdjęcie z dzieckiem i wyszedł zadzwonić do teściowej.

Zostałam sama w sali poporodowej. Spojrzałam na maleńką Zosię i poczułam łzy napływające do oczu. Nie ze szczęścia — z żalu i rozczarowania.

Później było tylko gorzej. Paweł wrócił do domu i opowiadał rodzinie, jak „dzielnie znosił poród” i jak „Anka trochę przesadzała z tymi krzykami”. Słyszałam to przez telefon, kiedy leżałam w szpitalu z Zosią przy piersi.

Kiedy wróciliśmy do domu, próbowałam rozmawiać z Pawłem.

— Paweł, zraniłeś mnie tym, co mówiłeś podczas porodu. Potrzebowałam cię wtedy…

— Anka, przesadzasz. Każda kobieta rodzi. Nie jesteś wyjątkowa — odpowiedział bez cienia skruchy.

To był moment przełomowy. Przestałam czekać na jego wsparcie. Zaczęłam robić wszystko sama: nocne karmienia, przewijanie, kąpiele. On wracał późno z pracy albo siedział przed komputerem. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.

Moja mama próbowała mnie pocieszać:

— Aniu, mężczyźni czasem nie rozumieją…

Ale ja już nie chciałam słuchać wymówek. Wiedziałam, że muszę być silna dla siebie i dla Zosi.

Pewnej nocy Zosia dostała gorączki. Paweł spał jak zabity. Sama pojechałam z nią na SOR taksówką. Siedząc na plastikowym krześle w poczekalni, patrzyłam na inne matki — zmęczone, ale dzielne. Poczułam wtedy dumę z siebie.

Kiedy wróciłyśmy do domu nad ranem, Paweł nawet się nie obudził. Wtedy podjęłam decyzję: muszę zawalczyć o siebie.

Zaczęłam chodzić na terapię dla młodych mam w pobliskim ośrodku zdrowia. Poznałam tam inne kobiety z podobnymi doświadczeniami. Rozmawiałyśmy o samotności, o braku wsparcia ze strony partnerów, o tym, jak trudno być matką w świecie pełnym oczekiwań i ocen.

Z czasem nabrałam odwagi. Pewnego wieczoru usiadłam naprzeciwko Pawła przy kuchennym stole.

— Paweł, musimy porozmawiać. Nie chcę już dłużej żyć w takim układzie. Potrzebuję partnera, a nie kogoś, kto mnie krytykuje i zostawia samą ze wszystkim.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

— Przesadzasz…

— Nie przesadzam! — przerwałam mu stanowczo pierwszy raz od lat. — To ja nosiłam nasze dziecko przez dziewięć miesięcy. To ja rodziłam je w bólu i strachu. To ja wstaję każdej nocy i dbam o naszą córkę. Ty nawet nie zauważasz mojego zmęczenia!

Wstałam od stołu i poszłam do sypialni. Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę.

Przez kolejne dni Paweł próbował udawać, że nic się nie stało. Ale ja już nie byłam tą samą osobą co kiedyś. Zaczęłam stawiać granice: jasno mówiłam, czego oczekuję i czego nie będę tolerować.

Zosia rosła zdrowo i była moją największą motywacją. Każdego dnia patrzyłam na nią i powtarzałam sobie: „Musisz być silna dla niej”.

Po kilku miesiącach Paweł zaczął się zmieniać — powoli i niechętnie. Zaczął pomagać przy Zosi, czasem sam ją kąpał albo usypiał wieczorem. Ale ja już wiedziałam: nigdy więcej nie pozwolę nikomu odebrać mi poczucia własnej wartości.

Dziś wiem jedno: prawdziwa siła nie polega na tym, żeby znosić wszystko w milczeniu i udawać, że nic się nie dzieje. Prawdziwa siła to umieć powiedzieć „dość” i zawalczyć o siebie — nawet jeśli trzeba to zrobić samotnie.

Czasem patrzę na Pawła i zastanawiam się: czy on kiedykolwiek zrozumie, przez co przeszłam? Czy mężczyźni naprawdę potrafią docenić siłę kobiet? A może musimy im ją pokazywać każdego dnia od nowa?