Tajemnica, która rozdarła moje życie: Historia z polskiej prowincji
— Michał, przysięgnij mi, że nikomu nie powiesz — szept matki był ledwo słyszalny, a jej dłoń ściskała moją tak mocno, jakby chciała zatrzymać mnie przy sobie na zawsze. Siedziałem przy jej łóżku w szpitalu w Puławach, a za oknem szarzał listopadowy wieczór. W powietrzu czuć było zapach środków dezynfekujących i strachu. — Przysięgnij, synku.
— Przysięgam, mamo — odpowiedziałem, choć nie miałem pojęcia, co za chwilę usłyszę.
— Twój ojciec… nie był twoim ojcem. — Jej głos załamał się. — Byłam młoda, głupia… Zakochałam się w kimś innym. Twój brat Paweł nie wie nic. Twoja siostra Anka też nie. Tylko ty musisz to wiedzieć. Bo… bo on wrócił do naszego życia.
Poczułem, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę nie mogłem oddychać. Mój świat rozpadł się na kawałki. Całe życie czułem się inny — nie pasowałem do Pawła, który był oczkiem w głowie ojca, ani do Anki, która zawsze była tą „grzeczną”. Ja byłem tym trzecim, tym, który zawsze musiał walczyć o uwagę.
— Kto to jest? — zapytałem cicho.
— Marek… Marek Nowicki. On mieszka teraz w Warszawie. Napisał do mnie list… Chce cię poznać.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wyszedłem ze szpitala i szedłem przez ciemne ulice Puław, czując się jak cień samego siebie. W domu czekała na mnie żona, Justyna, z naszą córką Zosią. Nie powiedziałem jej nic — nie potrafiłem. Przez kolejne dni chodziłem jak otępiały.
Wkrótce matka zmarła. Pogrzeb był zimny i smutny. Paweł przyjechał z żoną i dwójką dzieci spod Poznania, Anka z mężem z Lublina. Wszyscy udawali, że jesteśmy rodziną — ale ja już wiedziałem, że to tylko fasada.
Po pogrzebie zaczęła się walka o dom po rodzicach w małej wsi pod Puławami. — Trzeba sprzedać ten dom — powiedziała Anka przy stole. — Nikomu z nas nie jest potrzebny.
— Ja bym go zostawił — oponował Paweł. — Może kiedyś dzieciaki będą chciały tu przyjeżdżać na wakacje?
— A kto będzie płacił podatki i remontował dach? Ty? — Anka spojrzała na niego z ironią.
Siedziałem cicho, czując jak narasta we mnie gniew i żal. Wiedziałem już, że nie jestem taki jak oni. Nie miałem prawa do tego domu? Czy może właśnie miałem większe niż oni?
Wieczorem zadzwoniłem do Justyny:
— Nie wiem, co robić…
— Michał, musisz im powiedzieć. Albo przynajmniej zdecydować, czego chcesz ty sam.
Ale ja nie potrafiłem. Bałem się ich reakcji. Bałem się Pawła, który zawsze patrzył na mnie z góry; Anki, która była mistrzynią ciętej riposty i nie znosiła słabości.
Kilka dni później dostałem list polecony z Warszawy. Nadawca: Marek Nowicki.
„Drogi Michale,
Wiem, że twoja mama już nie żyje. Chciałem cię poznać… Jestem twoim ojcem.”
List był długi i pełen wyrzutów sumienia. Marek pisał o tym, jak kochał moją matkę, jak musiał wyjechać za granicę za pracą i jak nigdy nie przestał o mnie myśleć. Zapraszał mnie do Warszawy.
Nie spałem całą noc. W końcu pojechałem.
Marek okazał się wysokim, siwym mężczyzną o łagodnych oczach. Spotkaliśmy się w kawiarni na Ochocie.
— Przepraszam cię za wszystko — powiedział od razu. — Nie miałem odwagi walczyć o ciebie wtedy…
— Dlaczego teraz?
— Bo jestem chory. Mam raka trzustki. Chciałem cię zobaczyć choć raz…
Rozmawialiśmy długo. Opowiedział mi o swoim życiu, o tym jak żałuje każdego dnia bez mnie. Dał mi zdjęcie matki z młodości — uśmiechniętej i szczęśliwej.
Wróciłem do domu jeszcze bardziej rozdarty niż wcześniej.
Tymczasem konflikt o dom narastał:
— Michał! Ty się w ogóle nie odzywasz! — krzyczała Anka przez telefon. — Chcesz coś ugrać? Może już dogadałeś się z Pawłem za naszymi plecami?
— Dajcie mi spokój! — wybuchłem w końcu. — Mam swoje problemy!
— Wszyscy mamy! — wrzasnął Paweł. — Ale dom trzeba sprzedać! Albo wykupię wasze udziały za grosze!
W końcu spotkaliśmy się wszyscy w domu rodzinnym. Atmosfera była gęsta od pretensji i niedopowiedzeń.
— Michał, powiedz coś wreszcie! — Anka waliła pięścią w stół.
Spojrzałem na nich i poczułem nagle ogromną pustkę.
— A może to ja mam największe prawo do tego domu? Może to ja powinienem tu zostać?
Zapanowała cisza.
— Co ty bredzisz? — Paweł spojrzał na mnie jak na wariata.
Chciałem im powiedzieć prawdę, ale zabrakło mi odwagi.
Wróciłem do Justyny i Zosi. Przez kilka tygodni chodziłem jak cień samego siebie. W końcu Justyna powiedziała:
— Michał… jeśli chcesz być szczęśliwy, musisz pogodzić się z przeszłością. Może czas wybaczyć matce? I sobie?
Pojechałem jeszcze raz do Warszawy. Marek był już bardzo słaby.
— Synu… wybaczysz mi?
Płakałem jak dziecko.
Marek zmarł kilka dni później.
Po jego pogrzebie wróciłem do rodzinnego domu pod Puławami i usiadłem na ganku patrząc na zachód słońca nad polami rzepaku.
W końcu zadzwoniłem do Pawła i Anki:
— Możecie sprzedać dom. Ja już nie chcę niczego więcej poza spokojem.
Oddałem swój udział bez walki. Zrozumiałem, że dom to tylko ściany i dach — a rodzina to coś więcej niż krew czy nazwisko.
Czasem pytam siebie: czy lepiej znać całą prawdę, nawet jeśli boli? Czy może żyć w błogiej nieświadomości? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?