Ojciec wrócił po 20 latach i oczekuje wsparcia: „Przecież nie wyrzucisz własnego ojca za drzwi” – Moja historia pełna gniewu, żalu i trudnych wyborów
– „Nie wyrzucisz mnie, prawda? Przecież jestem twoim ojcem” – jego głos rozbrzmiał w moim przedpokoju, jakby nigdy nie zniknął z mojego życia. Stał tam, z walizką w ręku, w starym płaszczu, którego nie pamiętałam. Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał, ale tylko dla niego. Ja przez te dwadzieścia lat zdążyłam dorosnąć, nauczyć się żyć bez niego i pogodzić się z jego nieobecnością.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia: mama płacząca nocami w kuchni, babcia powtarzająca, że „facet to nie rodzina”, a ja – mała dziewczynka, która pytała, kiedy tata wróci. Nigdy nie wrócił. Aż do dziś.
– „Czego chcesz?” – zapytałam chłodno, czując jak serce wali mi w piersi.
– „Potrzebuję pomocy. Straciłem mieszkanie, nie mam gdzie się podziać. Wiem, że to dużo proszę, ale… jesteś moją córką. Nie zostawisz mnie na ulicy?” – jego oczy były zmęczone, ale nie widziałam w nich skruchy. Raczej oczekiwanie. Jakby to było oczywiste, że mu pomogę.
Przez chwilę stałam w milczeniu. W głowie słyszałam głos mamy: „Nie licz na niego. Zawsze myślał tylko o sobie”. Przypomniałam sobie wszystkie urodziny, na które nie przyszedł, wszystkie przedstawienia szkolne, na których siedziałam sama wśród rodziców innych dzieci.
– „Nie było cię przez dwadzieścia lat. Dlaczego teraz?” – zapytałam cicho.
– „Wiem, że zawaliłem… Ale życie różnie się układa. Twoja matka…” – zaczął tłumaczyć się niezręcznie.
– „Nie mów o niej! To ona mnie wychowała! Ty byłeś tylko wspomnieniem!” – przerwałam mu ostro.
Zobaczyłam błysk irytacji w jego oczach. – „Nie przesadzaj. Każdy popełnia błędy. Ale rodzina to rodzina. Ty masz mieszkanie, pracę… Ja nie mam nic. Pomóż mi stanąć na nogi.”
Poczułam falę gniewu. Przez lata musiałam słuchać od innych, że dzieci rozwodników mają trudniej. Musiałam udowadniać sobie i światu, że dam radę bez ojca. Teraz miałam mu pomóc? Człowiekowi, który zostawił mnie bez słowa wyjaśnienia?
Wpuściłam go do środka tylko dlatego, że sąsiedzi zaczęli wyglądać przez wizjer. Usiadł na kanapie jak u siebie w domu i zaczął opowiadać o tym, jak ciężko jest znaleźć pracę po pięćdziesiątce, jak go oszukali wspólnicy i jak nikt nie chce mu pomóc.
– „A mama?” – zapytałam z przekąsem.
– „Nie chcę jej zawracać głowy… Poza tym wiem, że ty jesteś rozsądniejsza” – próbował się uśmiechnąć.
Wtedy zadzwoniła mama. Słyszała w moim głosie napięcie.
– „Ktoś cię odwiedził?” – zapytała podejrzliwie.
– „Tata…” – wyszeptałam.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– „Nie pozwól mu wejść ci na głowę. On zawsze potrafił manipulować ludźmi” – powiedziała stanowczo.
Zamknęłam oczy. Wiedziałam, że ma rację. Ale czy mogłam wyrzucić własnego ojca na ulicę?
Wieczorem usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole. On jadł kanapkę z serem, jakby nic się nie stało.
– „Masz kogoś? Męża? Dzieci?” – zapytał nagle.
– „Nie twoja sprawa” – odpowiedziałam szorstko.
– „Nie bądź taka zimna. Przecież jestem twoim ojcem” – powtórzył po raz kolejny tego dnia.
Wybuchłam:
– „Ojcem?! Byłeś dla mnie duchem! Nie miałeś odwagi nawet zadzwonić przez tyle lat! Teraz oczekujesz ode mnie wsparcia? Dlaczego ja mam naprawiać twoje błędy?!”
Spojrzał na mnie zaskoczony moją reakcją.
– „Myślałem… Myślałem, że mi wybaczysz. Że rodzina to rodzina…”
Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciało mi się płakać i krzyczeć jednocześnie. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, słysząc jego chrapanie z salonu.
Następnego dnia zadzwoniła babcia:
– „Nie daj się nabrać! On zawsze był cwaniakiem! Pamiętasz, jak obiecywał ci rower na komunię? I co? Nawet kartki nie wysłał!”
Czułam się rozdarta. Z jednej strony chciałam być lepsza niż on – pokazać mu, że potrafię wybaczać i pomagać nawet tym, którzy mnie skrzywdzili. Z drugiej strony czułam się wykorzystana i oszukana.
Przez kolejne dni ojciec coraz bardziej rozgaszczał się w moim mieszkaniu. Zaczął przestawiać rzeczy w kuchni, komentować moje życie:
– „Za dużo pracujesz. Powinnaś znaleźć sobie chłopaka” – rzucił pewnego wieczoru.
Poczułam narastającą frustrację.
W końcu zebrałam się na odwagę:
– „Musisz znaleźć sobie inne miejsce do życia. Pomogę ci poszukać noclegowni albo wynająć pokój na miesiąc, ale nie możesz tu zostać na stałe”.
Spojrzał na mnie z wyrzutem:
– „Tak mi się odwdzięczasz? Po tym wszystkim?”
Zacisnęłam zęby:
– „Po czym? Po dwudziestu latach ciszy? Po tym, że zostawiłeś mnie i mamę bez słowa wyjaśnienia? Nie jestem ci nic winna!”
Wyszedł trzaskając drzwiami. Przez chwilę poczułam ulgę… a potem przyszło poczucie winy i żal. Czy naprawdę postąpiłam słusznie?
Dziś siedzę sama przy kuchennym stole i zastanawiam się: czy można wybaczyć komuś tylko dlatego, że jest rodziną? Czy bycie córką zobowiązuje mnie do poświęceń wobec człowieka, który nigdy nie był ojcem?
Może wy też mieliście podobne doświadczenia? Czy rodzina to naprawdę wszystko? Czy powinnam była postąpić inaczej?