„Zamieniłaś moje święto na… psa?!” – jak śmierć pupila ujawniła prawdę o relacjach z teściową (wersja alternatywna)

– Ty chyba żartujesz, Agnieszka! – głos mojej teściowej przeszył ciszę jak nóż. – Zamieniłaś moje święto na… psa?!

Stałam przy oknie, patrząc na szarą, deszczową Warszawę. W ramionach trzymałam mojego ukochanego psa, Fafika. Oddychał coraz płycej, jego oczy były już matowe, a ja czułam, jak świat wali mi się na głowę. To był dzień urodzin mojej teściowej, Barbary. Dzień, który od lat był dla niej świętością – ważniejszy niż Boże Narodzenie i Wielkanoc razem wzięte. Ale dla mnie liczył się tylko Fafik. Mój przyjaciel, mój powiernik, mój domownik.

Mój mąż, Tomek, stał w przedpokoju z bukietem róż i tortem z cukierni Bliklego. – Agnieszka, ja pojadę sam. Mama tego nie zrozumie. Ty zostań z Fafikiem…

Przytaknęłam tylko głową. Nie miałam siły mówić. Tomek wyszedł, a ja usiadłam na podłodze obok legowiska. Fafik spojrzał na mnie ostatni raz i cicho skomlał. Gładziłam go po łbie i szeptałam: – Jestem tu, maluszku. Nie bój się.

W tym samym czasie w mieszkaniu Barbary trwały przygotowania do wielkiej fety. Była już tam cała rodzina: szwagierka Marta z mężem, szwagier Robert z nową dziewczyną, nawet ciotka Halina z Radomia. Wszyscy czekali na mnie – tej „idealnej synowej”, która zawsze wszystko organizuje, piecze sernik i robi sałatkę jarzynową według przepisu Barbary.

Telefon zadzwonił po raz pierwszy o 16:30.
– Agnieszka, gdzie ty jesteś? Goście już są! – Barbara była wyraźnie zirytowana.
– Przepraszam, mamo… Fafik bardzo źle się czuje. Nie mogę go zostawić samego…
– Pies?! Ty chyba nie masz serca! To tylko zwierzę! Ludzie są ważniejsi!

Nie odpowiedziałam nic. Oparłam głowę o ścianę i pozwoliłam łzom płynąć.

O 18:00 Fafik odszedł. Trzymałam go do końca. Byłam z nim w tej ostatniej chwili – tak jak obiecałam sobie i jemu.

Tomek wrócił późnym wieczorem. Był blady i zmęczony.
– Mama zrobiła mi awanturę przy wszystkich – powiedział cicho. – Powiedziała, że jesteś niewdzięczna i że „psa postawiłaś wyżej niż rodzinę”.

Przez kolejne dni Barbara dzwoniła codziennie. Najpierw do Tomka:
– Synu, ona cię odciąga ode mnie! Zobaczysz, jeszcze będziesz żałował!
Potem do mnie:
– Agnieszka, powinnaś przeprosić całą rodzinę! Wstyd! Takie rzeczy to tylko w patologii!

W końcu przyszedł SMS: „Nie licz na mnie więcej. Dla mnie już nie istniejesz.”

Przez tydzień nie wychodziłam z domu. Tomek próbował mnie pocieszać:
– Zrobiłaś dobrze. Fafik był rodziną.
Ale ja czułam się winna. Czy naprawdę powinnam była zostawić umierającego psa dla rodzinnego przyjęcia?

W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Magda, zapytała:
– Co się stało? Wyglądasz jak cień.
Opowiedziałam jej wszystko.
– Wiesz co? Moja matka zrobiłaby to samo co twoja teściowa. Ludzie nie rozumieją więzi ze zwierzętami.

Po tygodniu Barbara pojawiła się pod naszym blokiem. Stała pod drzwiami z torbą pełną prezentów, ale jej mina była lodowata.
– Przyszłam porozmawiać – powiedziała bez powitania.
Usiedliśmy w kuchni. Tomek próbował łagodzić sytuację:
– Mamo, rozumiesz chyba…
– Nie rozumiem! – przerwała mu Barbara. – Ja całe życie poświęciłam rodzinie! A ty pozwalasz żonie na takie fanaberie?!
– To nie była fanaberia – odezwałam się cicho. – Fafik był chory…
– Pies to pies! Ludzie są ważniejsi! – krzyknęła Barbara i uderzyła dłonią w stół.

Wtedy pękło we mnie coś ostatecznie.
– A czy pani kiedyś zapytała mnie, co ja czuję? Czy kiedykolwiek liczyły się moje potrzeby? Przez sześć lat robiłam wszystko pod pani dyktando: gotowałam, sprzątałam, organizowałam święta… A teraz miałam być przy kimś, kto kochał mnie bezwarunkowo!

Barbara zerwała się z miejsca i wyszła trzaskając drzwiami.

Od tamtej pory nasze relacje są chłodne jak lód na Wiśle w styczniu. Tomek próbuje mediować, ale ja już nie mam siły walczyć o akceptację kogoś, kto nigdy nie widział we mnie człowieka – tylko narzędzie do własnych celów.

Szwagierka Marta zadzwoniła tydzień później:
– Aga… mama jest nie do życia. Cały czas narzeka na ciebie. Ale wiesz co? Ja cię rozumiem. Sama bym tak zrobiła.

Zaczęliśmy z Tomkiem układać życie na nowo. Bez Barbary na pierwszym planie. Bez jej wiecznych pretensji i oczekiwań.

Czasem jeszcze myślę o tym dniu i pytam siebie: czy naprawdę byłam egoistką? Czy lojalność wobec zwierzęcia to powód do wstydu?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy rodzina ma prawo wymagać od nas poświęcenia za wszelką cenę? Czekam na wasze historie…