Dziesięć lat ciszy – historia Marka z warszawskiej Pragi
– Marek, odbierz wreszcie ten telefon! – głos mojej matki, choć cichy i drżący, rozbrzmiewał w mojej głowie nawet wtedy, gdy nie dzwoniła. Ale tego wieczoru telefon naprawdę zadzwonił. Numer nieznany, serce zabiło mi szybciej. Przez dziesięć lat nie miałem odwagi odebrać od niej żadnej wiadomości. Od nikogo z tamtej strony. Siedziałem w starym fotelu, który pamiętał jeszcze czasy, gdy Katarzyna i ja śmialiśmy się razem z głupich żartów w naszym pierwszym mieszkaniu na Pradze. Teraz ściskałem kubek z wyblakłym napisem „Wszystko mija”, prezent od niej na naszą piątą rocznicę ślubu. Wszystko rzeczywiście minęło – śmiech, miłość, nawet gniew. Została tylko cisza.
Przez okno widziałem, jak światło latarni drży w kałużach na podwórku. Warszawska jesień nie oszczędza nikogo – ani tych, którzy zostali, ani tych, którzy uciekli. Ja uciekłem. Po rozwodzie z Katarzyną zostawiłem wszystko: mieszkanie, przyjaciół, nawet własnego syna. Wmawiałem sobie, że to dla ich dobra. Że nie nadaję się na ojca. Że lepiej będzie, jeśli zniknę.
Telefon dzwonił dalej. W końcu odebrałem.
– Halo? – mój głos był obcy nawet dla mnie.
– Marek? To ja… Ania. – Głos mojej siostry, której nie widziałem od ślubu jej córki. – Mama jest w szpitalu. Powinieneś przyjechać.
Zamarłem. Przez chwilę nie mogłem oddychać.
– Co się stało? – zapytałem w końcu.
– Zawał. Lekarze mówią, że… że może nie przeżyć tej nocy.
Nie pamiętam, jak się ubrałem i wyszedłem z mieszkania. Ulice były puste, tylko wiatr szarpał liście po chodnikach. Wsiadłem do tramwaju na Targową i patrzyłem przez zaparowane szyby na znajome miejsca: kiosk, gdzie kupowałem Katarzynie kwiaty; sklep spożywczy, w którym pierwszy raz spotkałem jej matkę; plac zabaw, gdzie bawił się nasz syn, Michał.
Szpital był zimny i bezduszny. Ania czekała na mnie przy wejściu. Miała podkrążone oczy i trzymała w ręku różaniec.
– Myślałam, że nie przyjedziesz – powiedziała cicho.
– Też tak myślałem – odpowiedziałem szczerze.
Weszliśmy razem na oddział intensywnej terapii. Mama leżała podłączona do aparatury, jej twarz była blada i zmęczona. Przez chwilę patrzyłem na nią i poczułem coś, czego nie czułem od lat – żal i tęsknotę.
– Marek… – wyszeptała, gdy zobaczyła mnie w drzwiach.
Podszedłem bliżej. Chciałem coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
– Dlaczego… tak długo… – jej głos był ledwo słyszalny.
Nie odpowiedziałem. Nie potrafiłem. Przez dziesięć lat żyłem w przekonaniu, że jeśli będę wystarczająco daleko od przeszłości, ona mnie nie dogoni. Ale teraz wszystko wróciło ze zdwojoną siłą: rozwód, kłótnie o pieniądze, o Michała, o to, kto zawinił bardziej.
Ania położyła mi rękę na ramieniu.
– Mama chciała ci wybaczyć. Ale musisz też wybaczyć sobie.
Tej nocy siedziałem przy łóżku mamy do rana. Słuchałem jej oddechu i myślałem o wszystkim, co straciłem przez własny upór i dumę. Przypomniałem sobie ostatnią rozmowę z Katarzyną:
– Marek, nie możesz tak po prostu odejść! Michał cię potrzebuje!
– Nie nadaję się na ojca! Lepiej będzie bez mnie!
– To nieprawda! Uciekasz przed odpowiedzialnością!
Uciekłem. I przez dziesięć lat nie miałem odwagi spojrzeć synowi w oczy.
Rano mama już nie żyła. Ania płakała cicho w kącie sali. Ja siedziałem nieruchomo i patrzyłem na jej spokojną twarz. Wtedy zrozumiałem, że nie mogę już nic naprawić z nią – ale mogę spróbować naprawić coś z resztą rodziny.
Po pogrzebie wróciłem do starego mieszkania na Pradze. Wszystko było takie samo: ten sam zapach kawy w kuchni, te same zdjęcia na ścianach. Tylko cisza była inna – cięższa, pełna niewypowiedzianych słów.
Zadzwoniłem do Katarzyny.
– Czego chcesz? – jej głos był chłodny.
– Chciałbym zobaczyć Michała.
– Po dziesięciu latach? Myślisz, że możesz tak po prostu wrócić?
Zamilkłem. Wiedziałem, że nie mam prawa niczego żądać.
– Proszę… – wyszeptałem tylko.
Po długiej ciszy usłyszałem:
– Michał jest dorosły. Sam zdecyduje, czy chce cię widzieć.
Czekałem dwa dni na telefon od syna. Kiedy w końcu zadzwonił, serce prawie wyskoczyło mi z piersi.
– Cześć… tato – powiedział cicho.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przez chwilę milczeliśmy obaj.
– Chciałbyś się spotkać? – zapytał w końcu Michał.
Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko starego domu. Michał był już mężczyzną – miał brodę i poważne spojrzenie Katarzyny. Patrzył na mnie uważnie.
– Dlaczego odszedłeś? – zapytał bez ogródek.
Westchnąłem ciężko.
– Bałem się… wszystkiego. Odpowiedzialności, porażki… siebie samego.
Michał milczał przez chwilę.
– Mama mówiła mi zawsze, że byłeś dobrym człowiekiem. Ale pogubiłeś się gdzieś po drodze.
Poczułem łzy pod powiekami.
– Chciałbym to naprawić… jeśli mi pozwolisz.
Michał spojrzał przez okno na szare ulice Pragi.
– Nie wiem jeszcze… Ale możemy spróbować.
Wyszedłem z kawiarni z uczuciem ulgi i strachu jednocześnie. Wiedziałem, że droga do przebaczenia będzie długa i trudna – dla mnie i dla niego. Ale pierwszy krok został zrobiony.
Czasami myślę o tym wszystkim nocami: czy można naprawdę zacząć od nowa po tylu latach ciszy? Czy rodzina jest w stanie wybaczyć zdradę i opuszczenie? A może to tylko złudzenie człowieka, który za późno zrozumiał swoje błędy? Co wy o tym sądzicie?