Rodzina, której nigdy nie miałem: Historia Magdy z Bydgoszczy
Wpadłam do mieszkania, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby. W powietrzu unosił się zapach pieczonego kurczaka i… perfum mojej teściowej. Zanim zdążyłam zdjąć buty, usłyszałam jej głos – ostry, przeszywający, jakby wbijała mi szpilki prosto w serce.
– Michał, powiedz mi szczerze, co ty w niej widzisz? – syknęła pani Halina. – Magda to nie jest dziewczyna dla ciebie. Zobacz, jaka ona jest zamknięta, nawet dzień dobry nie powie porządnie.
Zamarłam na korytarzu. Mój mąż milczał. W tej ciszy było coś gorszego niż krzyk – przyzwolenie. Zacisnęłam pięści, czując jak łzy napływają mi do oczu. Przez chwilę miałam ochotę odwrócić się na pięcie i wybiec z tego mieszkania, zostawić wszystko za sobą. Ale nie mogłam. Nie po tym wszystkim, co już przeszliśmy.
Wychowałam się w bloku na Kapuściskach w Bydgoszczy. Moja matka, Teresa, była mistrzynią ciętej riposty i wiecznego narzekania. Ojciec – wiecznie nieobecny, a jak już był, to z butelką piwa i pretensjami do całego świata. Miałam jeszcze starszego brata, Pawła, który wyprowadził się zaraz po maturze i od tamtej pory widywaliśmy się tylko na pogrzebach albo przy okazji świąt, kiedy trzeba było podzielić się opłatkiem i udawać rodzinę.
W naszym domu nie było miejsca na czułość. Pamiętam, jak kiedyś poprosiłam mamę o pomoc przy zadaniu z matematyki. Spojrzała na mnie z politowaniem:
– Sama sobie radź. Nikt ci w życiu nie będzie pomagał.
Z siostrą, Anką, też nie miałam szczęścia. Była wiecznie zazdrosna o wszystko – o uwagę rodziców (choć tej i tak nie było), o moje oceny, o koleżanki. Potrafiła mi dokuczać godzinami:
– Ty to zawsze musisz być lepsza! – rzucała z pogardą.
Kiedy poznałam Michała na studiach w Toruniu, wydawało mi się, że trafiłam do innego świata. Jego rodzice – Halina i Stanisław – zaprosili mnie na obiad już po miesiącu znajomości. Przy stole żartowali, pytali o moje plany, częstowali domowym kompotem. Było miło… aż za bardzo. Nie umiałam się odnaleźć w tej serdeczności.
Po powrocie do domu matka spojrzała na mnie z ukosa:
– I co? Pewnie udają takich dobrych? Zobaczysz, jeszcze pokażą rogi.
Przez długi czas czekałam na ten moment. Ale on nie nadchodził. Zaczęłam powoli otwierać się na ich świat – pomagałam przy niedzielnych obiadach, jeździłam z Haliną na zakupy do Auchan, nawet uczyłam się piec jej słynny sernik z brzoskwiniami.
Aż do dnia ślubu wszystko wydawało się układać. Moja rodzina przyszła na wesele tylko dlatego, że „wypadało”. Mama wręczyła nam kopertę i powiedziała:
– Nie liczcie na więcej. Teraz jesteście dorośli.
Nie bolało mnie to wtedy tak bardzo jak później – kiedy zobaczyłam, jak rodzice Michała pomagają nam urządzić mieszkanie. Stanisław sam malował ściany, Halina przyniosła pościel i ręczniki „na nową drogę życia”.
Pierwszy poważny kryzys przyszedł po roku małżeństwa. Michał stracił pracę w firmie budowlanej – upadłość, wszyscy na bruk. Siedzieliśmy przy stole w kuchni, a ja płakałam z bezsilności.
– Magda, damy radę – mówił Michał cicho.
– Z czego? – szlochałam. – Kredyt sam się nie spłaci!
Następnego dnia Halina przyszła z zakupami i kopertą.
– To na ratę za mieszkanie – powiedziała bez słowa wyrzutu.
Nie umiałam przyjąć tej pomocy. Zadzwoniłam do mamy:
– Mamo… Michał stracił pracę…
– I co ja mam zrobić? – przerwała mi chłodno. – Każdy ma swoje problemy.
Zacisnęłam zęby i podziękowałam teściowej. Po raz pierwszy poczułam wdzięczność i… wstyd.
Kiedy urodziła się nasza córka Zosia, Halina była przy mnie od pierwszych chwil. Przynosiła rosół do szpitala, pilnowała mnie przy karmieniu, uczyła przewijać maleństwo.
Moja matka przyszła raz – spojrzała na wnuczkę i rzuciła:
– No… żeby tylko nie była taka jak ty.
Z czasem zaczęły narastać konflikty między mną a Haliną. Czułam się oceniana za wszystko: za to jak karmię dziecko, jak sprzątam mieszkanie, nawet za to jakie kupuję pieluchy.
– Magda, przecież Pampersy są lepsze! – mówiła z wyrzutem.
– Ale są droższe…
– Na dziecku się nie oszczędza!
Czasem miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz całą swoją frustrację:
– Nie jestem twoją córką! Przestań mnie kontrolować!
Ale wiedziałam, że robi to z troski. Tylko ja nie umiałam tego przyjąć.
Najgorsze przyszło dwa lata później. Michał miał wypadek samochodowy – złamana noga, miesiące rehabilitacji. Zostałam sama z dzieckiem i rachunkami.
Pewnego wieczoru usiadłam na łóżku i rozpłakałam się tak głośno, że obudziłam Zosię. Zadzwoniłam do brata:
– Paweł… potrzebuję pomocy…
– Nie mogę teraz rozmawiać – rzucił szybko i rozłączył się.
Zadzwoniłam do mamy:
– Może byś przyszła do Zosi na kilka godzin?
– Mam swoje sprawy.
Wtedy zadzwoniła Halina:
– Magda, jutro przyjeżdżam i zostaję tyle, ile trzeba.
Przyjechała z walizką pełną jedzenia i ciepłych ubrań dla Zosi. Przez dwa tygodnie gotowała obiady, sprzątała mieszkanie i tuliła mnie do snu jak własną córkę.
Któregoś dnia usiadłyśmy razem przy herbacie.
– Magda… wiem, że czasem jestem upierdliwa – powiedziała nagle Halina. – Ale ja naprawdę cię kocham jak własne dziecko.
Rozpłakałam się wtedy jak dziecko. Po raz pierwszy poczułam się częścią rodziny.
Kiedy Michał wrócił do zdrowia, postanowiliśmy wyjechać razem nad morze – pierwszy raz od lat tylko we dwoje (Halina została z Zosią). Siedzieliśmy na plaży w Jastarni i patrzyliśmy na zachód słońca.
– Magda… jesteś szczęśliwa? – zapytał Michał cicho.
– Tak… ale czasem boję się, że to wszystko stracę.
– Nie stracisz. Jesteśmy rodziną.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie ci, którzy dali ci życie, ale ci, którzy są przy tobie wtedy, gdy świat wali ci się na głowę. Patrzę na Zosię bawiącą się z babcią Haliną i myślę: czy potrafię być dla niej taką matką, jakiej sama zawsze pragnęłam? Czy umiem przerwać ten łańcuch chłodu i obojętności?
A wy? Czy też musieliście nauczyć się rodziny od nowa? Co dla was znaczy prawdziwy dom?