Przeznaczenie nie pyta: historia miłości nie do zduszenia

— Nie możesz tego zrobić, Aniu! — głos mamy rozbrzmiał w kuchni jak trzask łamanego szkła. Stałam przy oknie, ściskając w dłoni kubek z herbatą, która już dawno wystygła. Za oknem padał deszcz, a krople spływały po szybie jak łzy. — Mamo, ja go kocham — odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. Władek był wszystkim, o czym marzyłam: czuły, pracowity, z tym uśmiechem, który potrafił rozjaśnić nawet najciemniejszy dzień. Poznaliśmy się na uczelni w Krakowie, na wykładzie z literatury współczesnej. On zawsze siadał w ostatnim rzędzie, ja w pierwszym — aż pewnego dnia zabrakło miejsc i usiadł obok mnie. Tak zaczęła się nasza historia.

Kiedy Władek oświadczył mi się w parku Jordana, niebo było szare, a powietrze pachniało jesienią. Nie potrzebował wielkich słów — wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziałam, że to ten moment. Zgodziłam się bez wahania. Przez kilka dni chodziłam jak zaczarowana, planując w głowie nasz ślub: biała suknia, skromna ceremonia w kościele na Salwatorze, rodzina i przyjaciele. Ale już po pierwszych rozmowach z rodzicami poczułam ciężar rzeczywistości.

— On nie jest dla ciebie — powtarzała mama. — Jego rodzina… Aniu, oni są inni. Nie rozumiesz?

Nie rozumiałam. Władek pochodził z małej wsi pod Nowym Sączem. Jego ojciec był stolarzem, matka prowadziła gospodarstwo. Skromni ludzie, ale serdeczni i otwarci. Moja rodzina była inna: tata profesor, mama lekarz, dom pełen książek i zasad. Od początku czułam, że nie pasujemy do siebie jak dwa puzzle z różnych obrazków.

Przygotowania do ślubu zamieniły się w pole bitwy. Lista gości była pierwszą miną: mama chciała zaprosić wszystkich swoich kolegów z pracy, tata upierał się przy rodzinie z Warszawy, a ja marzyłam o kameralnej uroczystości. Władek milczał, próbując nie dolewać oliwy do ognia.

— Może powinniśmy wszystko odwołać? — zapytał pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy na ławce pod blokiem.

— Nie! — wybuchłam. — To nasz ślub! Nie pozwolę im tego zniszczyć.

Ale im bliżej było do daty, tym więcej pojawiało się problemów. Mama zaczęła naciskać na intercyzę.

— Musisz się zabezpieczyć — mówiła szeptem, jakby Władek mógł nas podsłuchać przez ścianę. — Nie wiadomo, co on naprawdę chce.

Poczułam się zdradzona przez własną rodzinę. Czy naprawdę myśleli, że Władek jest ze mną dla pieniędzy? Przecież widzieliśmy się codziennie na uczelni, razem uczyliśmy się do egzaminów, razem marzyliśmy o wspólnej przyszłości.

Władek też miał swoje tajemnice. Pewnego dnia znalazłam go na klatce schodowej z głową w dłoniach.

— Co się stało? — zapytałam.

— Mój ojciec… — zaczął cicho. — Stracił pracę. Mama jest chora. Nie wiem, jak sobie poradzimy.

Objęłam go mocno. Wiedziałam, że nie mogę go zostawić samego z tym ciężarem. Ale w głębi duszy poczułam strach: czy damy radę? Czy nasza miłość wytrzyma presję rodzinnych oczekiwań i codziennych problemów?

Dzień przed ślubem doszło do największej kłótni w moim życiu. Mama płakała w kuchni, tata zamknął się w gabinecie. Ja siedziałam na schodach i patrzyłam na swoje dłonie — czy naprawdę byłam gotowa poświęcić wszystko dla Władka?

— Aniu — usłyszałam za sobą jego głos. — Jeśli nie chcesz… jeśli to za dużo…

Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich ten sam strach, który czułam ja. Ale też nadzieję.

— Chcę być z tobą — powiedziałam. — Nawet jeśli wszyscy są przeciwko nam.

Ślub odbył się w deszczu. Goście chowali się pod parasolami, mama miała zaczerwienione oczy od płaczu, a tata przez cały czas patrzył gdzieś w bok. Ale kiedy spojrzałam na Władka przy ołtarzu, wiedziałam, że to jedyna słuszna decyzja.

Po weselu zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Podgórzu. Było skromnie: stare meble po babci, kuchnia z przeciekającym kranem i widokiem na podwórko pełne dzieciaków grających w piłkę. Praca nie przyszła łatwo — Władek imał się różnych zajęć, ja dorabiałam korepetycjami.

Rodzina długo nie mogła nam wybaczyć tego wyboru. Mama przestała dzwonić na kilka miesięcy; tata odzywał się tylko od święta. Czułam się rozdarta między dwoma światami: tym starym, pełnym zasad i oczekiwań, i nowym — naszym własnym, choć trudnym i niepewnym.

Pewnego dnia dostałam wiadomość od mamy: „Tata jest w szpitalu”. Wszystko wróciło jak bumerang: strach, żal, poczucie winy. Pojechałam do szpitala sama; Władek został w domu z gorączką.

W sali panowała cisza przerywana tylko dźwiękiem aparatury medycznej.

— Aniu… — tata spojrzał na mnie słabym wzrokiem. — Przepraszam cię za wszystko.

Poczułam łzy napływające do oczu.

— Ja też przepraszam — wyszeptałam.

Wtedy zrozumiałam, że życie nie jest czarno-białe. Że czasem trzeba wybrać własną drogę, nawet jeśli oznacza to ból i rozczarowanie najbliższych.

Dziś siedzę przy oknie naszego mieszkania i patrzę na światła miasta odbijające się w kałużach po deszczu. Władek czyta gazetę przy stole; czasem uśmiecha się do mnie tym swoim ciepłym uśmiechem.

Czy było warto? Czy miłość naprawdę jest silniejsza niż przeznaczenie? Może nigdy nie znajdę odpowiedzi… Ale wiem jedno: gdybym miała wybierać jeszcze raz, znów wybrałabym jego.