Jedno jajko, dwie cisze: Historia, która rozdarła moją rodzinę

Zimny poranek. Śnieg skrzypi pod butami sąsiadów, a ja stoję w kuchni, patrząc na jedno jajko, które powoli ścina się na starej patelni. W powietrzu czuć zapach gazu i czegoś jeszcze – czegoś, co nie daje mi spać od miesięcy. Mam na imię Renata. Mam 49 lat i czuję się, jakbym miała sto.

W drzwiach kuchni pojawia się mój mąż – Andrzej. Przez chwilę patrzymy na siebie bez słowa. On z kubkiem kawy, ja z łopatką w ręku. Od miesięcy rozmawiamy tylko o rachunkach i zakupach. Nawet dzieci – Karolina i Bartek – wyczuwają napięcie, choć udają, że nie widzą. Karolina już studiuje w Warszawie, Bartek kończy liceum. Oboje uciekają z domu przy każdej okazji.

Andrzej siada ciężko przy stole. Zawsze tak robi – jakby chciał podkreślić swoją obecność, choć od dawna jest tylko cieniem tego mężczyzny, którego kiedyś kochałam. Przez chwilę słyszę tylko tykanie zegara i bulgot czajnika.

– Zjesz jajko? – pytam cicho, nie patrząc mu w oczy.

Nie odpowiada od razu. Wiem, że myśli o czymś innym. O niej. O tej kobiecie z pracy – Sylwii. Znalazłam ich wiadomości przypadkiem, szukając faktury za prąd w jego telefonie. „Tęsknię za tobą”, „Nie mogę się doczekać jutra” – czytałam te słowa po nocach, aż bolały mnie oczy i serce.

Wiedziałam o wszystkim od miesięcy, ale nie miałam odwagi powiedzieć mu wprost. Zamiast tego zamknęłam się w sobie. Przestałam pytać, gdzie wychodzi wieczorami. Przestałam gotować dla nas dwojga – każdy miał swoją półkę w lodówce, swój kubek, swój świat.

– Zjem – odpowiada w końcu Andrzej, ale jego głos brzmi obco.

Kładę mu talerz przed nosem i siadam naprzeciwko. Przez chwilę jemy w milczeniu. Każdy kęs jest ciężki jak kamień.

Nagle do kuchni wpada Bartek.

– Mamo, masz jakieś pieniądze na bilet? – rzuca bezceremonialnie.

– Weź z portfela na komodzie – odpowiadam automatycznie.

Andrzej patrzy na mnie z wyrzutem.

– Może byś zapytała, dokąd idzie? – mówi z ironią.

Bartek przewraca oczami.

– Do Kuby jadę na noc. Tata, możesz mnie podrzucić?

Andrzej wzdycha ciężko.

– Nie mam czasu. Sam sobie radź.

Bartek trzaska drzwiami. Cisza wraca jak bumerang.

Patrzę na Andrzeja i czuję narastającą złość.

– Kiedy ostatni raz rozmawiałeś z synem? Albo z Karoliną? – pytam ostro.

– A ty? – odbija piłeczkę. – Ciągle tylko praca i praca. Nawet w weekendy siedzisz nad papierami.

– Bo ktoś musi utrzymać ten dom! – wybucham.

– Przestań! – krzyczy nagle Andrzej. – Przestań robić ze mnie potwora!

Milknę. Wiem, że to nie ma sensu. Każda rozmowa kończy się kłótnią albo ucieczką w milczenie.

Wieczorem dzwoni Karolina.

– Mamo, wszystko u was dobrze? – pyta cicho.

– Tak, kochanie. Ucz się pilnie – odpowiadam mechanicznie.

Słyszę w jej głosie niepokój.

– Tata do mnie nie dzwoni…

– Ma dużo pracy – kłamię bez mrugnięcia okiem.

Odkładam słuchawkę i płaczę w poduszkę. Nie wiem już, czy bardziej boli mnie zdrada Andrzeja, czy to, że dzieci oddalają się od nas coraz bardziej.

Kilka dni później spotykam Sylwię na parkingu pod Biedronką. Jest młodsza ode mnie o dziesięć lat, ma długie blond włosy i pewność siebie wypisaną na twarzy.

– Dzień dobry pani Renato – mówi z uśmiechem.

– Dzień dobry – odpowiadam chłodno.

Przez chwilę patrzymy sobie w oczy. Ona wie, że wiem. Ja wiem, że ona wie. To najgorszy rodzaj milczenia – pełen pogardy i współczucia jednocześnie.

Wracam do domu i znajduję Andrzeja w salonie przed telewizorem.

– Spotkałam dziś Sylwię – mówię bez ogródek.

Zamarł. Odkłada pilot.

– I co?

– Nic. Chciałam tylko powiedzieć, że wiem o wszystkim od dawna.

Patrzy na mnie długo. W jego oczach widzę strach i ulgę jednocześnie.

– Przepraszam…

Nie wiem, czy płakać, czy śmiać się przez łzy.

– Dlaczego? Dlaczego ona?

Wzrusza ramionami.

– Nie wiem… Byłem samotny… Ty też byłaś daleko…

Chciałabym go uderzyć, wykrzyczeć całą swoją złość i żal. Ale nie mam siły. Siadam obok niego na kanapie i przez chwilę siedzimy razem w ciszy.

Następnego dnia przychodzi moja mama – pani Helena. Od zawsze była surowa i wymagająca. Nigdy nie pozwalała mi okazywać słabości.

– Co się dzieje w tym domu? – pyta bez ogródek.

– Nic…

– Nie kłam! Wiem wszystko od sąsiadki! Ludzie gadają!

Zaciskam pięści ze złości.

– To nasze życie! Nie twoje!

Mama patrzy na mnie z pogardą.

– Gdybyś bardziej dbała o męża…

Nie wytrzymuję.

– Dość! To nie moja wina!

Mama wychodzi trzaskając drzwiami. Czuję się jak dziecko ukarane za cudze błędy.

Wieczorem Andrzej pakuje walizkę.

– Jadę do Sylwii na kilka dni – mówi cicho.

Nie zatrzymuję go. Nie mam już siły walczyć o coś, co dawno umarło.

Przez kolejne dni dom jest pusty jak nigdy dotąd. Bartek wraca późno, Karolina dzwoni coraz rzadziej. Mama przestaje odbierać telefony.

Pewnego ranka budzę się wcześnie i idę do kuchni zrobić sobie jajko na patelni. Tak jak wtedy, gdy byliśmy młodzi i szczęśliwi. Tak jak wtedy, gdy jedno jajko wystarczało nam na dwoje i byliśmy pewni, że nic nas nie rozdzieli.

Patrzę na to jajko i płaczę jak dziecko. Bo wiem już, że czasem największa miłość kryje się właśnie w tych drobnych gestach – w jednym jajku na patelni, w cichym „dzień dobry”, w spojrzeniu pełnym troski.

Czy można jeszcze odbudować to wszystko? Czy jedno jajko może być początkiem nowego życia? A może są rany, których nie da się już zagoić?

Czasem myślę: ile rodzin rozpada się przez milczenie? Ile słów nigdy nie padło? Czy wy też boicie się czasem powiedzieć prawdę najbliższym?