Ojciec na próbę: Historia z podwórka na Pradze
Wszystko zaczęło się w ten wieczór, kiedy ojciec wrócił do domu później niż zwykle. Było już po dwudziestej drugiej, a ja siedziałem skulony na zimnych kafelkach w kuchni, udając, że odrabiam lekcje. Mama krzątała się przy zlewie, zerkając nerwowo na zegar. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż krzyk. Gdy tylko usłyszałem trzask zamka, serce podskoczyło mi do gardła.
— Znowu! — syknęła mama, ścierając ręce o fartuch. — Michał, idź do pokoju.
Ale nie poszedłem. Chciałem wiedzieć, czy tym razem będzie spokojnie, czy znowu usłyszę wyzwiska i trzask tłuczonych talerzy. Ojciec wszedł chwiejnym krokiem, czuć było od niego wódkę i papierosy. Rzucił torbę na podłogę.
— Co na obiad? — burknął.
— Już po kolacji — odpowiedziała mama cicho. — Zostawiłam ci zupę.
— Znowu ta sama zupa? — warknął i spojrzał na mnie. — Co się gapisz, Filip?
Zacisnąłem pięści pod stołem. Chciałem być niewidzialny. Ale wtedy ojciec podszedł i szarpnął mnie za ramię.
— Mówiłem ci, żebyś nie siedział po nocach! Jutro szkoła!
Mama próbowała mnie zasłonić.
— Daj mu spokój, Krzysiek! — krzyknęła. — To jeszcze dziecko!
— Dziecko? W tym wieku ja już pracowałem na budowie! — wycedził przez zęby.
Wiedziałem, że zaraz zacznie się awantura. Zawsze zaczynała się tak samo: od słów, potem padały rzeczy. Czasem padały też ręce. Tego wieczoru uciekłem do swojego pokoju i zamknąłem się na klucz. Siedziałem na łóżku, słuchając tłumionych krzyków i płaczu mamy. Wtedy przysiągłem sobie, że kiedyś stąd ucieknę.
Następnego dnia w szkole nie mogłem się skupić. Pani od polskiego zapytała:
— Filipie, czemu jesteś taki nieobecny?
Wzruszyłem ramionami.
— Nic się nie stało — skłamałem.
Ale ona spojrzała na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem.
Po lekcjach nie wróciłem od razu do domu. Poszedłem na podwórko za blokiem, gdzie starsi chłopacy grali w piłkę. Siedziałem na murku i patrzyłem, jak śmieją się i przepychają. Zazdrościłem im tej beztroski. Wtedy podszedł do mnie Bartek, sąsiad z trzeciego piętra.
— Ej, Filip, czemu nie grasz?
— Nie mam ochoty — mruknąłem.
Bartek usiadł obok.
— U ciebie znowu było grubo wczoraj? Słychać było przez ścianę.
Zacisnąłem usta. Nie chciałem o tym mówić.
— Moja stara też czasem płacze przez ojca — powiedział cicho Bartek. — Ale ja już mu raz powiedziałem, żeby jej nie ruszał. Dostałem w łeb, ale przynajmniej wiedziałem za co.
Spojrzałem na niego z podziwem i zazdrością. Ja nigdy nie miałem odwagi stanąć ojcu naprzeciw.
Wieczorem wróciłem do domu późno. Mama siedziała przy stole z kubkiem herbaty, oczy miała czerwone od płaczu.
— Gdzie byłeś? Martwiłam się!
— Na podwórku — odpowiedziałem szorstko.
— Filip… — zaczęła łagodnie. — Wiem, że ci ciężko. Ale musisz być silny. Dla siebie.
Nie odpowiedziałem. Bałem się, że jak otworzę usta, to się rozryczę.
Przez kolejne tygodnie sytuacja w domu tylko się pogarszała. Ojciec coraz częściej znikał na całe noce, a kiedy wracał, był coraz bardziej agresywny. Mama chudła w oczach, ja zamykałem się w sobie. W szkole przestałem odrabiać lekcje, zaczęły się uwagi i wezwania do pedagoga.
Pewnego dnia po powrocie ze szkoły zobaczyłem mamę siedzącą na podłodze w łazience. Trzymała w rękach rozbity flakonik perfum i płakała bezgłośnie.
— Mamo…?
Podniosła głowę i próbowała się uśmiechnąć.
— Nic mi nie jest, kochanie. Po prostu… jestem zmęczona.
Wtedy coś we mnie pękło.
— Mamo, musimy coś zrobić! Nie możemy tak żyć!
Spojrzała na mnie bezradnie.
— A co mamy zrobić? Nie mamy dokąd pójść… Babcia jest chora, a twoja ciotka sama ledwo wiąże koniec z końcem…
Wtedy postanowiłem działać na własną rękę. Zacząłem coraz częściej nocować u Bartka albo u Tomka z klasy. Ich rodzice patrzyli na mnie ze współczuciem, ale nikt nie pytał o szczegóły. Wiedzieli swoje.
Któregoś wieczoru Bartek zaprosił mnie do siebie na kolację.
— Moja mama mówi, żebyś został na noc — powiedział cicho przy drzwiach.
Jego mama była zupełnym przeciwieństwem mojej: ciepła, stanowcza, zawsze miała dla nas czas i kanapki z szynką.
— Filipku, jakbyś czegoś potrzebował… — zaczęła niepewnie.
Pokiwałem głową i uciekłem wzrokiem w talerz.
Tamtej nocy długo nie mogłem zasnąć. Leżałem na rozkładanej kanapie i słuchałem cichych rozmów Bartka z mamą za ścianą:
— On nie może tak żyć… Może trzeba gdzieś zadzwonić?
— Mamo, on się boi… Jego ojciec jest straszny…
Zacisnąłem powieki ze wstydu i bezsilności.
Następnego dnia po szkole postanowiłem wrócić do domu wcześniej niż zwykle. Zastałem ojca siedzącego przy stole z pustą butelką Żubrówki przed sobą. Spojrzał na mnie ciężkim wzrokiem.
— Siadaj — powiedział twardo.
Usiadłem naprzeciwko niego, serce waliło mi jak młotem.
— Myślisz, że nic nie wiem? Że uciekasz po nocach? Że wszyscy gadają?
Milczałem.
— Jesteś moim synem! Masz być twardy! Życie to nie bajka!
Wtedy zebrałem całą odwagę:
— Ale ja nie chcę takiego życia! Nie chcę być taki jak ty!
Ojciec spojrzał na mnie jakby pierwszy raz widział człowieka przed sobą. Przez chwilę myślałem, że mnie uderzy. Ale tylko pokręcił głową i wyszedł trzaskając drzwiami tak mocno, że aż szyby zadzwoniły.
Po tej rozmowie coś się zmieniło. Ojciec zaczął coraz częściej znikać z domu na całe tygodnie. Mama powoli odzyskiwała siły – zaczęła pracować dodatkowo jako sprzątaczka w pobliskim przedszkolu. Ja zacząłem nadrabiać zaległości w szkole dzięki pomocy Bartka i jego mamy.
Ale rany zostały – głęboko pod skórą. Przez długi czas bałem się zaufać komukolwiek dorosłemu mężczyźnie. Nawet nauczycielom czy trenerowi na orliku patrzyłem podejrzliwie.
Dopiero kiedy miałem siedemnaście lat i poznałem pana Andrzeja – sąsiada z parteru – coś zaczęło się zmieniać. Pan Andrzej był emerytowanym kolejarzem; codziennie rano karmił gołębie na podwórku i zawsze miał dla mnie dobre słowo albo kawałek drożdżówki.
Pewnego dnia zaprosił mnie do siebie na herbatę:
— Filipie, widzę cię codziennie smutnego… Chcesz pogadać?
Opowiedziałem mu wszystko – pierwszy raz w życiu komuś dorosłemu powiedziałem prawdę o swoim domu. Pan Andrzej słuchał bez oceniania, bez radzenia na siłę.
— Wiesz co? Czasem trzeba samemu sobie być ojcem – powiedział cicho. — Ale czasem warto dać komuś szansę być nim choćby przez chwilę dla ciebie.
Od tamtej pory spotykaliśmy się regularnie – rozmawialiśmy o życiu, o pracy, o tym jak radzić sobie ze strachem i gniewem. Pan Andrzej nauczył mnie naprawiać rower i gotować jajecznicę taką jaką robiła jego żona przed śmiercią.
Mama powoli zaczynała się uśmiechać częściej; nawet zaprosiła pana Andrzeja kiedyś na imieniny – pierwszy raz od lat ktoś obcy przekroczył próg naszego mieszkania bez strachu czy wstydu.
Ojciec wrócił jeszcze raz – po kilku latach – ale już nie miał nad nami tej samej władzy co kiedyś. Byliśmy silniejsi razem; ja już wiedziałem kim jestem i czego chcę od życia.
Dziś mam własną rodzinę – żonę Magdę i dwójkę dzieci: Olka i Zosię. Przysięgłem sobie nigdy nie powtórzyć błędów mojego ojca; każdego dnia walczę o to by być obecnym tatą – nawet jeśli czasem czuję strach czy bezsilność.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć rodzicom ich błędy? Czy wystarczy jedna dobra osoba na naszej drodze by odmienić całe życie? Co wy myślicie – czy każdy zasługuje na drugą szansę?