Niedziela, której nie było: Opowieść o matce, która musiała nauczyć się odpuszczać
— Mamo, czy mogłabyś w tę niedzielę nie przychodzić? — Głos Magdy, mojej synowej, był cichy, ale stanowczy. Siedziałam wtedy przy kuchennym stole, obierając ziemniaki na zupę. Zamarłam z nożem w ręku, bo przecież niedziela to zawsze był dzień dla rodziny. Dla mnie od dziecka pachniała rosołem, śmiechem dzieci i rozmowami przy stole. Kiedy mój syn, Bartek, założył rodzinę, byłam szczęśliwa, że tę tradycję udało nam się zachować. Niedzielny obiad u nich był czymś oczywistym – czułam się potrzebna, jakbym wciąż była częścią ich życia.
A teraz Magda prosi mnie, żebym nie przychodziła. „Chcemy mieć dom tylko dla siebie” – powiedziała jeszcze ciszej, jakby się bała, że ją skrzywdzę samym westchnieniem. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W głowie miałam tysiące myśli: Czy zrobiłam coś nie tak? Czy przeszkadzam? Przecież zawsze starałam się pomagać – przynosiłam ciasto, zabierałam dzieci na spacer, żeby mogli odpocząć. Nigdy nie narzucałam się z radami.
— Rozumiem — powiedziałam w końcu, choć wcale nie rozumiałam. Po drugiej stronie słuchawki zapadła niezręczna cisza.
— Mamo… — Bartek próbował coś dodać, ale Magda już się rozłączyła.
Siedziałam tak jeszcze długo, patrząc na obrane ziemniaki. W kuchni pachniało koperkiem i świeżo upieczonym chlebem. Zawsze piekłam go w sobotę wieczorem, żeby w niedzielę był jeszcze ciepły. Dla nich.
Przez cały tydzień próbowałam znaleźć sobie zajęcie. Pracowałam w ogrodzie, czytałam książki, nawet zaczęłam układać puzzle – coś, czego nie robiłam od lat. Ale w niedzielę rano obudziłam się wcześnie i przez chwilę zapomniałam o wszystkim. Z automatu zaczęłam szykować rosół, aż nagle przypomniałam sobie słowa Magdy. Zatrzymałam się w pół ruchu i poczułam łzy pod powiekami.
Zadzwonił telefon. To była moja siostra, Ela.
— Co robisz w niedzielę? — zapytała radośnie.
— Nic — odpowiedziałam cicho.
— Jak to nic? Przecież zawsze jesteś u Bartka!
— Nie tym razem…
Ela milczała przez chwilę.
— Chcesz przyjechać do mnie? — zaproponowała.
— Nie… Chyba muszę pobyć sama.
Zostałam więc sama ze swoimi myślami i wspomnieniami. Przypomniały mi się czasy, kiedy Bartek był mały. Każda niedziela była świętem – nawet jeśli mieliśmy tylko jajka na twardo i chleb z masłem. Potem dorósł, wyprowadził się do miasta, poznał Magdę. Byłam szczęśliwa, że znalazł kogoś takiego jak ona – ciepłą, mądrą dziewczynę. Zawsze powtarzał: „Mamo, bez ciebie nie byłoby tych naszych niedziel”.
A teraz…
Po południu usiadłam na ławce przed domem i patrzyłam na dzieci sąsiadów bawiące się w ogrodzie. Ich śmiech przypominał mi moje wnuki. Zastanawiałam się, czy one też za mną tęsknią. Czy pytają o babcię? Czy może cieszą się, że mają rodziców tylko dla siebie?
Wieczorem zadzwonił Bartek.
— Mamo… — zaczął niepewnie. — Chciałem ci podziękować, że zrozumiałaś…
— Bartek — przerwałam mu — czy ja naprawdę przeszkadzałam?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Nie… To nie tak… Po prostu… Magda chciała spróbować inaczej. Chciała zobaczyć, jak to jest mieć dom tylko dla nas…
— A ty?
— Nie wiem… Trochę mi cię brakowało.
Poczułam ukłucie żalu i jednocześnie ulgę. Może nie wszystko stracone?
Przez kolejne tygodnie niedziele były puste. Próbowałam znaleźć sobie nowe zajęcia – zaczęłam chodzić na spacery do parku, zapisałam się na zajęcia z jogi dla seniorów. Poznałam tam panią Zofię, która opowiedziała mi swoją historię – jej córka wyjechała do Anglii i od lat nie odwiedza domu na święta. Poczułam z nią więź – obie tęskniłyśmy za rodziną, której nagle zabrakło w naszym życiu.
Któregoś dnia spotkałam Magdę na rynku. Była z dziećmi – Staś podbiegł do mnie z okrzykiem: „Babciu!” Przytulił mnie mocno i poczułam łzy napływające do oczu.
— Babciu, kiedy do nas przyjdziesz? — zapytał niewinnie.
Magda spojrzała na mnie niepewnie.
— Może… może w przyszłą niedzielę? — zaproponowała cicho.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
Wróciłam do domu z mieszanymi uczuciami. Czy powinnam wrócić do dawnych zwyczajów? Czy może pozwolić im budować własne tradycje?
W niedzielę rano znów obudził mnie zapach rosołu – tym razem ugotowanego tylko dla mnie. Usiadłam przy stole sama i pomyślałam o wszystkich matkach, które muszą nauczyć się odpuszczać. O wszystkich babciach, które muszą znaleźć swoje miejsce w nowej rodzinnej układance.
Czy naprawdę można być szczęśliwym, jeśli trzeba nauczyć się żyć bez tych wszystkich małych rytuałów? Czy rodzina to zawsze wspólny stół i rozmowy do późna? A może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co było – żeby zrobić miejsce na coś nowego?