Wyprosiłam teściową z parapetówki: kiedy dom przestaje być domem
— To mieszkanie również należy do Ciebie — powiedziała teściowa, patrząc mi prosto w oczy, kiedy po raz pierwszy przekroczyliśmy próg jej trzypokojowego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Wtedy jeszcze wierzyłam, że naprawdę chce dla nas dobrze. Że będziemy mogli tu zacząć nowe życie po ślubie, bez kredytu, bez niepotrzebnych wydatków. Mój mąż, Tomek, ściskał mnie za rękę i uśmiechał się niepewnie. Widziałam, że też nie jest do końca przekonany, ale ufał swojej mamie. Ja też chciałam ufać.
Przed ślubem długo rozważaliśmy różne opcje. Moi rodzice mają małe, dwupokojowe mieszkanie na Pradze, gdzie nawet nie byłoby miejsca na nasze rzeczy. Wynajem wydawał się rozsądny, ale ceny w Warszawie są kosmiczne. Kiedy więc mama Tomka zaproponowała, żebyśmy zamieszkali u niej, poczułam ulgę. „To przecież tylko na chwilę,” powtarzałam sobie. „Zarobimy trochę, odłożymy na własne mieszkanie i wtedy się wyprowadzimy.” Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo się myliłam.
Pierwsze tygodnie były nawet przyjemne. Teściowa, pani Halina, gotowała dla nas obiady, opowiadała o swoim dzieciństwie na Mazurach i pokazywała stare zdjęcia Tomka. Czułam się trochę jak gość, ale myślałam, że to minie. Jednak z każdym dniem zaczęłam zauważać drobne rzeczy: przesunięte kubki w szafce, moje kosmetyki przestawione na inną półkę w łazience, pranie wyjęte z pralki zanim zdążyłam je rozwiesić. „To tylko drobiazgi,” mówiłam sobie. „Nie warto robić z tego afery.”
Prawdziwe problemy zaczęły się po naszej parapetówce. Chcieliśmy uczcić nowy etap w życiu i zaprosiliśmy kilku przyjaciół oraz moich rodziców. Teściowa od rana krzątała się po kuchni, narzekała na bałagan i co chwilę poprawiała dekoracje. W pewnym momencie usłyszałam jej rozmowę z moją mamą:
— Wie pani, ja to się cieszę, że młodzi są u mnie. Przynajmniej mam pewność, że wszystko jest pod kontrolą.
Moja mama spojrzała na mnie z niepokojem. Poczułam ukłucie w żołądku.
Wieczorem, kiedy goście już wyszli, usiedliśmy z Tomkiem w salonie. Chciałam porozmawiać o tym, co powiedziała jego mama.
— Tomek, czy ty słyszałeś, jak twoja mama mówiła o kontroli? — zapytałam cicho.
— Daj spokój, ona tak zawsze — odpowiedział zmęczonym głosem. — Po prostu chce dobrze.
Ale ja już wiedziałam, że coś jest nie tak. Zaczęły się codzienne uwagi: „Nie zostawiaj butów w przedpokoju”, „Nie gotuj tak późno”, „Nie otwieraj okna na noc, bo przeciąg”. Każda rozmowa kończyła się jej westchnieniem i spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
Najgorsze przyszło kilka tygodni później. Znalazłam w szufladzie dokumenty dotyczące mieszkania. Okazało się, że teściowa nie przepisała żadnej części mieszkania na Tomka — wszystko należało wyłącznie do niej. Kiedy zapytałam ją o to podczas kolacji, wybuchła:
— Jak możesz mi nie ufać? To moje mieszkanie! Ty tu jesteś tylko gościem!
Tomek siedział cicho, patrzył w talerz. Poczułam się zdradzona przez wszystkich.
Od tego dnia atmosfera była nie do zniesienia. Teściowa zaczęła otwarcie mnie ignorować albo rzucała złośliwe uwagi przy każdej okazji. Tomek coraz częściej wracał późno z pracy albo wychodził do kolegów. Czułam się coraz bardziej samotna i bezradna.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle i usłyszałam rozmowę Tomka z matką:
— Mamo, może byśmy jednak coś zmienili? Może powinniśmy wynająć coś swojego?
— A kto ci da pieniądze? — prychnęła Halina. — Ona cię namawia? Widzisz? Już ją rozpuściła ta jej matka!
Weszłam do kuchni i spojrzałam im prosto w oczy.
— Dość tego — powiedziałam drżącym głosem. — Albo zaczniemy żyć jak rodzina, albo ja się wyprowadzam.
Teściowa spojrzała na mnie z pogardą:
— Droga wolna! I tak nigdy nie byłaś tu mile widziana.
Tomek milczał.
Spakowałam się tej samej nocy i pojechałam do rodziców. Przez kilka dni nie odbierałam telefonów od Tomka ani jego mamy. Czułam się upokorzona i oszukana.
Po tygodniu Tomek przyszedł do mnie z kwiatami.
— Przepraszam — powiedział cicho. — Nie wiedziałem, że to wszystko tak cię boli.
— A ty? — zapytałam gorzko. — Ciebie to nie boli?
Nie odpowiedział.
Dziś mieszkamy osobno. Tomek próbuje naprawić nasze relacje, ale ja już nie wiem, czy potrafię mu zaufać. Czy dom to tylko ściany i meble? Czy może przede wszystkim ludzie i poczucie bezpieczeństwa? Może czasem lepiej być samemu niż udawać szczęście pod cudzym dachem?
Czy ktoś z was też musiał wybierać między rodziną a własnym spokojem? Jak poradzić sobie z toksycznymi relacjami w domu?