Zdrada w cieniu rodzinnych świąt: Jak mój świat runął w jeden wieczór

Drzwi trzasnęły z hukiem, a ja zamarłam na środku korytarza, ściskając w dłoni siatkę z zakupami. – Mamo, co się dzieje? – zapytała moja córka, Zosia, z niepokojem w głosie. Nie odpowiedziałam. W powietrzu wisiała cisza, tak gęsta, że aż bolało oddychać. Właśnie wróciłam z pracy, zmęczona po całym dniu w szkole, gdzie uczę polskiego. Marzyłam o spokojnym wieczorze z rodziną, a zamiast tego usłyszałam przez drzwi sypialni śmiech mojego męża i… kobiety.

Nie, nie kobiety. Dziewczyny. Gdy weszłam do środka, zobaczyłam Pawła – mojego męża od dwudziestu lat – obejmującego drobną brunetkę w dżinsowej kurtce. Miała może dziewiętnaście lat. Moja krew zaczęła wrzeć. – Paweł?! – wykrzyknęłam, a on zerwał się jak oparzony. Dziewczyna wybiegła z pokoju, nawet nie patrząc mi w oczy.

– To nie tak jak myślisz… – zaczął Paweł, ale przerwałam mu krzykiem. – Jak długo?! Od kiedy mnie okłamujesz?!

Zosia stała za mną, blada jak ściana. Nasz syn, Michał, wbiegł do pokoju i spojrzał na ojca z nienawiścią. – Wynoś się! – wrzasnął. – Nie chcę cię tu widzieć!

Paweł próbował coś tłumaczyć, ale dzieci nie chciały go słuchać. Michał popchnął go w stronę drzwi. – Zostaw nas! – krzyczał. Ja stałam jak sparaliżowana, łzy ciekły mi po policzkach.

To był początek końca. Przez kolejne dni Paweł dzwonił, pisał SMS-y, próbował się tłumaczyć. – To tylko chwila słabości… Przepraszam… Kocham cię… – powtarzał w kółko. Ale ja już nie wierzyłam w żadne słowa.

Moja mama przyjechała następnego dnia z Białegostoku. – Aniu, musisz być silna – powiedziała, przytulając mnie mocno. – Dla dzieci.

Ale jak być silną, kiedy świat wali się na głowę? W pracy ledwo dawałam radę prowadzić lekcje. Uczniowie patrzyli na mnie ze współczuciem, bo plotki rozeszły się błyskawicznie – w końcu to małe miasto pod Warszawą.

Wieczorami siedzieliśmy z Zosią i Michałem przy kuchennym stole i milczeliśmy. Czułam ich ból i gniew. Michał przestał odzywać się do ojca zupełnie. Zosia płakała nocami w poduszkę.

Pewnego dnia Paweł przyszedł pod dom z bukietem róż i butelką wina. Mama otworzyła mu drzwi.

– Czego tu chcesz? – zapytała chłodno.
– Chcę porozmawiać z Anią.
– Nie ma o czym rozmawiać – odpowiedziałam zza jej pleców.
– Aniu, proszę… To był błąd… Ona nic dla mnie nie znaczy…
– A dla mnie znaczy wszystko! – wybuchłam. – Zniszczyłeś naszą rodzinę!

Paweł spuścił głowę i wyszedł bez słowa.

Wkrótce potem zaczęły się rodzinne konflikty. Teściowa zadzwoniła do mnie z pretensjami:
– Aniu, czy musiałaś robić taką scenę? Paweł jest tylko człowiekiem…
– Pani syn mnie zdradził! – syknęłam przez łzy.
– Ale przecież rodzina jest najważniejsza… Daj mu szansę…
– Nie! Nigdy!

Moja mama stanęła za mną murem, ale teściowa zaczęła rozpuszczać plotki po rodzinie i sąsiadach. Nagle okazało się, że to ja jestem winna: bo za dużo pracowałam, bo nie dbałam o siebie, bo nie gotowałam mu ulubionych pierogów…

Czułam się upokorzona i osamotniona. Nawet moja siostra zaczęła mi wytykać:
– Może powinnaś była bardziej się starać? Wiesz, faceci mają swoje potrzeby…
– Przestań! – krzyknęłam przez telefon i rzuciłam słuchawką.

Dzieci trzymały moją stronę, ale widziałam, jak bardzo cierpią. Michał zamknął się w sobie, zaczął opuszczać lekcje w liceum. Zosia przestała chodzić na zajęcia taneczne.

W końcu zdecydowałam się na rozwód. Poszłam do prawnika w Warszawie i podpisałam papiery drżącą ręką.

– To będzie trudne – powiedziała mi pani mecenas. – Ale wyjdzie pani na prostą.

Nie wierzyłam jej wtedy.

W międzyczasie Paweł zamieszkał u kolegi z pracy. Próbował kontaktować się z dziećmi, ale one nie chciały go widzieć.

Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem na rynku. Stał pod sklepem spożywczym z tą samą dziewczyną co wtedy.

– Aniu… – zaczął niepewnie.
– Nie mam ci nic do powiedzenia – odpowiedziałam zimno i odeszłam.

Wieczorami płakałam do poduszki. Mama próbowała mnie pocieszać:
– Dasz radę, córeczko… Jesteś silniejsza niż myślisz.
Ale ja czułam się jak wrak człowieka.

Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Zawsze spędzaliśmy je razem: lepiliśmy pierogi, śpiewaliśmy kolędy przy choince. Tym razem było cicho i smutno. Michał nie chciał nawet rozpakować prezentów.

Po Nowym Roku dostałam list od Pawła:
„Przepraszam za wszystko. Chciałem być lepszym człowiekiem, ale zawiodłem was wszystkich. Jeśli kiedyś mi wybaczysz… będę wdzięczny.”

Podarłam list i wyrzuciłam do kosza.

Minęły miesiące. Powoli zaczynałam układać sobie życie na nowo. Zosia wróciła na zajęcia taneczne, Michał poprawił oceny w szkole. Ja zaczęłam spotykać się z koleżankami z pracy na kawie i długie spacery po lesie.

Ale rana została. Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy można jeszcze komuś zaufać?

Dziś wiem jedno: życie potrafi złamać nawet najsilniejszych. Ale czy naprawdę warto jeszcze wierzyć w miłość po czymś takim? Co wy o tym sądzicie?